Najdziksze okrucieństwa nie dawały żadnego rezultatu. Ludzie się do nich przyzwyczaili. Przykład, jaki dawał pułkownik Nicholson, upajał ich mocniej niż piwo i whisky, których byli pozbawieni. Jeśli jeden z jeńców poniósł zbyt ciężką karę, by móc dalej pracować, a represje zagrażały jego życiu, znajdował się zawsze drugi, aby go zastąpić. To była ustalona reguła.
„Jeszcze więcej należy ich podziwiać za to – myślał Clipton – że nie ustępują przed ckliwą obłudą Saito, okazywaną przez niego w owych godzinach zwątpienia, gdy z przykrością spostrzegał, że wyczerpał już serię zwykłych tortur, a jego wyobraźnia wzdragała się przed wynajdywaniem innych.”
Pewnego dnia kazał zebrać jeńców przed swoim biurem, zleciwszy uprzednio zakończyć pracę wcześniej niż zwykle, aby – jak powiedział – nie przemęczać ich. Kazał rozdać ryżowe ciastka i owoce kupione u syjamskich chłopów z sąsiedniej wioski – podarunek od armii japońskiej, aby zachęcić ich do nie ustawania w wysiłku. Wyrzekł się swojej dumy i wprost nurzał się w podłości. Chełpił się, że jest, jak oni, człowiekiem z ludu, prostym, pragnącym tylko wypełnić swój obowiązek bez dodatkowych kłopotów. Wykazywał im, że oficerowie odmówiwszy swej pracy zwiększyli zadanie każdego z nich. Rozumiał rozżalenie jeńców i nie miał go im za złe. Tak dalece nie czuł do nich urazy, że chciałby z własnej woli, aby dowieść im swej sympatii, zmniejszyć normę. Inżynier ustalił, że jeden człowiek ma zrzucić na nasyp półtora metra sześciennego ziemi dziennie. A więc on, Saito, postanowił zmniejszyć normę do jednego metra sześciennego. Uczynił to, ponieważ litował się nad ich cierpieniami, za które nie jest odpowiedzialny. Spodziewa się, że wobec jego braterskiego gestu oni także okażą dobrą wolę i szybko skończą tę łatwą pracę, która powinna przyczynić się do skrócenia tej przeklętej wojny.
Pod koniec przemówienia zniżył się niemal do błagań, lecz prośby odniosły nie większy skutek niż tortury. Nazajutrz jeńcy dostosowali się do wydanego zarządzenia. Każdy skrupulatnie wydobył i wywiózł swój metr sześcienny ziemi. Niektórzy nawet więcej. Ale miejsce, na które tę ziemię zrzucono, urągało najelementarniejszemu poczuciu zdrowego rozsądku.
Wreszcie Saito ustąpił. Wyczerpał już wszelkie sposoby, a opór jeńców uczynił go godnym politowania. W dniach poprzedzających tę kapitulację przemierzał obóz z dzikim spojrzeniem osaczonego zwierzęcia. Posunął się tak daleko, że błagał najmłodszych poruczników, aby sami wybrali sobie rodzaj pracy obiecując im specjalne premie i znacznie powiększone racje żywnościowe. Ale wszyscy pozostali niewzruszeni, a on, spodziewając się inspekcji wysokich władz japońskich, zdecydował się na sromotną kapitulację.
Spróbował rozpaczliwego manewru dla „uratowania twarzy” i zamaskowania swego odwrotu, lecz ta żałosna próba nie wprowadziła w błąd nawet jego własnych żołnierzy. Siódmego grudnia 1942 roku, w rocznicę przystąpienia Japonii do wojny, ogłosił, że dla uczczenia tej daty proklamuje zniesienie wszystkich kar. Odbył rozmowę z pułkownikiem i oświadczył mu, że pragnie dać mu dowód swej niezwykłej przychylności: oficerowie zostaną zwolnieni od obowiązku pracy fizycznej. W zamian wyraził nadzieję, że będą oni z zapałem kierować działalnością swych ludzi, aby praca ich przynosiła dobre rezultaty.
Pułkownik Nicholson oświadczył, że zobaczy, co będzie mógł zrobić. Od chwili, w której wzajemne stosunki oparte zostały na poprawnych zasadach, nie było powodu, dla którego miałby się sprzeciwiać programowi swoich zwycięzców. Było dla niego rzeczą oczywistą, że oficerowie – tak, jak to się dzieje we wszystkich cywilizowanych armiach świata – mają być odpowiedzialni za postawę swych żołnierzy.
