– Nie twoja sprawa.
– Jestem pewien, że brat. Ewka, nie dręcz mnie. Muszę cię zobaczyć. W tym momencie Leszek, mokry, owinięty ręcznikiem, wszedł do pokoju. Filek, który do tej pory drzemał na pufie, natychmiast zeskoczył na podłogę i podbiegł do wybranka swego kociego serca. Leszek, w doskonałym humorze, zawołał na cały głos:
– Chodź do mnie, maleńka! – złapał kota i przytulił go do policzka. – O tak, dobrze, mmm…
– Co tam się dzieje! – Maciek wrzasnął w słuchawkę. – Ewa, kto to jest?!
– Mój narzeczony! – powtórzyłam z gniewem już raz przerabiane kłamstwo i rzuciłam słuchawkę.
Leszek przerwał kocie amory i spojrzał na mnie zdumiony.
– Wszystko w porządku? – zapytał.
Pokazałam mu język i z płaczem uciekłam do łazienki.
Od dwóch dni nie grzali. Siedziałam pod kocem okutana w ciepłe spodnie do konnej jazdy, które kupiłam dwa lata temu z mocnym postanowieniem zapisania się do klubu jeździeckiego, w bawełniany podkoszulek z długim rękawem, bluzkę, ciepły wełniany sweter i wełniane skarpety. Skulona na łóżku, gryząc długopis, obmyślałam plan na następny tydzień. Postanowiłam rozpocząć życie z kalendarzem w ręku, z ściśle wyznaczonym celem i szczegółowym planem realizacji. Odnalazłam porzucony Przewodnik Życiowy, ciśnięty na półkę ze stertą papierzysk: do połowy napisanych listów, nigdy nie wysłanych, karteczek ze złotymi myślami, które miały zmienić moje życie, ale ich nie czytałam, mnóstwem porad domowych i słówek z angielskiego. Przywrócony do życia, spoczywał na moich kolanach jako baza dla nowo powstającego planu. Po pierwsze:
Wstaję o szóstej i gimnastykuję się.
Nie, to przesada. Wstawać o szóstej, żeby być nieprzytomną i robić wszystko o godzinę dłużej?
O szóstej trzydzieści…?
Siódma?
Dobrze: Ósma rano jestem na nogach. Gimnastykuję się wieczorem, wtedy mam więcej sił…
– Ewa, ktoś puka!
Otulona w koc, małymi kroczkami jak Japoneczka, podreptałam do drzwi. Na klatce, jedną ręką oparty o framugę, stał gospodarz bloku.
– Żona mówiła, że ma pani sprawę – powiedział zasapany. Łypnął na mnie jednym okiem, drugie patrzyło na obrazek z górskim widokiem, skromną ozdobę klatki.
– Byłam dzisiaj u pana, bo od dwóch dni mam zimne kaloryfery. Co się stało?
– Nie czytała pani ogłoszenia? Jest awaria w magistrali. Naprawa potrwa jeszcze ze dwa dni.
Otworzyły się drzwi na końcu korytarza.
– Panie gospodarzu, kiedy będzie ciepło? – z drzwi wychyliła się starsza kobieta w szlafroku i papilotach.
– Pani Władziu, mówię właśnie, że za jakieś dwa dni.
Gospodarz ruszył w jej kierunku.
– A jak tam karaluchy? Pomogło to trucie?
Zamknęłam drzwi. Przechodząc obok łazienki, zerknęłam do środka. Leszek stał przed lustrem, jedną nogę postawił na wannie. Golił się. Po cichutku położyłam się na jego legowisku. Było lodowate. Od podłogi bił taki chłód, że nie można było wytrzymać pięciu minut, nie mówiąc o całej nocy.
– Nie było ci wczoraj zimno? – weszłam do łazienki i sięgnęłam po szczoteczkę do zębów.
– Nie bardzo.
– Bo mi tak.
– Dało się wytrzymać.
– Trochę mnie to dręczy, możesz przeziębić nerki.
– Chcesz się zamienić?
Biłam się z myślami. Może mu zaproponować drugą połowę łóżka? Tak po koleżeńsku, bez aluzji. Przecież nie mogę pozwolić, żeby zachorował.
