Выбрать главу

– Panowie Demonów? – powtórzyła i zakręciła napojem w szklance. – Którzy z nich?

Szatan, Hades, Belzebub, Lucyfer... Sądzę, że żaden z nich by się mnie nie bał – dokończyła z czarującym uśmiechem.

Morgan wciąż traktował to jak zwykłą towarzyską grę.

– Azazela na pewno by pani wystraszyła. Uciekł przed panią, milady – Deffer włączył się do konwersacji.

Morgan gapił się to na niego, to na nią. Nie wiedział, co hrabia chciał przez to powiedzieć.

– To prawda, Azazel rzeczywiście uciekł. Nigdy nie wiedział, jak się zachować wobec damy – stwierdziła milady, a do Morgana, upiora ludzkiego pochodzenia, w końcu dotarło, z kim zawarł spółkę.

Nie zbladł, raczej stracił kolor.

– A teraz ostatni smakołyk podczas dzisiejszej kolacji w przyjacielskim gronie. –

Klasnęła i w tym samym momencie rozległy się kroki czterech służących. Każdy z nich przyniósł na tacy srebrne naczynie. Tak jak w czasie obrzędu postawili je przed nami i czekali z dłońmi na pokrywce. Na błyszczącej powierzchni metalu dostrzegłem swoją zdeformowaną twarz – twarz potwora z obcym okiem, obcym ciałem i obcym mózgiem.

Milady klasnęła po raz drugi, służący podnieśli pokrywki. Z różowawego sosu, w którym pływały kwiaty kopru, spoglądały na nas ludzkie głowy – twarze powykrzywiane w grymasie, obcięte ciemiona, starannie obnażona kora mózgowa. Choć Morgan powstrzymał wymioty, byłem przekonany, że poznał twarz w naczyniu. Może należała do szpiega, który pracował

dla niego w szeregach poddanych milady. Również Deffer patrzył na danie ze zdziwieniem, ale bez obrzydzenia.

– Nie spodziewałem się w nowoczesnym królestwie tak tradycyjnego i wykwintnego poczęstunku – powiedział z uznaniem i ruchem dłoni skierował ku sobie woń potrawy.

Trąciłem łyżką głowę w swoim naczyniu. Wargi wynurzyły się ponad powierzchnię sosu, zobaczyłem parę zębów jadowych. Zrozumiałem entuzjazm Deffera i przerażenie Morgana.

Teraz już na pewno nie miał wątpliwości, kim są jego wspólnicy.

Tym daniem oficjalnie zakończono kolację. Morgan powlókł się do gościnnego pokoju, Deffer pożegnał się z właściwą sobie staroświecką kurtuazją i zostałem sam z milady.

– Chodźmy się przejść – zaproponowała, czy też raczej rozkazała.

W jej przypadku wychodziło na to samo.

Na tarasie było ciemno i zimno. Nie wiedziałem, co powiedzieć, dlatego milczałem i w zamyśleniu podążałem za milady. Zatrzymała się nagle i bezszelestnie, jak to miała w zwyczaju. Dotknąłem jej. Ruchem, którego zbytnio nie przemyślałem, objąłem ją w pasie i przesunąłem dłoń bliżej bioder, łona, gdzie miała niewidzialną, ale wyczuwalną bliznę.

Oparła się o mnie i pochyliła głowę. Jej brylantowy kolczyk podrapał mnie w twarz.

– Niewiele pamiętasz, prawda? – odezwała się ochryple.

Delikatnie ugryzłem milady w ucho. Przycisnęła się do mnie z niebywałą siłą.

Wziąłem ją na ręce.

– Idź prosto przed siebie – rozkazała. – Na końcu korytarza są drzwi do moich pokojów.

Zamknięte – zaśmiała się i wpiła w moje usta żarliwym pocałunkiem.

Poczułem własną krew. Pieściłem ją w ten sam sposób, póki przy trzasku drewna i szczęku żelaza nie dotarłem aż do sypialni i położyłem milady na łóżku.

Szukałem dłonią kokard sznurujących gorset. Obserwowała mnie rozbawiona, ale oczy miała zamglone, a jej język błądził po ustach. Przestałem się kontrolować. Chciałem tego, bez względu na konsekwencje. Wstążka gorsetu wymykała mi się, przepadała wśród haftów i drogich kamieni, sięgnąłem więc po scyzoryk, który leżał na nocnym stoliku. Milady zasyczała niecierpliwie. Przyłożyłem ostrze do jej dekoltu. Dotyk stali sprawił, że zadrżała i przyciągnęła mnie do siebie. Przylepiony do niej zacząłem ciąć, w końcu poczułem dotyk jej nagle gorącego ciała. Nosiła tylko jedną halkę, to czary nadawały sukni kształt. W końcu

leżała pode mną w pończochach, jej łono zakrywał koronkowy kwiat, którego płatki zdobiły również podwiązki. Tym razem założyła stanik. Satyna i koronka zmieniały zarys brodawek w lubieżną obietnicę.

