Выбрать главу

Zmiażdżyłbym nią dziecięce gardło w sekundę. Z olśniewającego blasku pierścienia wynurzył

się ludzki kontur. Dziewczynka – ta, która wczoraj zaskoczyła mnie na dole w restauracji.

Lśniący pierścień stał się nagle zwykłym pierścionkiem na jej środkowym palcu.

– Czego chcesz? – warknąłem.

Mignięcie wspomnienia, które na moment przesłoniło rzeczywistość, wytrąciło mnie z równowagi.

– Chciałam... chciałam tylko powiedzieć,  że na dole czeka trzech panów – wydukała trochę przestraszona.

Czy to ja zabiłem tego noworodka? Chyba tak. Kiedy? Nie udało mi się tego ustalić.

– Spałem, trochę mnie wystraszyłaś – wyjaśniłem, żeby się uspokoiła, i wstałem.

Podniosła głowę, żeby zobaczyć moją twarz.

– Myślałam,  że ludzie tacy jak pan się nie boją.  Że to ich boją się inni. – Spojrzała zdziwiona.

Trafna uwaga. Tak, zwykle tak to bywa. Jej strach prysnął niczym bańka mydlana.

– Nie powinnaś wchodzić do pokojów obcych ludzi. Mogliby zrobić ci coś  złego –

dodałem niemal szeptem.

W moim głosie było więcej nacisku, niż chciałem.

– Ale nie pan. Pan jest tym bohaterem z obrazka – zaśmiała się. – Chcą z panem rozmawiać. Pomyślałam, że powinien pan to wiedzieć.

Bohater z obrazka. Niepokojące wyobrażenie. Zamiast odpowiedzieć, skinąłem głową, przypiąłem Margaret do pasa i sprawdziłem, czy Nóż spoczywa w pochwie. Był tam, jak zawsze. Pierścionek dziewczynki nadal przyciągał moją uwagę, skrywał w sobie tę szczególną siłę, tak wyraźnie emanującą dookoła i zupełnie dla mnie niezrozumiałą.

Pokazała mi go, jakby wyczuła, że na niego patrzę.

– Dostałam od mamusi, niedawno – powiedziała z dumą. – Podobno już jestem dorosła.

Nagle zrozumiałem, o co chodzi. Dostała go z okazji pierwszej menstruacji, kiedy fizycznie stała się kobietą. Jej matka dostała go zaś od swojej matki i tak to się toczyło od dawien dawna, aż z przyzwoitego pierścionka zrobił się zwyczajny złoty krążek, noszony przez całe generacje matek i córek. A każda z nich włożyła do niego swoją miłość, życzenie szczęścia, te wszystkie dobre emocje, jakie rodzice żywią w stosunku do swoich dzieci.

Przypomniały mi się niedawne zwidy i wbrew woli zachwiałem się. Dziwne, w rzeczywistości widywałem na własne oczy rzeczy jeśli nie dużo gorsze, to równie okrutne, ale one nie poruszały mnie tak bardzo.

– Ładny pierścionek. Dzięki za wyjaśnienie.

– Mama pracuje w kuchni, często tu z nią przychodzę. Jak ktoś będzie pana szukał, od razu panu powiem.

Skinąłem w podzięce i wyszedłem z pokoju szybciej niż ona.

W restauracji czekał ojciec Strazynski z innym mężczyzną w sutannie oraz porucznikiem Janotą, który nie wyglądał na zbyt spokojnego.

Usiadłem przy stole, jednocześnie przesuwając Margaret, żeby nie uwierała mnie w biodro. Czekałem w milczeniu. To oni chcieli ze mną rozmawiać, inicjatywa należała do nich.

Ulicą przejeżdżała właśnie mała karawana kupiecka. Przybyli tak jak ja z południa, ale trzymali się pewnie poniszczonego asfaltu. Załadowane wozy zatrzymały się, na drugim uniosła się  płachta. Piły,  świdry, półsurowce i mnóstwo innych wartościowych towarów.