– Możesz spać…
– Nie.
– Dlaczego?
– Ustaliliśmy coś i chcę się tego trzymać.
Wzruszyłam ramionami. Nie pamiętałam, żebyśmy cokolwiek ustalali, ale niech mu będzie. Wygrzebałam z szafy dwa grube ręczniki i podłożyłam je pod materac. Niewiele to dało.
Leszek położył się wcześniej. Zapaliłam nocną lampkę i w chłodnym półmroku przyglądałam się górze jego ciała. Naciągnął koc na głowę i zwinął się w kłębek, ale wiedziałam, że nie śpi. Leżałam pod kołdrą w grubym swetrze naciągniętym na koszulę nocną i wzorzystych skarpetach od babci, a mimo to czułam przenikliwe zimno. Próbowałam czytać, ale nie mogłam się skupić, zgasiłam więc lampkę i leżałam w ciemnościach, wpatrując się w niewyraźny zarys okna. Wiatr z głuchym łomotem uderzał w szyby i gwizdał w szparach. Dotknęłam swoich stóp. Mimo grubych skarpet były zimne jak u nieboszczyka. Kręciło mnie w kolanach.
– Leszek – powiedziałam półgłosem. – Śpisz?
– Nie.
– Zimno?
– Trochę.
– Chodź.
– Gdzie?
– Na łóżko.
– Nie mogę.
– Dlaczego?
– Wiesz dlaczego.
– Bo się umawialiśmy?
– Yhm…
– Ale nie grzeją.
– Wytrzymam. Chyba że…
– Co?
– Chyba że tobie jest zimno?
– Jest.
Milczał.
– A ty masz najcieplejszy koc, moglibyśmy się nim dodatkowo okryć.
– Yhm…
– To przyjdziesz?
– Nie…
Czułam, że się łamie.
– Zimno mi – jęknęłam.
Leszek usiadł na swoim legowisku.
– Zimno ci?
– No przecież mówię.
Wypuścił powietrze.
– Dobrze. Ale tylko dziś. Wyjątkowo.
Wstał, podniósł koc i stanął nad łóżkiem. Przesunęłam się do ściany. Zarzucił koc na łóżko, szczelnie okrywając moje stopy, i wślizgnął się pod kołdrę. Leżeliśmy nieruchomo.
– Cieplej?
– Nie.
– No to wracam. – Podniósł się na łokciu, ale wiedziałam, że żartuje.
– Leżysz na samym brzegu. Spadniesz.
Przysunął się. Nasze ciała się dotknęły.
– A teraz?
– Yhm…
Leżeliśmy przez chwilę, słuchając odgłosów dochodzących zza okna. I wtedy nagle Leszek zrobił coś, czego zupełnie się nie spodziewałam. Przekręcił się na bok, przysunął zupełnie blisko, przełożył przeze mnie rękę i wtulił głowę w moje ramię. Poczułam na szyi ciepły oddech.
Leżałam w milczeniu wpatrując się w sufit. Kątem oka widziałam zarys jego nosa, czułam ciężar ręki na moim brzuchu. Jego włosy miękko dotykały mojego policzka. Leszek był gorący jak grzejnik, czułam, jak ciepło rozlewa się po moim ciele, aż po lodowate stopy.
– Leszek – wyszeptałam.
Odpowiedział mi regularny oddech.
Przymknęłam powieki. Uczucie błogości wypełniło całą moją świadomość. Było tak dobrze i bezpiecznie.
Weszłam do kawiarni i rozejrzałam się. Nad salą, jak miarowe buczenie trzmiela, unosił się gwar przytłumionych rozmów. W powietrzu czuć było zapach parzonej kawy. Nagle usłyszałam okrzyk Miśki i dostrzegłam jej rękę w półmroku i mgiełce papierosowego dymu. W rogu pomieszczenia przy dwóch złączonych stolikach siedziała spora grupa osób. Kilka par oczu utkwiło we mnie spojrzenie. Miśka siedziała Edkowi na kolanach i kiwała nogami, obok niej siedziała Sylwia objęta wpół przez czarnowłosego Jerzyka. Dopiero teraz mogłam mu się dokładnie przyjrzeć. Miał długi nos i wąskie, nieprzyjemne w wyrazie usta. Po jego lewej stronie siedział Maciek. Mężczyźni zerknęli na siebie porozumiewawczo i uśmiechnęli się z przekąsem. Było tam jeszcze kilka osób, których nie znałam. Dwa miejsca były puste. Rozejrzałam się w poszukiwaniu Leszka. Nie było go.
