Pojawił się muskularny mężczyzna z głową jak kolano, w kurtce i spodniach ze specjalnymi kieszeniami na elastyczne płyty pancerzy kinetycznych. W kaburach miał
pistolety automatyczne, a na dłoniach rękawice bez palców obite srebrem. To nie był sługa, lecz wojownik. Oko obudziło się i wykreśliło mi jego przekrój. Mężczyzna miał ciało nafaszerowane czarami, a ich działanie było oczywiste. Tego człowieka, służącego Panu Upiorów, przetworzono tak, żeby jak najefektywniej walczył z upiorami. Nawet mnie to nie zdziwiło.
– Podano do stołu. Czekają na pana – powiedział półgębkiem i odsunął się, by mnie przepuścić.
Tuż przed wejściem do sali przyszło mi do głowy, że może milady wcale nie znała człowieka, jakim byłem przedtem, tylko tego drugiego. Demona uwięzionego w moich myślach, z którym walczyłem i którego starałem się wdeptać w najgłębsze pokłady podświadomości. Z pewnością był bardzo silny, dlatego pojawiło się następne pytanie – jak to możliwe, że jeszcze nie opętał mnie, zwykłego człowieka? Ktoś mi pomagał? Czy te doskonałe zamki w umyśle stworzył nieznany superczarodziej, który chciał mnie ochronić?
Sala przyjęć była ogromna, sufit ginął gdzieś w mroku, a ściany, zdobione stiukami rodem z piekła, w przytulnym cieniu. Na środku niemal sakralnej przestrzeni znajdował się mały stół oświetlony niezliczonymi świecami. Nakryto dla czterech osób. Hrabia i gość z Praagu już czekali, ukłoniłem się i usiadłem razem z nimi. Mój przewodnik zniknął, z ciemności wyłonili się służący i nalali krwawe wino do ciężkiego kryształowego pucharu.
Było gęste, niechętnie ściekało po ściance naczynia, jakby się go brzydziło.
Hrabia zaproponował, byśmy skosztowali trunku, sam też się napił. Przybysz z Praagu, wysoki, chudy upiór z wąsem i monoklem, nie powiedział nic, obserwował mnie w milczeniu.
Nie wiedział, co o mnie myśleć, musiał więc mieć się na baczności.
– Przepraszam, że kazałam panom czekać. Niestety, w pewnych sprawach nie obyło się bez mojej obecności – usłyszeliśmy głos milady.
Nagle znalazła się przy stole. Bezszelestnie wynurzyła się z ciemności, ogień świec skrzył
się w jej brylantowych kolczykach i ożywiał naszyjnik, który zdobił jej dekolt. Zwiewne szaty zamieniła na szeroką, fałdowaną suknię przechodzącą u góry w sznurowany gorset opinający niewiarygodnie cienki pas.
Jak jeden mąż zerwaliśmy się na równe nogi i złożyliśmy pokłon. Pani domu przyjęła hołd i zasiadła do stołu.
Po formalnej prezentacji służący zaczęli nakrywać do stołu. Upiór z wąsikiem nazywał
się Morgan i pochodził z rodziny bogatych przedsiębiorców. Ludzkich przedsiębiorców.
Menu było prawdopodobnie bardzo wyszukane, jednak nie czułem smaku pożywienia. Po wydarzeniach ostatnich dni byłem nieprawdopodobnie głodny i z trudem się hamowałem.
Konwersację rejestrowałem jako szum, więcej mi mówiły same spojrzenia, które posyłała mi gospodyni. Kiedy wbiłem widelec w kawałek mięsa i obróciłem go w palcach, jak to miałem
w zwyczaju, przez jej usta przemknął uśmiech.
– A zatem chciałaby pani mieć w Praagu ambasadę – po obiedzie Morgan przeszedł do rzeczy, z kieliszkiem koniaku w dłoni i filiżanką kawy przed sobą.
Deffer wciąż sprawiał wrażenie nieobecnego, ale zorientowałem się, że jest zainteresowany całą tą sprawą. Milady z pewnością nawet jemu nie zdradzała wszystkich swoich planów.
– Nie – zaprzeczyła z uśmiechem. – Ambasadę upiorów. Jestem gotowa ponieść koszty realizacji tego projektu, ale nie musi być związany z moim imieniem.
Morgan napił się, zapominając o dystyngowanym przetrzymaniu i smakowaniu trunku w ustach. Można wręcz powiedzieć, że wlał w siebie zawartość kieliszka.
