– Piłaś coś? Nie wygłupiaj się! Co się stało? Zachlipałam w słuchawkę.
– Wystawił mnie!
– Kto? Znowu?
Znowu?! Co ona sobie myśli? Ktoś mnie wystawił, to fakt, ale na pewno nie znowu!
– Nie, nikt.
Nie byłam gotowa do upokarzających zwierzeń. A jednak potrzebowałam wsparcia.
– Los mnie ciągle wystawia, no wiesz, nie mam męża, dzieci, mam głupią pracę…
– I pewnie nie masz forsy?
– … yhm.
– Dociągniesz do pierwszego?
– Tak. Ostatecznie zjem Filka, albo Filek mnie, właśnie negocjujemy. Pocieszysz? – zażartowałam przez łzy.
Miśka z powagą przyjęła rolę mentora.
– Szczerze mówiąc, miałam ci to powiedzieć już dawno. Dla mnie sprawa jest prosta, nie posiadasz skrystalizowanego planu na życie, dlatego lawirujesz, łapiesz wrony za ogon…
– Chyba sroki…
– Łapiesz i wypuszczasz. Potem przeżywasz kryzys i znowu zaczynasz od początku. Niczego się nie uczysz.
– W takim razie, co mi radzisz?
– Co z azalią?
Nie do wiary! Miśka poluje na ten kwiatek, odkąd go dostałam od niejakiego Olesia (sprawa przedawniona, ale roślinka kwitnie), i wykorzystuje każdą moją mieliznę życiową, żeby mnie skłonić do, jak to nazywa, bezinteresownego daru. Przemilczałam pytanie.
– Dobra, następnym razem. Na dziś moja rada jest taka: zrób listę zasad, których chcesz się w życiu trzymać. A potem się ich trzymaj…
To było to. Światełko w tunelu. Idealne rozwiązanie: jasno wyznaczone cele, ustalony plan działania, własny kodeks postępowania. To jak posiadać wewnętrzne państewko, którego jest się prawodawcą, siłą rządzącą i sprawczą. Zapaliłam się do tej myśli. Zapragnęłam stworzyć Księgę Praw i Zasad Czcigodnej Ewy Bielskiej. Może kiedyś moje prawnuki będą ją przechowywały jako bezcenny starodruk i szczyciły się przodkiem o nieugiętej woli i głębokim morale. Postanowiłam rzecz przeprowadzić fachowo. Przygotowałam czystą kartkę papieru, pióro, zapaliłam świecę i przy dźwiękach Enyi wykaligrafowałam pierwsze zdanie: Kodeks Moralny Ewy B. Zastanowiłam się. Może przewodnik? To lepiej brzmi. Wyjęłam kolejną kartkę. Napisałam jak następuje:
Przewodnik Życiowy Ewy B.
Art. 1. Zasady.
§ 1. Akceptować siebie całkowicie!
§ 2. Nigdy, przenigdy nie porównywać się z nikim, nawet z samą sobą sprzed pięciu lat (wtedy nie miałam zmarszczek, nawet mimicznych, a teraz mam i śmieję się z tego: ha, ha, ha).
§ 3. Myśleć pozytywnie, w każdej rzeczy zobaczyć przynajmniej trzy dobre strony. Na siłę, choćby przez łzy, widzieć świat pozytywnie!
§ 4. Nie myśleć obsesyjnie o małżeństwie, nie patrzeć na każdego mężczyznę w autobusie jak na potencjalnego ojca dzieciom.
§ 5. Budować głębokie relacje z przyjaciółkami i doskonalić w sobie cechy, które chcę widzieć w przyszłym mężu, jednocześnie cały czas pamiętając o §4.
To na początek wystarczy, a teraz kolej na cel.
Art. 2. Ceł.
§ 1. Znaleźć męża.
§ 2. Znaleźć nową pracę. Praca musi mnie interesować, wyzwalać mój potencjał i siły twórcze.
