Sylwia wróciła po chwili uczesana i odświeżona. Już chciałam przemówić jej do rozumu i wytknąć, że odgrywa umęczoną Joannę d'Arc, podczas gdy ja nie mam co do garnka włożyć, kiedy za oknem odezwał się klakson samochodu. Sylwia rozpromieniła się, otworzyła okno, pomachała jeszcze mokrą od łez chusteczką, wycałowała nas i zbiegła na dół. Po chwili usłyszałyśmy stukot jej pantofelków na chodniku. Wyjrzałyśmy przez okno: Jerzyk chwycił ją w żelazny uścisk, lekko odchylił do tyłu i pocałował. Zakręciło mi się w głowie.
Odprowadziłam Miśkę do domu i wracałam w zdecydowanie lepszym nastroju. Nie wiedziałam, czy to wpływ alkoholu, czy może mroźnego powietrza, ale wyraźnie czułam się lepiej. Po wizycie Sylwii połączyła nas z Miśką nowego rodzaju solidarność: wprawdzie nie mamy księcia z bajki ani większych szans, by kogoś takiego spotkać, mamy za to radosnego ducha i pomysły na udane życie. Opowiedziałam Miśce o moim Przewodniku Życiowym, ona zaś zrelacjonowała mi telefoniczne, ugodowe rozmowy z Edkiem. Przyznała, że chce mu dać jeszcze jedną szansę. Szczerze temu przyklasnęłam. Sama pokrzepiłam się myślą o jutrzejszym zebraniu i przystojnym panu X.
Z nawyku zerknęłam w stronę skrzynki na listy. Przed oczami mignął mi skrawek białego papieru. Rachunek za prąd przyszedł w zeszłym miesiącu, telefon przyjdzie za tydzień, wyciąg z banku zdradzający ziejące pustką, konto też… a więc to może być tylko list od babci. Wzruszona rzuciłam się do skrzynki. Od razu poznałam lekko pochyłe, eleganckie pismo. Babcia! Niebiosom niech będą dzięki.
„Kochana wnusiu!”
Łzy stanęły mi w oczach. Poczułam, że nie jestem sama w moim parszywym położeniu i że jest jeszcze dla mnie jakaś nadzieja. Odsunęłam kota natrętnie obwąchującego kartkę i czytałam.
Trafiłam na salę konferencyjną na kilka minut przed rozpoczęciem zebrania. W dużym holu przed wejściem tkwiła grupka ludzi, rozmawiając i paląc papierosy. Między nimi stały srebrne popielniczki na długich cienkich nóżkach, takie same, jakie pamiętam z zakładowych zabaw choinkowych, na które jako dziecko zabierali mnie rodzice. Któregoś razu, przed taką. popielniczką., w gęstych obłokach dymu, ujrzałam świętego Mikołaja. Wtedy przestałam w niego wierzyć.
Nie przerywając rozmowy, kilka par oczu zmierzyło mnie wzrokiem. Kiwnęłam głową mamrocząc „dzień dobry” i zajrzałam na salę. Podłużny stół przykryty zielonym suknem i udrapowane zasłony w oknach nadawały pomieszczeniu przytulny wygląd. Wokół stołu ciągnął się długi rząd krzeseł, siedziało tam już kilkanaście osób. Rozejrzałam się, mając nadzieję ujrzeć jakąś znajomą twarz, gdy nagle ktoś zamachał do mnie ręką. Aśka?
– Hej, dziewczyno, co tu robisz?! – zawołała.
