Выбрать главу

– Wzięłam trochę ich mocy – milady wyjaśniła Defferowi z lekkością  właściwą przyjacielskiej pogawędce. – Zasłużyli sobie, tak niedbale pana opatrując. Jeśli ktoś z was do rana umrze, spalcie jego ciało – zwróciła się do upiorów. – Nie wiadomo, czym moglibyście się zarazić. Hrabio? – Odwróciła się do rannego. – Sądzę, że doszedł już pan do siebie.

Deffer wstał i złożył głęboki pokłon.

– Znowu mnie pani zaskoczyła. Do usług, milady.

– Teraz powinniśmy poświęcić trochę uwagi temu cudzoziemcowi, który, proszę mi wybaczyć nietakt, tak niespodziewanie pana naznaczył. – Wskazała na mnie.

– To żaden nietakt, milady – odparł beznamiętnie Deffer. – Mój przeciwnik wykazał się wielką sprawnością i niebywałą odpornością. Nic więcej o nim nie wiem. Tutaj są rzeczy, które przy nim znalazłem.

Wyciągnął  płaską kasetkę z rzeźbionego drewna. Inkrustacja nie była wyłącznie dekoracją, zawierała skomplikowany kabalistyczny symbol. Zdążyłem dojrzeć,  że miał

funkcje ochronne.

– Czy już je pan zbadał? – zapytała milady.

Stała, opierając ciężar ciała na lewej nodze, dzięki czemu widziałem wyraźniej zarys jej ciała, choć to, co kryło się pod suknią, nie było teraz moim największym zmartwieniem. Nie zakrywała zbyt wiele, kusiła, bym zajrzał pod spód. Milady nie nosiła biustonosza, a jej piersi przeczyły prawu grawitacji.

– Nie, milady, nie byłem do tego należycie przygotowany. Ale Syxx, który go rozbrajał, doznał wstrząsu anafilaktycznego.

– Ach – westchnęła. – Spalcie go od razu. I tak nie dożyje do rana.

Świsnęła stal. Głowa spadła na ziemię, a chwilę później w ślad za nią osunęło się ciało.

Hrabia włożył rapier z powrotem do pochwy i natychmiast stracił zainteresowanie Syxxem.

Może powodowała nim wściekłość,  że zostawili mu srebro w ranie, a może szacunek dla damy.

Wciąż nie rozumiałem panujących między nimi relacji. Odnosili się do siebie jak

partnerzy, grzecznie i z kurtuazją.

Deffer otworzył kasetkę, milady stanęła z boku. Działali ostrożnie, lecz pewnie. Reszta upiorów nie mogła dostrzec zawartości kasetki, kilka z nich walczyło z nieprzepartą ochotą, by uciec. Nie pojmowałem, skąd ten strach. Wprawdzie byłem poobwieszany całą masą naszyjników i medalionów, zaś na rękach miałem kilka bransolet, jednak większość z nich pochodziła z czasów, których nie pamiętałem, a żadne nigdy mi w niczym nie pomogło, nikogo nie powstrzymało.

Milady sięgnęła do kasetki i czubkiem sztyletu wyciągnęła jeden z łańcuszków. Nie miałem pojęcia, co na nim było. Zerknęła porozumiewawczo na Deffera. Dotąd moje ozdoby oglądali tylko ludzie, może właśnie dlatego nie wywarły na nikim wrażenia.

Potem milady odwróciła się. Jej badawcze spojrzenie spoczęło na mnie. W porównaniu z poprzednim było niczym płonące aluminium proszkowe wobec tlącego się  węgla. Zajrzała głęboko do środka, do podziemi, w których kryła się moja ciemna strona.

– Nie muszą należeć do niego – zauważył cicho hrabia. – Takie coś można zdobyć –

położył szczególny nacisk na słowo „zdobyć” – na różne sposoby.

– Ale nie był pan tym zaskoczony – odpowiedziała miękkim głosem.

Deffer spojrzał na mnie, potem na swoją nogę i pokręcił głową.

– Nie byłem.

Milady nagle zrobiła się nieswoja. Porzuciła kasetkę i klęknęła przy mnie, nieomal wprawiając w szok. Wartość jej stroju przewyższała roczne dochody z dwóch wasalnych wiosek albo jednej trochę  słabiej prosperującej fabryki. Klękając, milady z pewnością go zniszczyła. Absurdalna myśl.