A. KOŃCZĘ Z KARIERĄ FAKTURZYSTKW!
B. Możliwe zawody:
dziennikarka, pisarka książek dla dzieci, pisarka książek dla dorosłych, scenarzystka, malarka, aromatoterapeutka, psychoterapeutka, wydawca. Obraz do wizualizacji: biały dworek, kwitnący ogród, ja przy sztalugach i gromadka dzieci.
§ 3. Zarabiać ciężkie pieniądze.
§ 4. Urodzić dzieci – pieniądze potrzebne na szkołę rodzenia, poród rodzinny i znieczulenie.
A teraz realizacja:
JAK TO ZROBIĆ???
Spojrzałam na zegarek, dochodziła północ. Na dziś wystarczy. I tak odwaliłam kawał dobrej roboty. Jutro machnę tylko ścisły plan działania i rozpocznę realizację. Że też wcześniej na to nie wpadłam, to takie proste. No nic, lepiej późno niż wcale.
Obudziłam się z tępym bólem głowy. Śnił mi się prezes walący pięścią w biurko, siny ze złości i z pianą na ustach. Stałam przed nim, kuląc się ze wstydu i strachu. Chciałam się schować za stertą wydrukowanych faktur, bo miałam na sobie tylko czerwone majtki i szelki, ale przykuł mnie do miejsca kamiennym wzrokiem. Wrzeszczał na całe gardło: „Co to za czerwone gacie, mówiłem, że masz być na biało – granatowo, jak na akademii!”. Baśka siedziała na biurku w białej bluzce i ciemnej spódnicy, wesoło machając nogami…
Usiadłam na łóżku z rajstopą wciągniętą do połowy i zapatrzyłam się w podłogę. Przez głowę przeleciało mi kilka czarnych myśli dotyczących beznadziejności mojej egzystencji, kiedy wzrokiem natrafiłam na zapisaną kartkę. Przede mną leżało moje nowe życie. Czułam, że wczorajsza energia zupełnie mnie opuściła i chwilowo nie posiadam niezbędnego entuzjazmu, by ujarzmić ten zimny październikowy poranek, postanowiłam jednak nie poddawać się bez walki.
Wstałam, podniosłam ręce i wciągnęłam powietrze. – Jestem panią swojego życia. Jestem spokojna i opanowana – wyszeptałam wypuszczając powietrze. Odetchnęłam głęboko kilka razy. – Wybieram spokój, wybieram łagodność, wybieram miłość. – Zrobiłam kilka skłonów, cały czas wykonując ćwiczenia oddechowe. – Mądrość, która mieszka we mnie, otwiera mnie na twórcze zmiany. Zmiany dokonują się bezboleśnie i naturalnie. – Ponownie zrobiłam głęboki wdech. Pociemniało mi w oczach.
Powlokłam się do łazienki. Spojrzałam w lustro. Uśmiechnęłam się do worów pod oczami i wyartykułowałam niskim przyjaznym głosem: „Akceptuję i kocham siebie”. Zerknęłam na zegarek i podskoczyłam jak oparzona: jasny gwint, wpół do ósmej, znowu spóźnię się do pracy!
Usłyszałam głośne pukanie. Spojrzałam na zegarek, dochodziła dwudziesta. Wsunęłam nogi w kapcie i szczelnie otuliłam się kocem. Kot plątał mi się pod nogami, ocierając się i mrucząc.
– Psik, Filek, spadaj.
Uchyliłam drzwi.
– Stój, wracaj, głupku jeden!
Filek, korzystając ze sposobności, przecisnął się przez szparę w drzwiach i czmychnął na klatkę.
– Łap go pan! – wrzasnęłam.
Za drzwiami stał młody mężczyzna i zdezorientowany patrzył za Filkiem. Nagle zrobił potężny sus w bok i za chwilę trzymał za kark zaskoczonego kota.
– Proszę.
Filek wyrywał się i żałośnie miauczał.
– Dziękuję, niech pan wejdzie. I proszę zamknąć drzwi. Inaczej ten wariat znowu ucieknie.
Kot pomaszerował do pokoju, wyraźnie obrażony.