– Nie przyjdzie – powiedział Maciek gasząc papierosa. Jerzyk poklepał go po ramieniu.
– Kto?
– A za kim się tak rozglądasz?
– Nie twoja sprawa.
– Ewa, bądź miła – ofuknęła mnie Sylwia i odsunęła się od stolika. Zobaczyłam okrągły brzuszek.
– Sylwia, jesteś w ciąży?
Jerzyk napuszył się jak paw.
– Sylwia nie kręci nosem jak niektóre – powiedział i zaniósł się śmiechem. Maciek mu zawtórował. Po chwili skrzywił się:
– A wiecie, że Ewa zamieszkała z jakimś wymoczkiem?
Spojrzałam na Miśkę. Czułam, że zaraz przemówi mu do rozumu.
Miśka objęła Edka za szyję i przytuliła twarz do jego szorstkiego policzka.
– Nie martw się, Maciuś, przejdzie jej. Nalejcie Ewie piwa – zarządziła.
Spojrzałam na nią z wyrzutem. Jak mogła to powiedzieć? Rozejrzałam się po obecnych. Byli jacyś dziwni, brzydcy i obcy. Poczułam tęsknotę za Leszkiem. Za dobrym, szczerym, ciepłym Leszkiem.
Nagle przez salę przebiegł kot.
– Zapalisz?
Maciek podsunął mi pod nos paczkę papierosów.
– Nie palę.
– Nie bądź nudna. Wyluzuj.
Odepchnęłam jego rękę.
– Dajcie jej spokój – odezwał się Edek. – Niech lepiej Maciek dalej opowiada.
Pozostali przyjęli to z aplauzem.
– No więc… – Maciek założył nogę na nogę i pociągnął łyk piwa. -… na czym to ja…? Aha… Teraz będzie pikantny fragment.
Obecni zaklaskali w dłonie. Jurek zagwizdał na palcach.
Salę ponownie przeciął kot.
– No więc, mówiłem wam, że mam w sypialni wielkiego pawia. Jest bardzo sugestywny, jeśli wiecie, co mam na myśli. Dziewczyna nie kazała długo się prosić, nie chciała nawet herbaty… – zaniósł się śmiechem, patrząc na mnie z satysfakcją.
Wstałam. Przy wejściu na zaplecze stał Filek. Zrobiłam krok w jego stronę, ale kot czmychnął przez wahadłowe drzwi. Ruszyłam za nim. Zobaczyłam koniec ogona znikający na zakręcie wąskiego korytarza. Biegłam, ile sił. Wpadłam na przestronną klatkę schodową i stanęłam przed drzwiami windy. Nacisnęłam guzik, usłyszałam szarpnięcie i skrzypienie lin wielkiego dźwigu. Elektroniczne cyfry szybko się zmniejszały. Winda zjeżdżała z góry. Zatrzymała się. Przesunęły się automatyczne drzwi i w środku ujrzałam… Leszka. Serce zabiło mi mocniej. Wyciągnął do mnie rękę. Zrobiłam krok w jego stronę, ale drzwi zamknęły się, zanim zdążyłam wejść. Postać Leszka przesunęła się w dół i zniknęła.
– Leszek, Leszek!!! – waliłam pięściami w zamknięte drzwi. – Leeszeek!!!
Ktoś chwycił mnie za ramię i delikatnie potrząsnął. Otworzyłam oczy.
– Ciii… To tylko sen. Spokojnie. – Leszek delikatnie gładził mnie po włosach. – Spokojnie, maleńka. Śpij.
Wtuliłam się w jego ciepłe ramię.