Chwyciła mnie za brodę,  żeby zobaczyć moją twarz. Czegoś szukała, może znajomych rysów, wyrazu oczu? Tylko że ja nie wiedziałem, kim jestem ani ile we mnie zostało z pierwotnego ciała. Potem przyjrzała się Ręce i ponownie oczom. Czułem chłód jej paznokci.

Albo krępujący mnie czar przestał działać, albo do tego stopnia zregenerowałem siły, że byłem w stanie stawiać mu opór. Albo stało się jeszcze coś innego. Powinienem się bać, trząść z przerażenia – zamiast tego chwyciłem dłoń milady i pocałowałem. Nie wiem, czy upiory muszą oddychać, ale kiedy podniosłem na nią wzrok, wszyscy wokół stali jak wykute w brązie rzeźby z oczami wybałuszonymi z przerażenia. Dotyk jej chłodnej i nienaturalnie elastycznej dłoni miał w sobie coś bardzo mi bliskiego.

Wstała zamyślona.

– Jak na ciebie wołają?

– R. C. – Inicjały, jedyne spoiwo łączące mnie z przeszłością.

Rzeźby z brązu poruszyły się i cofnęły o krok. Hrabia Deffer przypatrywał mi się, a jego spojrzenie miało w sobie coś z naukowej obserwacji.

– Jakżeby inaczej – powiedziała cicho milady i wstała. – Pan R. C. jest moim gościem.

Zaprowadźcie go do apartamentu i opatrzcie mu rany. I oczywiście oddajcie jego rzeczy.

Służący otrząsnęli się i od razu zabrali do pracy.

– Mam dzisiaj w planach kolację z kimś, kto chce reprezentować moje interesy w Praagu.

Czy zechciałby pan poświęcić trochę czasu i powiedzieć mi, co pan o nim sądzi? – zwróciła się do hrabiego.

Odpowiedział delikatnym ukłonem.

– Pan oczywiście również jest zaproszony – zwróciła się do mnie. – Wiele się zmieniło, lecz nie wszystko.

Jeszcze przed chwilą przypominała piękną i jednocześnie okrutną, drapieżną kotkę.

Rozchyliła usta, przejechała językiem po górnej wardze, po czym ruszyła z powrotem do zamku.

* * *

Siedziałem na łożu wielkości małego lądowiska. Biały adamaszek wokół mnie przypominał lód. Wykąpany, natarty regenerującymi maściami i wzmocniony

skomplikowanym magicznym zabiegiem, dzięki któremu mój kręgosłup odzyskał pierwotną formę, czułem się jak nowo narodzony – w dosłownym i przenośnym znaczeniu tego słowa. I jeszcze bardziej niż kiedykolwiek wcześniej miałem kłopoty z i tak już mocno wybrakowaną pamięcią. Jak człowiek, którym niegdyś byłem, mógł mieć coś wspólnego z upiorzycą najwyższej rangi? I w dodatku pozostawać z nią w przyjacielskich relacjach?

Rozległo się stłumione pukanie do drzwi. Odczekawszy chwilę, jak nakazywała kurtuazja, do komnaty weszło trzech służących. Wszyscy byli ludźmi, ich twarze zdradzały tyle uczuć co wykafelkowana podłoga. Dwaj nieśli Margaret i Greysona na poduszkach z czerwonego aksamitu, trzeci zreperowaną rękawicę. Zamkowy mechanik wymienił wszystkie uszkodzone pierścienie, które przecięła głownia hrabiowskiego rapiera. Lśniły na tle czerni niebieskawą szarością metalu, który miał tyle wspólnego z żelazem, co węgiel z diamentem.

Podziękowałem kiwnięciem głowy i zacząłem delikatnie formować kończynę w kształt ludzkiej ręki. Było to dosyć skomplikowane, ponieważ chitynowe mięśnio-ścięgna miały tendencje do rozwierania Kleszczy i trzymania ich w gotowości – w ryzach utrzymywała je właśnie rękawica.

– Idziemy – huknąłem na służącego, który przyglądał mi się niepewnie z odległości trzech kroków. Z pewnością miał być zawsze do mojej dyspozycji i bał się,  że naprawdę poproszę go o pomoc.

Wystroiłem się, ale rozczarowany zauważyłem, że do przyniesionych szat nie mogę nosić pasa z pochwą na Nóż. Ten już wcześniej przyniósł mi prosto do łaźni hrabia.

– Ciekawa rzecz – rzucił lakonicznie, kładąc mój majątek na stół.

Kolejne pukanie do drzwi. Nie trudziłem się zapraszaniem do środka. Weszliby i tak, jeśli mieli rozkaz swojej pani.