Sądząc po antykorozyjnej impregnacji, pochodziły z czasów przed Krachem. Albo z centrów, gdzie technologia znowu zbliżała się do starej doskonałości. W każdym razie to byli bogaci handlowcy, wieźli ze sobą spory majątek. Mężczyzna idący obok pierwszego wozu zawrócił, żeby poprawić płachtę. Przypadkiem przesunął wzrokiem po fasadzie hotelu, nasze spojrzenia spotkały się, choć on o tym nie wiedział. Na jego piersi, na wpół zakrytej kurtką, kołysał się automatyczny kompakt z podwójnym magazynkiem. Oko przełączyło się na rentgen i ukazało zawartość drewnianego pudła przymocowanego do bocznej ściany wozu – gotowy do natychmiastowego użycia wielkokalibrowy karabin maszynowy z zainstalowanym pasem amunicji. Ci handlowcy z doświadczenia wiedzieli, że niewielu ludzi stać na ich towar, a jednocześnie wielu go pożąda. Mężczyzna, na którego zwróciłem uwagę, starał się zachować ostrożność, ale na nic mu się to zdało, bo dostrzegłem migające widmo jednego z bogów śmierci. Nie znałem tych ludzi, nosili jednak nieusuwalne piętno. Doskonała chromowo-wanadowa powierzchnia świdrów po raz ostatni błysnęła w słońcu i zniknęła pod zarzuconą grubą płachtą.

– Może zaczniemy rozmawiać o naszych sprawach – przemówił ojciec Strazynski.

Ocknąłem się z zadumy i popatrzyłem na niego. Oko zmieniło powiększenie i wysunęło się na maksymalną  długość obiektywu. Żaden z nich się nie wystraszył, zawiedzione schowało się z powrotem.

– Porucznik Janota powiedział, że dysponuje pan, ekhm, ekhm, pewnymi zdolnościami, z których mógłby pan zrobić dla nas użytek.

Spojrzałem na nich pytająco.

– To bardzo miłe z jego strony. Jakimi zdolnościami?

Obcy mężczyzna był dziwny. Nie zwracał uwagi ani na rozmowę, ani na muchę, która usiadła mu na nosie, jakby był w transie, ewentualnie na wycieczce w towarzystwie

niezwykle egzotycznego narkotyku. Albo została z niego ruina. Niektóre narkotyki po dłuższym okresie używania dawały taki efekt – zostawiały pusty organizm. Nie wymazały jednak jego umysłu. Kiedy zorientował się, że go obserwuję, spojrzał prosto na mnie. Miał

bardzo jasne źrenice, niemal zlewały się z bielą gałki. Dopiero teraz dostrzegłem na jego skórze sinawe plamy – to oznaczało,  że od dłuższego czasu zażywał podtrzymujące metabolizm lekarstwa.

– Sądzimy, że jest pan wykwalifikowanym likwidatorem demonów – przeszedł do sedna Strazynski.

Już wiedziałem, co spotkało jego kompana. Widziałem ten błysk na każdym kawałeczku krateru, który pozostał z jego osobowości, na rozpadających się ruinach duszy. Pogrywał z demonami.

– Demonów? – powtórzyłem. – Których? Jakich konkretnie? I jak się tu znalazły? Tu, w okolicach tak malowniczego i przytulnego miasteczka, jakim jest Jabłonków? – zwróciłem się do Janoty.

Nawet nie drgnął, za to Strazynski nerwowo przysiadł się do stołu.

– Nie wiem, co to za jeden albo jedni. Mamy niejasne informacje – przemówił wypalony ksiądz. – Wydaje mi się,  że chodzi o demona, który chce się dostać do nas, do świata materialnego, wstępując w ludzkie ciało.

– To najwłaściwszy i najprostszy sposób – odpowiedziałem. – Chodzi więc o demona z zamkniętych sfer? Z tych, które od czasów Krachu nie stykają się z naszą rzeczywistością?

Ksiądz nie odpowiedział.

– Brat Saxon ma problemy z rozumieniem ludzkiej mowy. Z pewnością spróbuje nam odpowiedzieć – pospieszył z wyjaśnieniem Strazynski i położył towarzyszowi rękę na ramieniu.

– Domyślam się, że poświęcił dużo energii i czasu na studia nad demonami.

Wypalony ksiądz nadal milczał, błądząc gdzieś w ruinach swojego ja.

– Był egzorcystą – potwierdził Strazynski.

Janota patrzył bez zainteresowania, ale wiedziałem,  że słucha i stara się wszystko zapamiętać. Poczułem podziw dla tego na wpół martwego mężczyzny. Wypędzanie było najtrudniejszym, najbardziej niebezpiecznym sposobem walki z demonami. Chodziło w nim o ratowanie życia opętanego człowieka.

– Egzorcystą i myśliwym – dodał niespodziewanie Saxon.

A więc wraz z demonami zabijał opętanych przez nie ludzi. To było dużo prostsze.

– Zagrażają nam demony albo ze sfery zamkniętej, albo ze sfery, która kiedyś była zamknięta – odpowiedział w końcu na moje pytanie.