– Gdyby to się udało, byłaby pani pierwsza i miałaby monopol na oficjalne kontakty z ludźmi – wybełkotał.
Deffer tylko przytaknął.
– To przecież oczywiste. Autorką tej koncepcji jest nasza gospodyni, zatem właśnie ona powinna jak najwięcej zyskać. Proszę jednak nie zapominać, że, nazwijmy to, polityka międzyrasowa będzie realizowana za pana pośrednictwem. Dlatego ta oferta powinna być atrakcyjna również dla pana.
– A dlaczego pan sądzi, że się na to zgodzą? Dlaczego właśnie Praagu?
– Od czasów Sewastopolu minęło osiemdziesiąt lat, a ludzki umysł wypiera złe wspomnienia. Myślę, że o starych krzywdach już częściowo zapomniano – rzekła cicho milady. – A ludzie w Praagu zawsze wykazywali się większym zrozumieniem niż inni.
Sewastopol.
Zatrząsłem się wbrew własnej woli. Ta nazwa coś mi mówiła. Byłem tam?
– W bitwie o Sewastopol poległo ponad piętnaście milionów dusz – odparł Morgan beznamiętnym tonem. – Do dzisiaj są tam miejsca, gdzie nie rośnie nawet trawa. Ziemia została skażona na zawsze.
– W legendach i starych podaniach jest często dużo przesady, ale tym razem nie pozostaje mi nic innego, jak się z panem zgodzić – przytaknęła milady. – Niech pan jednak pozwoli, że sprecyzuję. W bitwie o Sewastopol zabito, zamęczono lub złożono w ofierze ponad piętnaście milionów mężczyzn, tyle samo kobiet i ponad dwa razy więcej dzieci.
Morgan przełknął ślinę. Nic nie powiedział.
– Byłam tam – dodała – ale jak już wspomniałam, minęło prawie osiemdziesiąt lat. Mało kto te czasy pamięta. Historie, które się dzisiaj opowiada, są mglistym wspomnieniem tego, co się tak naprawdę zdarzyło. Postaraliśmy się o to.
Nadstawiałem uszu, starając się przy tym wyglądać na jak najmniej zainteresowanego toczącą się rozmową.
– Czy pan także tam był? – Morgan zwrócił się do hrabiego.
– Nie – przyznał Deffer spokojnie. – Byłem w tym czasie w Japonii. Ukończenie
realizowanego od ponad tysiąca lat projektu uznałem za ważniejsze od wojny.
Morgan otarł pot z czoła. Nie miałem pojęcia, że upiory się pocą. Wiedziałem, co go tak poruszyło. Deffer pochodził jeszcze z czasów przed Krachem. Takich jak on nie zostało zbyt wielu.
– Unicestwiono wówczas także milion żołnierzy naszej armii. Polegli wszyscy dewowie –
dokończyła w zamyśleniu. Jej wzrok spoczął na mnie.
Nie miałem pojęcia, co to spojrzenie może oznaczać.
– Co pan o tym sądzi? – wróciła do poprzedniego tematu. – Zapewniam odpowiedni budżet, specjalistów do pana dyspozycji. Na początku nie musiałby pan nawet zdradzać swojego rzeczywistego pochodzenia. Pozwoliłby pan, by sytuacja sama się rozwijała – nęciła go dalej.
– A własny personel? – zapytał szybko Morgan.
Wiedziałem, o co mu chodzi. Chciał mieć przy sobie również swoich ludzi.
– Oczywiście – zgodziła się natychmiast milady. – Jeśli jest pan w stanie ich znaleźć, będę się tylko cieszyła. Wie pan, nawet kobieta z moją pozycją nie może jedynie rozkazywać, musi też żądać. Mam świadomość, że przekonanie najlepszych poddanych, żeby pracowali dla mnie w Praagu, na terytorium ludzi, nie będzie proste.
Kłamała. Nie rozkazywała tylko Defferowi, a jemu było wszystko jedno, czy wyślą go do Praagu, Nowego Jorku czy gdziekolwiek indziej. Przyzwyczaił się do tego.
– W takim razie doszliśmy do porozumienia – podsumował Morgan. – Jest pani genialna i pozbawiona skrupułów... proszę to potraktować jako komplement. Powinni się pani bać nawet niektórzy Panowie Demonów.
Sądząc po tym, jak spokojnie się zachowywał, nie zdawał sobie zbytnio sprawy, komu przyjdzie mu służyć. A czy ja sobie zdawałem? Miałem wrażenie, że gdzieś w środku, gdzie nie mogłem zajrzeć – tak.