Выбрать главу

– Nie potrafi pan tego sprecyzować? – starałem się wyciągnąć z niego jak najwięcej informacji.

– Nie rozumiem, jaka to różnica? – odezwał się Janota.

– W czasie Krachu doszło do przełamania barier między poszczególnymi sferami –

wytłumaczyłem. – Nikt nie wie, ile ich się otworzyło. Trzy, cztery, pięć. – Wzruszyłem ramionami.

Ojciec Strazynski popatrzył na mnie, jakby chciał zaprzeczyć. Nie podobało mu się, kiedy w tak prosty i przystępny sposób objaśniałem problem teologiczny, nad którym łamały sobie głowy całe generacje mędrców, a jego skutki dotykały cały  świat i wszystkich ludzi.

Prawdopodobnie ujawniałem coś, co miało pozostać tajemnicą dla zwykłych śmiertelników, ale było mi to obojętne. Skąd ja to wszystko wiedziałem?

– I z tych sfer zaczęły przenikać bestie, które teraz możemy spotkać na każdym kroku –

wywnioskował porucznik.

Ludzie to wiedzieli. Nie mogli tego nie wiedzieć, w końcu natykali się na nie bezustannie.

– Co ważne, a wiemy o tym niewiele, obecność tych istot zmienia nasz świat – dodał ku mojemu zdziwieniu Strazynski.

Wtajemniczeni starali się ukryć tę informację przed opinią publiczną.

– To już nie tylko nasz świat. Należy również do tych, którzy przed osiemdziesięciu laty nie zostali zniszczeni pod Sewastopolem albo wypędzeni. Rzeczywistość połączyła się z niektórymi sferami, wydaje mi się, że z pierwszą albo drugą – dodał brat Saxon. – Już nigdy nie zdołamy ich od siebie oddzielić.

Najwyraźniej ożywiał się, kiedy rozmowa schodziła na tematy demonów i innych stworzeń, z którymi przez całe życie walczył – i którym je poświęcił.

Myślałem nad tym, co Strazynski powiedział o demonach. Coś mi tu jednak nie pasowało, ale to jeszcze nic nie znaczyło. Gdy w grę wchodzą demony, nigdy nie można być niczego pewnym.

– A mieszkańcy głębokich, wciąż zamkniętych sfer marzą o tym, by przedostać się do naszego  świata. To dla nich naturalne, chcą się zemścić na tych, którzy ich tam umieścili.

Przychodzi im to tym łatwiej, że znają nas z opowieści tych, których posłaliśmy z powrotem do piekła.

Z pokiereszowanego łowcy demonów emanowała teraz niemal namacalna, pełna pasji nienawiść.

– A opętanie człowieka to jeden z wielu sposobów, jakie może wykorzystać demon, żeby wydostać się z zamkniętej sfery – porucznik ponownie wyciągnął wnioski.

Wciąż miał przy sobie ultranowoczesny karabin. Tym razem oparł go dyskretnie o stół

przy swojej prawej ręce.

– Wydaje się panu ciążyć, poruczniku. To dziwne, jak na kogoś, kto chodzi ciągle obwieszony żelastwem – oceniłem.

Rzucił mi krótkie spojrzenie, które mogłoby spokojnie konkurować z nożem wbitym między żebra.

– To ze względu na pana. Żeby nie czuł się pan niedowartościowany – odbił piłeczkę.

– Porucznik Janota to bardzo sprawny mężczyzna. Każdy mieszkaniec tego pięknego, miłującego porządek miasteczka z pewnością by mu pomógł, jeśli dałoby się zmienić obowiązujące prawo i zniszczyć demona, który zjawił się tutaj bóg wie skąd. Dlaczego zwracacie się do mnie? Moje usługi są bardzo drogie.

Strazynski popatrzył na Janotę, a potem na brata Saxona. Moja przepona drgnęła, w pierwszej chwili o mało co nie chwyciłem za Margaret, bo wziąłem to za efekt czaru. Po chwili zorientowałem się,  że przecież na zewnątrz stoi potężny wóz, a drgania przepony są spowodowane oddziaływaniem jego agregatorów napędowych.

Patrzyłem na niego cały czas, kiedy sunął za oknami. Czteroosiowy opancerzony kolos z kołami wysokości dorosłego mężczyzny, kabina kierowcy chroniona kuloodpornym szkłem.

