Выбрать главу

Co do Nicholsona, to zmarszczył brwi i nic nie powiedział. Nie był w tym obozie „służbowo”, czuł się tu prawie gościem. Raz tylko wyraził swoje oburzenie podpułkownikowi angielskiemu odpowiedzialnemu przed władzami japońskimi: gdy zauważył, że wszyscy oficerowie, aż do stopnia majora, wykonują tę samą pracę co żołnierze, to znaczy kopią i zwożą ziemię jak robotnicy. Podpułkownik spuścił oczy. Wyjaśnił, że zrobił, co mógł, aby nie dopuścić do tego upokorzenia, i ustąpił jedynie wobec brutalnej przemocy chcąc uniknąć represji, od których ucierpieliby wszyscy. Pułkownik Nicholson, niezbyt przekonany, pokiwał głową, a potem zamknął się w wyniosłym milczeniu.

W tym punkcie zbornym pozostali przez dwa dni: otrzymali od Japończyków jakieś nędzne zapasy na drogę oraz trójkąt z grubego płótna ze sznurkiem mającym przytrzymywać je wokół bioder i nazywany przez nich „uniformem do pracy”; wysłuchali także przemówienia generała Yamashita, siedzącego na zaimprowizowanej estradzie, z szablą przy boku i z rękami w jasnoszarych rękawiczkach, który tłumaczył im złą angielszczyzną, że znaleźli się tutaj, pod jego najwyższą komendą, z woli Jego Cesarskiej Wysokości, i wyjaśnił, czego on od nich oczekuje.

Ta gadanina trwała ponad dwie godziny. Przykro jej było słuchać, raniła dumę narodową w równym stopniu co obelgi i uderzenia. Generał mówił, że synowie Nipponu nie chowają urazy do tych, których obałamuciły kłamstwa ich rządu; że będą ich traktować po ludzku dopóty, dopóki będą się oni zachowywać jak „zentlemen”, to znaczy, będą ze wszystkich sił, lojalnie pracować dla wspólnego dobra obszaru południowoazjatyckiego. Wszyscy powinni być wdzięczni Jego Cesarskiej Wysokości, który daje im okazję okupienia ich błędów poprzez udział we wspólnym dziele budowy kolei żelaznej. Yamashita wyjaśnił następnie, że dla wspólnego dobra będzie musiał zastosować ścisłą dyscyplinę i nie zniesie żadnego nieposłuszeństwa. Lenistwo i niedbalstwo będzie uważane za przestępstwo. Wszelka próba ucieczki będzie karana śmiercią. Oficerowie angielscy będą przed Japończykami odpowiedzialni za postępowanie swych ludzi i za ich stosunek do pracy.

– Choroby nie będą żadnym usprawiedliwieniem – dorzucił generał Yamashita. – Racjonalna praca wspaniale utrzymuje ludzi w formie fizycznej, a dyzenteria nie ośmiela się zaatakować kogoś, kto podejmuje codzienny wysiłek, aby wypełnić swój obowiązek wobec cesarza.

Zakończył optymistycznym tonem, który słuchaczy przyprawił o wściekłość.

– Pracujcie radośnie i z zapałem – rzekł. – Oto moja zasada. Od dzisiaj powinna być ona i waszą. Ci, którzy będą według niej postępować, nie muszą niczego się obawiać na przyszłość ani z mojej strony, ani ze strony oficerów wielkiej armii Nipponu, pod której opieką się znajdujecie.

Następnie grupy jeńców rozproszono, kierując każdą do przydzielonego jej rejonu. Pułkownika Nicholsona i jego pułk skierowano do obozu nad rzeką Kwai. Obóz ten znajdował się dość daleko, o parę mil zaledwie od granicy Burmy Jego komendantem był pułkownik Saito.

III

Pierwsze dni spędzone w obozie nad rzeką Kwai zaznaczyły się kilkoma przykrymi incydentami. Zapanowała więc od początku atmosfera wroga i naładowana elektrycznością.

Powodem pierwszych niepokojów była proklamacja pułkownika Saito, obwieszczająca, że wszyscy oficerowie mają pracować razem ze swoimi ludźmi i w tych samych warunkach. Spowodowała ona uprzejmy, lecz energiczny protest pułkownika Nicholsona, który ze szczerym obiektywizmem wyraził swój punkt widzenia, dodając na zakończenie, że zadaniem brytyjskich oficerów jest wydawanie rozkazów swoim żołnierzom, a nie manewrowanie łopatą czy oskardem.

