Выбрать главу

Woda sięgała coraz wyżej i wyżej, matowego lustra wody nie zmąciła  żadna, najmniejsza nawet fala – aż do tej ostatniej, która powstała, gdy moje ciemię zniknęło pod powierzchnią.

Klęczałem na dnie, Oko niespokojnie zmieniało pole widzenia całej okolicy, aż trzeszczały mi kręgi szyjne. Automatyczny stoper zainstalowany w głowie odmierzał czas. Po dziesięciu minutach poczułem,  że muszę zaczerpnąć powietrza, po piętnastu walczyłem z chęcią odbicia się od dna i wyskoku ponad lustro wody jak pstrągi w czasie tarła. Po dwudziestu wynurzyłem się równie cicho, jak się zanurzyłem. Nie było już mgły, chmury trochę się rozrzedziły, przypominając,  że gdzieś  za  nimi  jest  być może słońce. Nawet bez moich komend Oko pokazywało każdy detal brzegu, prześwietlało każdą kryjówkę, każdy kąt, w którym można by się schować. Ono też chciało uniknąć konfrontacji ze zgrają upiorów.

Nigdzie nikogo. Zacząłem pomału wychodzić z wody.

Dostrzegłem go, kiedy pod podeszwą chlupnęło mi błoto. Nie używał magii, umiał

wtopić się w tło, zamknąć w sobie tak, żeby czas spływał po nim jak krople wody po impregnowanej tkaninie. Przykucnął zgarbiony przed krzakiem malin, aż do kostek zakrywał

go płaszcz, który w pierwszej chwili wydawał się zielony, teraz jednak zbrązowiał i przypominał kawałek odzienia z krowiej skóry. Twarz obcego zakrywało rondo kapelusza.

Kiedy podniósł  głowę,  żeby na mnie spojrzeć, zobaczyłem najpierw arystokratyczną brodę, nieukrwione, wąskie usta, potem doskonale wyprofilowany nos i w końcu oczy. Błysnęło w nich rozbawienie z odcieniem uznania. Czekałem na atak woli, jadowe ostrze, które zaraz rozetnie najniższe piętra duszy, ale nic się nie działo. Wyszedłem na brzeg i stanąłem, z

Greysona i Margaret głośno kapała woda.

– Pewnie służy pan lordowi Xariusowi – odezwałem się cicho.

– Raczej milady, ale w sumie wychodzi na jedno – odpowiedział spokojnie i ułożył usta w uśmiechu.

Na razie nic nie wskazywało na to, że jest upiorem. Ale jako jedyny zdołał mnie wyśledzić i postanowił stawić mi czoła w pojedynkę po tym, jak zabiłem dwóch jego ludzi.

Możliwe, że była to zupełnie inna istota.

– I raczej nie pozwoli mi pan tak po prostu odejść.

Pokręcił głową, kosmyk włosów zsunął mu się spod kapelusza na czoło.

Greyson szczęknął, Margaret huknęła potrójną dawką ognia. Trafiłem go tylko za pierwszym razem, potem już ciągle stał obok linii strzału. Oko jak nigdy współpracowało z Ręką. Wiedziałem, gdzie dokładnie trafi go granat. Tuż przy obojczyku. Okręcił się na pięcie jak baletnica, machnął  ręką i dokończył obrót. Głowa odskoczyła mi do tyłu. Intensywny powiew wiatru i świst – trafiłem go w locie. Bez przerwy szarpałem spust, póki nie wywaliłem całego magazynka. Już nawet nie celowałem, strzelałem mu pod nogi, żeby dosięgały go eksplozje i odłamki, w razie gdyby jakimś cudem zdołał uciec przed granatami.

Pustego Greysona cisnąłem na trawę, załadowałem do Margaret ostatni trójpak amunicji nafaszerowanej srebrem i rozejrzałem się uważnie. Stał dziesięć metrów dalej, przed sobą trzymał róg płaszcza. Materiał rozwinął się na kształt parabolicznego lustra i powstrzymał siłę eksplozji niczym tarcza. Z trudem oparłem się pokusie ponownego użycia Margaret. Nie udało mi się go zaskoczyć, a teraz był już przygotowany. Pewnie posługiwał się translokacją albo czymś w tym rodzaju. To by znaczyło,  że należał do najwyższych upiorów, znanych wyłącznie z legend, ale dlaczego, do cholery, służył jakiemuś lordowi? Albo milady?

Sięgnąłem po Nóż. Trzymałem go ostrzem do góry. Wciąż miał kształt przesadnie wielkiego  bowie  z masywną klingą.