Marzyłem o tym, żeby ścisnąć ten nieludzko cienki pas, rozszarpać go dłońmi, przycisnąć do siebie z taką siłą,  żeby krzyczała, i dopiero potem w nią wejść, utopić  ją we własnej ekstazie. A kiedy z niespodziewaną lekkością wymknęła mi się z objęć, zrozumiałem,  że między myślą a działaniem nie ma granicy. Milady próbowała uciec, ale nie pozwoliłem na to. Przewróciłem ją na plecy, uniosłem za biodra, zmuszając, by rozsunęła uda, i znowu zanurzyłem się w gorącym źródle jej łona.

Już nie uciekała. Nie miałem pojęcia, które z nas krzyknęło pierwsze.

– Pod poduszką – wyszeptała.

Zanim zdążyłem dojść do siebie po orgazmie, odwróciła się na drugą stronę, chwyciła mój członek i jednocześnie wzięła go do ust. Zamknąłem oczy. Wiodła mnie na szczyt coraz szybciej i szybciej, lecz w odpowiednim momencie zacisnęła dłoń, nie dopuszczając do wytrysku. Potem ścisnęła go jeszcze mocniej. Krzyknąłem z bólu, zrzuciłem ją z siebie i sięgnąłem pod poduszkę – nagle wiedziałem, co tam znajdę. Długi na dziesięć metrów, gruby konopny powróz. Opierała się, ale związałem jej kostki, sam nawet nie wiem jak, potem ręce i w końcu skrępowałem ją w coś na kształt paczuszki, eksponując odpowiednie otwory ciała.

Wciąż miała idealnie umalowane usta. W jej szeroko otwartych oczach lśniły ogromne źrenice.

– Pod łóżkiem – syknęła.

Bez namysłu wyciągnąłem wykładaną kasetkę. Jednocześnie przełożyłem milady na plecy i dłonią masowałem jej łono. Stęknęła, próbowała się wygiąć, ale pęta na to nie pozwalały. Wetknąłem jej członek do ust. W nieregularny rytm naszych oddechów wmieszało się trzeszczenie konopnego powrozu. Kasetka sama się otworzyła, zobaczyłem mnóstwo fallusów wykonanych z najróżniejszych materiałów, od kości słoniowej aż do kamieni półszlachetnych. Przestałem ją drażnić. Jadowicie i wściekle zasyczała, włożyłem jej do pochwy jeden z eksponatów. Napięty do granic możliwości sznur zatrzeszczał, kiedy naprężyła się w ekstazie, jednocześnie mocniej zacisnęła usta na moim penisie. Już prawie nie panowałem nad sobą, drugiego fallusa wepchnąłem jej w odbyt i wtedy zorientowałem się, że obydwa wibrują.

Zajęczała, jej język zrobił się szorstki. Krzyknąłem z rozkoszy i bólu, czułem, jak zęby jadowe wbijają się w mój członek. Ekstaza pomieszana z cierpieniem pozbawiła mnie wszystkich sił, padłem na łóżko obok milady.

Kiedy doszedłem do siebie, leżeliśmy w pościeli, a dookoła poniewierały się strzępy liny.

Byłem wyczerpany i zaspokojony. Ukryta we mnie bestia ledwo zipała, skorupa, która nas dzieliła, stała się nagle cienka jak bańka mydlana. Nie przeszkadzało mi to. Pogłaskałem Serenę po biodrze i podniosłem się niczym w transie.

Imię wynurzyło się bóg wie skąd. Wiedziałem, że jest właściwe, bez względu na to, jak nazywała się teraz. W ciemnościach potknąłem się o kamiennego fallusa. Położyłem go na łóżku – już nie wibrował. Ani teraz, ani wcześniej nie zauważyłem w nim żadnego mechanizmu. Uczucie zamroczenia nie mijało – ciągle jeszcze kręciło mi się w głowie.

Możliwe,  że to przez ukąszenie. Nie wiadomo, co jad upiora może spowodować w moim zmodyfikowanym ciele. Napiłem się wina z karafki i pomału podążałem w stronę biblioteki.

Wiedziałem, że ją tam znajdę. Serena zawsze miała bibliotekę w pobliżu sypialni.