– Dobry wieczór. Jestem z administracji. Przepraszam za tak późną porę, ale mieliśmy długie posiedzenie. Słyszała pani o sporze dotyczącym remontu? Nie? To będzie duże przedsięwzięcie, zarząd przeznaczył na to spore pieniądze. Ale od razu pojawił się problem. Chodzi o kolor emalii na klatkę schodową. Mamy w dyrekcji jedną plastyczkę, która upiera się przy zgniłej zieleni, kilka osób proponuje beż, parę lekki róż. Sprawa niby banalna, a jednak cały wieczór trwała debata i nic nie ustaliliśmy. Kiedy w grę wchodzą duże sumy, chce się, żeby wszystko było na medal. Tak więc postanowiliśmy zrobić referendum, każdy się wypowie i decyzja zapadnie większością głosów. W tej sprawie właśnie przychodzę. Ma pani jakieś preferencje?
Słuchałam go z dręczącą świadomością, że stoję przed nim nieuczesana, bez makijażu, w przydeptanych kapciach, w dodatku owinięta w bury koc, w którym absolutnie nie jest mi do twarzy. Świadomość była tym okropniejsza, że nigdy wcześniej nie widziałam tak przystojnego mężczyzny. Ależ ma ładnie wykrojone usta, wyglądają jak kawałeczki pomarańczy. I jakie śliczne niebieskie oczy.
– Ma pani ulubiony kolor?
– Słucham…? Błękitny – palnęłam bez zastanowienia.
– Tego nie rozważaliśmy, ale już notuję. Pani Ewa Bielska, numer dwadzieścia sześć. Przedstawię pani propozycję innym mieszkańcom. Dziękuję bardzo i jeszcze raz przepraszam za najście.
– Ale ja tu tylko wynajmuję, może lepiej spytać właścicielkę – powiedziałam, nie wiem po co.
– Nic nie szkodzi, skoro pani z nami mieszka, jest pani na takich samych prawach.
Nagle wpadł mi do głowy genialny pomysł.
– Czy na wasze zebrania może przyjść każdy, kto ma ochotę?
– Te na najwyższym szczeblu są niestety zamknięte, w przeciwnym razie byłby zbyt duży chaos i żadna uchwała by nie zapadła. Zresztą, nawet w zamkniętym gronie mamy ciągle problem z porozumieniem. Ale są też zebrania niższego stopnia i te są dostępne dla każdego. A co, ma pani chęć wesprzeć nas w pracach spółdzielni?
– Nie wiem, tak pytam.
– Zebrania są w czwartki o osiemnastej. Zapraszam. Niech pani trzyma zwierzaka. Dobranoc.
Zamknęłam drzwi z przeczuciem, że od tej chwili moje życie nie będzie już takie samo. Zerknęłam w lustro. Jak tylko dostanę pieniądze, wybieram się do fryzjera. Najwyższy czas coś w sobie zmienić. Dzwonię do Miśki. Jej też się przyda mała metamorfoza.
– Cześć, Miśka. Co myślisz o wyprawie do salonu urody na seans anamnezy? Przypomnisz sobie, jak piękną byłaś w bożym zamierzeniu, ale przez własną nieudolność jesteś, kim jesteś. Myślę, że czas odrestaurować nasze facjaty.
– Nie mam takiej potrzeby – Miśka odparła sucho na moje pełne polotu zaproszenie. – Ale możesz przyjechać, będziemy pić wódkę i kląć.
– Matko, co się stało? Edek?
– Nie wspominaj o tej nędznej kreaturze. Przyjeżdżasz?
– No jasne, ale poczekaj. Nic mi nie powiesz?
Miśka odłożyła słuchawkę, co było nieomylnym znakiem, że nad Edkiem zawisły ciężkie chmury.
Spojrzałam w lustro i zgromiłam się wzrokiem. Jak mogę? Na wieść o niepowodzeniu miłosnym Miśki poczułam wyraźną ulgę… Chyba niedobrze z moim kręgosłupem moralnym. Trzeba to będzie gruntownie przemyśleć, ale tymczasem jadę… Ależ jestem ciekawa…