Kształt karoserii został zatem podporządkowany kształtowi szkła, bo dzisiaj już nikt nie potrafił go wyprodukować. Na pace znajdowały się dwie wieżyczki strzelnicze, po bokach zaś otwory, przez które można było strzelać również ze środka kolosa. Z wychodzącej do góry rury wydechowej nie ulatywał dym. Używali zwykłego silnika spalinowego prawdopodobnie tylko jako wspomagającej siły napędowej. Monstrualną machinę napędzał agregat wyprodukowany przed Krachem i skonstruowany z wykorzystaniem technologii, które jeszcze nie znalazły się w powszechnym użyciu. Wóz zatrzymał się w zasięgu mojego wzroku, widziałem go przez szklane drzwi.

– Jak silny jest ten demon? – zadałem następne pytanie, bo nikt się nie kwapił do dalszej rozmowy.

– Najwyżej piąta kategoria – odpowiedział Strazynski.

– Szósta, możliwe,  że siódma – prawie jednocześnie Saxon wyjawił swoje

przypuszczenie.

Ksiądz spojrzał z wyrzutem na partnera, ale ten znowu nie zareagował.

– Według jakiej skali? – zapytałem, choć z jakichś powodów byłem przekonany, że znam odpowiedź.

Istniała tylko jedna skala, która klasyfikowała moc demonów aż do hipotetycznych wyżyn. Logarytmiczna skala Rawspiera mocy niszczenia encji.

– Według R – odparł Saxon.

– To wyjaśnia, czemu nie chcecie mieszać w to porucznika Janoty – uśmiechnąłem się. –

Ani miejscowych.

– Owszem – przytaknął Strazynski. – To robota dla fachowca.

Albo szaleńca, dodałem w duchu.

Milczeliśmy. Wciąż obserwowałem wóz przed hotelem. Do tej pory nikt z niego nie wysiadł, tylko kilka razy poczułem zwiadowcze czary. Sprawdzali wszystko, byli diabelnie ostrożni. Wróciłem myślami do tego, co powiedział Saxon. Dotąd zetknąłem się z demonem najwyżej piątego stopnia, słyszałem o szóstkach i wiedziałem, co potrafią. Kiedy się rozwścieczą, efekt jest podobny do wybuchu bomby atomowej na paru tysiącach metrów

kwadratowych.

– Jeśli podejmie się pan tego zadania, proszę nie używać broni nuklearnej – dodał

Strazynski, jakby czytając w moich myślach.

– Nie mam takiej.

– Jeśli demon jest blisko siódmej kategorii, musiałaby to być bomba fuzyjna, w żadnym przypadku rozszczepialna – dodał Saxon obojętnie.

Oczyma wyobraźni ujrzałem góry, na których szczytach poukrywano bomby wodorowe o różnych siłach rażenia. Wystarczyło po nie pojechać. Mając w perspektywie spotkanie z demonem klasy siódmej, parę tysięcy kilometrów w tę i z powrotem, łącznie ze wspinaczką na wiecznie oblodzone szczyty, nie wydawało się aż tak wielkim wysiłkiem. Lecz wtedy ani w Jabłonkowie, ani w Trzyńcu nie zostałby nikt, kto mógłby mi zapłacić.

– Ile panowie oferujecie? – przeszedłem do ostatniego punktu rozmowy.

Strazynskiemu chyba ulżyło, że się nie wycofałem. Być może proponowali już tę pracę innym.

Podał sumę. Zmroziło mnie aż po czubki palców, a złożone Kleszcze zaskrzypiały. Ten demon musiał być siódemką, inaczej nie płaciliby tyle.

– Od jak dawna pański zakon ma tutaj siedzibę? – zwróciłem się do Strazynskiego.

– Od prawie stu lat. Mamy w Trzyńcu klasztor. Dlaczego pan pyta?

– Podejmę się tego zadania, jeśli będę mógł spędzić w waszej bibliotece kilka dni.

Nie przestawałem myśleć o tajemniczym mężczyźnie z ilustracji, byłem do niego podobny. Musiałem dowiedzieć się o nim jak najwięcej, a biblioteka krnąbrnych szaleńców, którzy do dzisiaj wzywali imienia schizofrenicznego, dwukrotnie ukrzyżowanego boga, wydawała się idealnym miejscem na rozpoczęcie poszukiwań.

– Dobrze, ale dopiero potem, po wykonanym zadaniu. Jedną trzecią wynagrodzenia może pan wziąć już teraz. Wydaje mi się,  że będzie pan potrzebował jakiegoś specjalnego wyposażenia – dodał po krótkim namyśle Strazynski.

Spojrzałem na Janotę. Jego twarz nic nie zdradzała.