Była to całkowita kapitulacja ze strony japońskiej. Wieczór zwycięstwa czczono w barakach brytyjskich pieśniami, wiwatowaniem i dodatkową porcją ryżu, którą Saito, zaciskając zęby, rozkazał wydać dla podkreślenia swej dobrej woli. Tego samego wieczora pułkownik japoński zamknął się wcześniej w swoim pokoju, opłakiwał splamiony honor i topił wściekłość w samotnym pijaństwie, które trwało bez przerwy do północy, aż zwalił się na łóżko, półżywy. Do takiego stanu doprowadzał się tylko w wyjątkowych okolicznościach, miał bowiem niezwykle mocną głową, która pozwalała mu na ogół wytrzymywać najbardziej barbarzyńskie mieszaniny trunków.
VII
Pułkownik Nicholson, w towarzystwie swych zwykłych doradców, majora Hughes i kapitana Reeves, szedł w stronę rzeki Kwai, wzdłuż nasypu kolejowego, przy którym pracowali jeńcy.
Szedł powoli. Nie musiał się śpieszyć. Zaraz po uwolnieniu odniósł drugie zwycięstwo, uzyskując dla siebie i swoich oficerów – tytułem rekompensaty za niesłusznie poniesioną karę – cztery dni zupełnego wypoczynku. Saito zacisnął pięści na myśl o tej nowej zwłoce, ale zgodził się. Wydał nawet rozkazy, aby więźniów traktowano grzecznie, i zbił po twarzy jednego ze swoich żołnierzy, który, jak mu się zdawało, ironicznie się na to uśmiechnął.
Jeśli pułkownik Nicholson poprosił o cztery dni wolne, uczynił to nie tylko w celu zebrania sił po piekle, które przeszedł, lecz także po to, aby się zastanowić, zorientować w sytuacji, przedyskutować ją ze swym sztabem i ustalić plan działania, jak to powinien uczynić każdy sumienny dowódca, zamiast rzucać się na oślep w wir improwizacji, czego najbardziej nienawidził.
Niewiele czasu potrzebował na stwierdzenie, że ludzie jego systematycznie uprawiali sabotaż. Hughes i Reeves nie mogli powstrzymać się od okrzyków na widok zdumiewających rezultatów ich działalności.
– Wspaniały nasyp kolejowy! – powiedział Hughes. – Sir, proponuję, aby pan wyróżnił jego wykonawców w rozkazie pułkowym. I pomyśleć, że po tym miały jechać pociągi z amunicją!
Pułkownik nie uśmiechnął się.
– Piękna praca! – dorzucił kapitan Reeves, były inżynier robót publicznych. – Nikt, będący przy zdrowych zmysłach, nie zgadłby, że oni chcą puścić pociąg po tym torze saneczkowym. Wolałbym raz jeszcze stawić czoło armii japońskiej niż odbyć podróż po takim torze, Sir.
Pułkownik, w dalszym ciągu poważny, spytał:
– Czy pańskim zdaniem, Reeves, pańskim zdaniem jako technika, wszystko to tutaj może się na cokolwiek przydać?
– Nie sądzę, Sir – odparł Reeves po namyśle. – Szybciej by poszło, gdyby zostawić cały ten kram i zbudować inną linię trochę dalej.
Pułkownik Nicholson wydawał się coraz bardziej pogrążony w myślach. Kiwał głową i szedł dalej w milczeniu. Zależało mu na obejrzeniu całego miejsca pracy przed wyrobieniem własnego sądu.
Zbliżali się do rzeki Kwai. Wokół przyszłej linii kolejowej krzątało się około pięćdziesięciu ludzi, prawie nagich, noszących jedynie płócienny trójkąt, który Japończycy wydawali jako ubranie robocze.
Obok nich przechadzał się strażnik z karabinem na ramieniu. Jedni w pewnej odległości kopali ziemię, inni przenosili ją na bambusowej macie i wyrzucali po obu stronach linii wytyczonej białymi palikami. Linia ta początkowo biegła prostopadle do stromego brzegu rzeki, ale dzięki perfidnej pomysłowości jeńców udało się poprowadzić ją niemal równolegle do niego. Inżyniera japońskiego tu nie było. Można go było dostrzec po drugiej stronie rzeki, gestykulującego pośrodku innej grupy jeńców, którą co rano tratwami przewożono na lewy brzeg. Słychać było także jego wrzaski.