Saito wysłuchał protestu do końca, nie okazując zniecierpliwienia, co pułkownikowi wydawało się bardzo dobrą wróżbą. Następnie kazał mu odejść mówiąc, że musi się nad tym zastanowić. Pełen dobrych myśli, pułkownik Nicholson wrócił do nędznego bambusowego baraku, który zajmował razem z Cliptonem i dwoma innymi oficerami. Tam, dla własnej satysfakcji, powtórzył niektóre argumenty, jakich użył, aby ugiąć Japończyka. Wszystkie wydawały mu się niezbite, ale za najważniejszy uważał ten: dodatkowa robota, wykonywana przez kilku ludzi nie nawykłych do pracy fizycznej, jest bez znaczenia. Nieocenione natomiast znaczenie posiada zachęta ze strony kompetentnych zwierzchników. W interesie samych Japończyków i dla dobra sprawy byłoby więc znacznie lepiej utrzymać prestiż i autorytet oficerów, co stanie się niemożliwe, gdy zmusi się ich do pracy na równi z żołnierzami. Pułkownik w podnieceniu rozwijał jeszcze raz tę tezę wobec swych oficerów.

– Wreszcie: mam słuszność czy nie? – spytał majora Hughesa. – Czy pan, przemysłowiec, może sobie wyobrazić właściwe wykonanie tego rodzaju przedsięwzięcia bez hierarchii odpowiedzialnych zwierzchników?

Wskutek strat poniesionych w tragicznej kampanii sztab Nicholsona składał się teraz tylko z dwóch oficerów, nie licząc lekarza Cliptona. Udało mu się zatrzymać ich przy sobie od czasu Singapur, ponieważ cenił ich rady i lubił, zanim powziął jakąś decyzję, poddać swe poglądy krytycznej ocenie we wspólnej dyskusji. Obydwaj oficerowie byli rezerwistami. Pierwszy z nich, major Hughes, był w cywilu dyrektorem towarzystwa górniczego na Malajach. Został przydzielony do pułku Nicholsona, a ten poznał się od razu na jogo zdolnościach organizacyjnych. Drugi, kapitan Reeves, był przed wojną inżynierem robót publicznych w Indiach. Przydzielony do saperów, w czasie pierwszych walk odłączył się od swojej jednostki i został przygarnięty przez pułkownika, który zrobił go swym doradcą. Nicholson lubił otaczać się specjalistami. Nie był tępym wojskowym. Lojalnie przyznawał, że pewne instytucje cywilne używają czasami metod, które armia może pożytecznie wykorzystać, i nie zaniedbywał żadnej okazji, żeby się czegoś nauczyć. Cenił zarówno techników, jak organizatorów.

– Z pewnością ma pan słuszność, Sir – odpowiedział Hughes.

– Takie jest i moje zdanie – rzekł Reeves. – Budowa linii kolejowej i mostu (sądzę, że idzie tu o zbudowanie mostu na rzece Kwai) nie może się oprzeć na pośpiesznej improwizacji.

– Prawda, pan jest przecież w tych sprawach specjalistą! – głośno przypomniał sobie pułkownik. – Widzicie więc – zakończył – spodziewam się, że wlałem nieco oleju w ten pusty łeb.

– Ponadto – dorzucił Clipton wpatrując się w swego dowódcę – gdyby ten rozsądny argument nie wystarczył, istnieje przecież jeszcze Podręcznik prawa wojskowego i umowy międzynarodowe.

– Istnieją jeszcze umowy międzynarodowe – zgodził się pułkownik Nicholson. – Zachowałem je sobie na następną rozmowę, jeśli będzie potrzeba.

Clipton mówił z odcieniem pesymistycznej ironii, ponieważ mocno się obawiał, że apel do zdrowego rozsądku nie wystarczy. W obozie, w którym zatrzymali się w czasie marszu przez dżunglę, dotarły do niego pewne pogłoski na temat charakteru Saito. Przystępny czasem głosowi rozsądku, kiedy był trzeźwy, japoński oficer stawał się – jak mówiono – najordynarniejszym chamem po pijanemu.

Pułkownik Nicholson wniósł swój protest rankiem pierwszego dnia. Dzień ten był przeznaczony na ulokowanie jeńców w na pół zdemolowanych barakach obozu. Saito – tak jak obiecał – zastanowił się nad tym protestem. Wywody Nicholsona wydały mu się podejrzane i – dla rozjaśnienia umysłu – zaczął pić. Stopniowo doszedł do przekonania, że pułkownik Nicholson kwestionując}ego rozkazy okazał się niedopuszczalnie bezczelny. I niepokój Saito przekształcił się w zimną furię.