– Wszystko w porządku, proszę pana? – zapytała. Jej głos był współczujący i ostrożny jednocześnie.
– Tak. Proszę jeszcze jedno wino. – Chciałem, żeby jak najprędzej odeszła.
To nie była duża osada, dziwka nie zdołałaby się tu utrzymać. Mężczyźni trzymali swoje kochanki w domu. Potrzebowałem kobiety, spółkowania. To uspokajało uśpioną we mnie bestię, jej ryk przechodził w mroczne jęki. Na chwilę. Najlepiej było w Drewnianej Szczelinie. Kobieta, której synowi pomogłem, poszła ze mną do łóżka bez pieniędzy. To było najlepsze, co przeżyłem – czy, mówiąc ściślej, co pamiętałem. Uświadomiłem sobie, że tamta kobieta pozbawi blasku wszystkie następne, które przyjdą po niej.
Zaskrzypiały zawiasy i wszedł kolejny gość. Nie miał więcej niż trzydzieści lat i metr osiemdziesiąt wzrostu, ale geny sprawiły mu układ kostny, który wystarczyłby nawet człowiekowi o głowę wyższemu. Poruszał się jak tancerz, a jego oczy skrzyły się spod krzaczastych brwi. Roztaczał aurę prawdziwego mężczyzny, chłopa, który nie potrzebuje dziwki i potrafi zadbać o siebie. Zdałem sobie sprawę, jak bardzo dziewczyna rozpromieniała na jego widok. Bez wątpienia potrafił się zatroszczyć o tych, na których mu zależało.
– Richardzie! – krzyknęła i rzuciła się ukochanemu w ramiona.
Objął ją w pasie, uniósł do góry i dwa razy zakręcił dookoła. Potem postawił ją delikatniej niż porcelanową lalkę i pocałował namiętnie, a siła tego pocałunku zdradzała, że dziewczyna nie jest z porcelany, a Richard dobrze o tym wie.
– Valena jeszcze pracuje – powiedział gorzko karczmarz. – Poda ci piwo i wróci do obsługiwania innych gości.
– Zrobiłem świetny interes. Chcę otworzyć warsztat – opowiadał dziewczynie, jakby w ogóle nie słyszał słów karczmarza. – Pójdziesz ze mną?
Zamiast odpowiedzieć, kiwnęła głową.
– Właśnie straciłeś pracownika. Rozlicz się z nią i przynieś nam coś do jedzenia – huknął.
Mina karczmarza zrzedła jeszcze bardziej, twarze innych wykrzywiła zawiść. Po raz pierwszy widziałem, jak czyjeś życie zmienia się na lepsze. Szczególne uczucie, nie byłem pewien, czy mi się podoba, czy nie. Ale dziewczyna się uśmiechała.
Przeczucie przyszło jak zimna seria ukłuć wzdłuż kręgosłupa. Wiedziałem, że ktoś zaraz wejdzie, jeszcze zanim zaskrzypiały drzwi.
Na zewnątrz ciągle padało, do zaśmierdłej duchoty w środku dostało się wilgotne zimno.
Przybysz był jednak suchy, miał białą i czystą cerę, a kiedy spojrzał na mnie, lodowe igły przypomniały o sobie. Upiór. To był upiór. Pochyliłem się nad kubkiem i wbiłem wzrok w ciemne lustro grzanego wina. Karczmarz zachował się tak jak ja – wyglądał, jakby nie interesowało go nic oprócz czystości szklanek. Reszta gapiła się tępo na nieznajomego. Coś im nie pasowało, ale nie za bardzo wiedzieli co. Upiory żywiące się ludźmi są najgorsze, a ten, sądząc po spojrzeniu, jakim taksował poszczególnych gości, niedawno się „urodził”, jak Panowie Nocy zwykli mówić na transformację. Co więcej, interesowali go wyłącznie mężczyźni. Żadna z obecnych pokrak nie przykuła uwagi upiora, aż wreszcie jego spojrzenie spoczęło na Richardzie.
Wbił w twarz mężczyzny zimne spojrzenie, czułem ostrze woli poruszające się w przestrzeni. Nawet najbardziej podrzędny upiór da radę zawładnąć człowiekiem. To jest ich oręż.