Już czułem badawcze dotknięcia woli upiora. W tej samej chwili sięgnął pod płaszcz, w jego dłoni błysnęła broń przypominająca rapier z wielkim koszem, rodem z zamierzchłych czasów.

Pozdrowił mnie formalnie. Zamiast odpowiedzieć, skurczyłem się w duchu i uniosłem Nóż czubkiem w stronę przeciwnika. Ostrze spowolniło jego atak i to mnie uratowało –

inaczej nie dałbym rady. Upiór błyskawicznie wystrzelił do przodu. Ciąłem od góry, uskoczył

i odwzajemnił się cięciem bok-ramię. Nóż zachował się tak, jak tego oczekiwałem – wydłużył

się i przetransformował w broń, która w ogóle nie była podobna do broni mojego przeciwnika. Dzięki zmianie geometrii Noża zdołałem oszpecić upiora ognistą szramą pośrodku klatki piersiowej. Zmienił kierunek tak szybko, że nie wystarczyłyby do tego tylko nieprzeciętne możliwości fizyczne. Maksymalnie skoncentrowany robiłem uniki przed błyskawicznymi ciosami jego głowni. Nóż wysysał ze mnie tyle energii, że o mało nie padłem trupem na miejscu. Następna seria ataków na szczęście skończyła się pchnięciem. Przez

chwilę mocowaliśmy się ramię w ramię, zaryzykowałem, osłabiając swoją pozycję, i wyprowadziłem krótki, szybki cios w splot słoneczny. Sam po chwili o mało co nie zgiąłem się wpół, Oko zalała krew. Natychmiast odskoczyłem, zwiększając dystans, i to mnie uratowało. Nie miałem pojęcia, jak bardzo ucierpiałem na skutek odniesionych obrażeń.

Krążyliśmy wokół siebie, stopami dokładnie badając teren.

– Jestem hrabia Deffer – przedstawił się upiór, nie odrywając wzroku od

wyimaginowanego punktu gdzieś na mojej piersi. – Muszę przyznać, że mnie pan zaskoczył.

Jest pan lepszy, niż się spodziewałem. Obawiam się jednak, że pana umiejętności, jak również uzbrojenie nie wystarczą, żeby mnie pokonać.

W przygotowaniu na bezpośredni atak zaparłem się mocniej lewą nogą. Klingi zasyczały, upiór zrobił unik i natychmiast przystąpił do kontrataku. Chwyciłem głownię pierścieniową rękawicą, jednocześnie próbowałem zadać mu cios w szyję. Ciągle trzymałem jego broń, nawet gdy rękawica prawie się już rozlatywała. Nagle znalazł się metr dalej. Odchylił się i ostrze znowu go minęło. Wyrwał mi swój rapier. Próbowałem odskoczyć i chwycić w locie Margaret, która nadal spoczywała w kaburze. Szybkim ruchem wytrącił mnie z przyjętej postawy obronnej – droga dla jego ciosów stanęła otworem. Uniosłem Rękę w odruchu obronnym. Rapier przetransformował się nagle w piłę najeżoną chromowanymi zębami, które wbiły się w moje przedramię. Nie przecięły go, ale samo cięcie poskręcało mnie całkowicie.

Zdołałem jeszcze spojrzeć mu w twarz, a potem piła wbiła się  głęboko w moją klatkę piersiową, z zaskakującą lekkością przecinając żebra.

Padłem na kolana. Przybliżył się z oczami płonącymi szaleństwem walki, piła zniknęła, rapier zmierzał w stronę mojej twarzy. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że celuję w niego z Margaret. Skoczył w tej samej chwili, w której nastąpił wystrzał. Żelazne i ołowiane odłamki zdarły z niego płaszcz, wbiły się  aż do żeber. W jedną stopę dostał dawką srebra, drugą sięgnął mojej brody. Gdybym był człowiekiem, przetrąciłby mi kark, jednak mój kręgosłup rozproszył energię uderzenia na wszystkie kręgi. Skupiłem się, siła kopniaka wyrzuciła mnie w powietrze głową na dół. Hrabia Deffer dokończył salto i wylądował na nogach – a raczej na nodze, bo drugą miał kompletnie zmasakrowaną. Pozornie pomału wirowałem w powietrzu, jednocześnie spadając coraz niżej i niżej, Margaret już zmierzała w kierunku ziemi – wstrząs sparaliżował mnie na chwilę, wypuściłem broń. Dzięki temu nie czułem upadku, który musiał