Aśka przepychała się w moją stronę między krzesłami, co chwila wybuchając śmiechem, przepraszając i dowcipkując, a ja patrzyłam na nią z nieukrywanym podziwem. Zgrabnie skrojony kostium, gładko upięte włosy, delikatny makijaż – była idealnym przykładem kobiety sukcesu. W czepku urodzona, już w liceum odkryła swoje powołanie i ściśle określiła ścieżkę kariery. Postanowiła zostać politykiem i tak kierowała swoją edukacją, aby ów cel osiągnąć. Miała mierny z biologii, była za to prymusem z historii i ulubienicą pana od przysposobienia obronnego. Pełniła funkcję przewodniczącej szkolnego samorządu, potem, w wieku dziewiętnastu lat, startowała do Rady Powiatu, została asystentką burmistrza i z tego, co słyszałam, nosiła się z zamiarem założenia „Partii Młodych Ambitnych”. Po szkole przeniosła się do Warszawy. Skończyła politologię, zna biegle trzy języki i robi podyplomówkę ze stosunków międzynarodowych. Jednym słowem, jest osobą, której w moim obecnym stanie ducha nie powinnam spotkać. Jeśli się jeszcze dowiem, że ma cudownego męża, dzieci i świetnie godzi obowiązki żony, matki i osoby publicznej, uczy się esperanto, jeździ j na nartach w Szwajcarii i nurkuje na Malcie, pójdę do psychoanalityka.
Aśka podeszła bliżej i uścisnęła mi rękę. Dostrzegłam obrączkę.
– Wyszłaś za mąż?
– Tak, dwa lata temu. Wieki się nie widziałyśmy, dużo się zmieniło.
– Masz dzieci?
– Dwoje. – I jak?
– Wiesz, na początku było trochę ciężko pogodzić wszystkie obowiązki, ale teraz wszystko świetnie się układa.
Poczułam się nieswojo. Oczywiście słyszałam o mediach czy jasnowidzach, ale nie sądziłam, że mogę mieć z tym coś wspólnego.
– Strasznie się cieszę, że cię widzę, wspaniale byłoby spotkać się na kawie i pogadać, niestety dzisiaj wpadłam tylko na chwilkę. Wyjeżdżamy na weekend, muszę się jeszcze spakować.
– Będziecie nurkować na Malcie? – przełknęłam ślinę.
– Niezły pomysł – zaśmiała się. – Tym razem jedziemy w góry, chcemy pojeździć na nartach. Co ci jest, taka blada jesteś?
Poczułam, że robi mi się słabo. To tylko żart, imaginacja, głupi zbieg okoliczności, pomyślałam i usiadłam na najbliższym krześle. Aśka usiadła obok.
– Zaraz się zacznie – obejrzała się w kierunku drzwi. – Widzisz tego okrągłego mężczyznę w kamizelce? To przewodniczący, sympatyczny człowiek. Ale zaraz, nie powiedziałaś mi nic o sobie. – Zerknęła na zegarek. – Ojej, muszę lecieć. Twój stary numer jest aktualny?
Aśka zapisała mój nowy numer telefonu, ucałowała mnie i wyszła. Odetchnęłam kilka razy i powtórzyłam w duchu słowa z listu babci: „Każdy ma swoją pulę szczęścia. Twoja na pewno cię nie ominie”.
Chwilę potem wszyscy usiedli na swoich miejscach i, jako pierwszy, głos zabrał przewodniczący. Zaczęło się bardzo nudne zebranie. Przeczytano porządek obrad, następnie jakiś mężczyzna w średnim wieku wniósł o zmianę programu, ponieważ jego kolega, który przygotowywał projekt remontu balkonów, zachorował. Kobieta siedząca obok mnie ziewnęła. Lukę w programie postanowiono wypełnić przerwą na kawę. Nagle otworzyły się drzwi i wszedł lekko zdyszany mężczyzna, ten sam, który niedawno odwiedził mnie w sprawie emalii. Serce zabiło mi mocniej.
– O, pan Maciek, znowu korki?
Nowo przybyły uśmiechnął się przepraszająco.
– Jeśli szybko nie skończą remontować mostu, grozi nam strajk kierowców – zażartował łysy jegomość w okularach. – Wyjechałem z pracy pół godziny wcześniej, a i tak ledwo zdążyłem.
Pozostali obecni pokiwali głowami.
– Ma pan już wyniki referendum? To proszę nam głośno przeczytać.
– Tak, tak, chwileczkę.