Pewnym siebie krokiem podszedł do Richarda, pogłaskał go po twarzy i uniósł brodę do góry, żeby lepiej widzieć szyję. Natychmiast wysunął zęby jadowe. W chwili wypasu upiory tracą samokontrolę, dlatego najpierw paraliżują ofiarę jadem, a potem wysysają krew za pomocą ostrej rurki na języku, którą nakłuwają tętnicę szyjną.
– Jesteś niezłym kąskiem – odezwał się upiorny fircyk.
Nikt nie wie, czy piją krew, żeby czerpać z ludzi jakieś fluidy, czy dlatego, że przynosi im to zaspokojenie seksualne.
– Myślę, sze będzie mi s tobą topsze – kontynuował miłośnik krwi.
Ryzykował, odkrywając wszystkie karty. Wystarczyło, że wśród zebranych znalazłby się ktoś doświadczony, a upiór miałby wielkie problemy. Lecz nikogo takiego nie było, wyczuwałem za to radość i ulgę pozostałych, że nieszczęście ich nie dosięgło.
– Topsze – obnażone uzębienie utrudniało mu poprawną artykulację.
Pięść trafiła w szczękę, Richard znalazł się nagle za plecami upiora. Uderzenie było tak szybkie, że ledwo zdążyłem je zarejestrować. Teraz trzymał go w szachu zaciskaną na szyi garotą. Upiór krwawił fizycznie, mężczyzna psychicznie. Przerwanie hipnotycznego kontaktu sprawiło mu piekielny ból.
Chciałem krzyczeć: „Mocniej! Utnij mu łeb!”. Tak by go zabił, młodego – na pewno.
Richard dawał z siebie wszystko, jakby wiedział, co go może ocalić. Nadludzka moc upiora
topniała niczym śnieg w rozżarzonym piecu, zmagając się z poważnym uszkodzeniem organizmu. I nagle garota pękła z hukiem.
– Miecz! Dawać, kurwa, miecz albo siekierę! – wrzeszczał Richard, wodząc wokół
obłąkańczym wzrokiem.
Nikt się nie ruszył, nawet ja. Śmiertelna rana sięgająca kręgosłupa zrosła się do końca.
Zauważyłem, że Richard się zatacza, wewnętrzna walka musiała go wykończyć. Chwilę potem sam to zrozumiał. Ogarnęła go wściekłość. Popatrzył na swoją przyjaciółkę, na nieruchome twarze wokoło. Wściekłość zniknęła, zastąpiona gotowością do działania.
– Wrócę po ciebie – obiecał dziewczynie, pożegnał ją gestem i wybiegł w deszcz.
W samą porę, upiór pomału stawał na nogi, opierając się o ścianę. Palce wbijał głęboko w drewniane bale.
– Sssabiję go! – wysyczał jednocześnie do wszystkich i do nikogo i już go nie było.
Poszedłem do swojego pokoju. W tej rozgrywce najlepsze karty dostał upiór. Nie chciałem być na dole, kiedy za chwilę wróci.
Zanim zasnąłem, zastanawiałem się, kim był ten R. C. i dlaczego zamknięto jego duszę razem z duszą demona czy bóg wie czego w tym diabelskim ciele. I kim albo czym jestem ja.
Obudziłem się w środku nocy z koszmarną myślą. Valena została w osadzie sama, prawdopodobnie spała w tej samej chałupie. Gdybym teraz po nią poszedł, nic i nikt nie zdołałby mnie powstrzymać. Nawet nikt by nie próbował, przeszło mi przez myśl na wspomnienie wydarzeń sprzed kilku godzin. Zmusiłem się, by zamknąć oczy, ale jedno nie posłuchało. Pokazywało mi rzeczy, których nie chciałem widzieć, a tym bardziej nie chciałem o nich myśleć. Nie zamierzałem jednak podporządkować się inteligencji Oka ani ukrytej części siebie. Zamiast zmagać się z chęcią wyjścia na korytarz i odnalezienia dziewczyny, zacząłem oporządzać ekwipunek. Wilgoć ostatnich dni odcisnęła na nim ślad, było co czyścić, pucować i zszywać. Nagle przyłapałem się na tym, że przygotowuję specjalne jadło dla Margaret – otworzyłem cztery naboje i wymieniłem siekane żelazo na pokruszone srebrne pierścionki i bransoletki. Nie chciałem wplątać się w jakąś drakę z upiorami, ale lepiej być przygotowanym na wszystko.