Rzucił okiem po sali, najwyraźniej szukając wolnego miejsca. Wstrzymałam oddech. Krzesło naprzeciw mnie stało puste. Dostrzegł je, zbliżył się szybko i usiadł. Przez chwilę zatrzymał na mnie wzrok i lekko zmarszczył brwi, jakby próbując mnie sobie przypomnieć. Uśmiechnęłam się. Nie poznał mnie, mimo to kiwnął głową i odpowiedział lekkim półuśmiechem. Wyjął ze skórzanej teczki plik dokumentów, zastukał nim o blat stołu, odchrząknął i przemówił:
– Większością głosów zdecydowano, że kolor emalii na klatce schodowej będzie… – zawiesił głos, jakby rozdawał Oskary -… niebieski!
Na sali zapanowało lekkie poruszenie.
– Jak to niebieski? – odezwał się oburzony głos z drugiego końca sali – Nikt nie zgłaszał takiego wniosku, to wykluczone. – Autorka opinii, kobieta o wysoko upiętych włosach, w przerzuconym przez ramię szalu, zdawała się poważnie zdenerwowana.
Kilka osób jej przytaknęło. Kobieta ciągnęła.
– Jestem plastyczką i proszę mi wierzyć, że zgniła zieleń, o którą wniosłam, nada klatkom głębię i posmak wyrafinowania. Proszę państwa, znam najnowsze trendy z Paryża i wierzcie mi, że tanim kosztem możemy mieć tu świetne wnętrza. Widzieliście państwo mój projekt, zielony idealnie dopełnia kolor posadzki, poza tym wiadomo, że ma właściwości terapeutyczne, łagodzi, uspokaja. Niebieski jest nie do przyjęcia, całkiem] zburzy harmonię – fuknęła.
– Artycha – usłyszałam zgryźliwy szept siedzącej przy mnie kobiety.
– Pani Anno, rozumiem pani niezadowolenie, ale tak zdecydowała większość mieszkańców. A taki wniosek został zgłoszony… – pan Maciek podniósł się z krzesła. – Pomysłodawcą był… – przewertował kartki -… gdzieś to miałem… w każdym razie pomysł padł w trakcie referendum. Ustaliliśmy przecież, że mieszkańcy mają prawo do własnych propozycji.
– To są laicy, proszę pana, pięć lat studiowałam, żeby wyrobić w sobie poczucie smaku, poza tym… przestańmy wreszcie myśleć zaściankowo. Nie obrażając, niebieski jest dobry na Urząd Pracy w Koziej Wólce. Specjaliści muszą mieć ostatnie słowo! Mieciu, powiedz państwu, to i przecież kpina.
Spojrzałam za jej wzrokiem. Mieciem okazał się sam przewodniczący, który teraz był cały w pąsach. Przez salę przebiegł stłumiony śmiech.
– A mnie się podoba – odezwała się głośno moja sąsiadka, oglądając paznokcie. – Jestem za.
Plastyczka poderwała się oburzona. Chciała coś powiedzieć, ale najwyraźniej emocje wzięły w niej górę i nie mogła wydobyć z siebie głosu. Przewodniczący ogłosił przerwę na kawę.
Siedziałam cicho jak trusia. Jako sprawczyni całego konfliktu czułam się podle, szczególnie, że wcale nie lubię niebieskiego i jest mi równie obojętny jak zgniła zieleń. Zastanawiałam się, czy nie wycofać się stąd rakiem i nigdy nie wracać, jednak z drugiej strony zignorować taki uśmiech losu? Mój pomysł przeszedł w referendum, siedzę naprzeciw przystojnego mężczyzny… Spojrzałam w kąt sali, gdzie przy wieszakach przewodniczący rozmawiał z plastyczką. Coś jej tłumaczył, potem podał jej płaszcz i oboje wyszli. Patrzyłam na puste krzesło po drugiej stronie stołu, na zapisane kartki i elegancki długopis wyjęty z futerału. Pan Maciek wyszedł na kawę, zupełnie nie zwracając na mnie uwagi. Postanowiłam trwać na stanowisku.