Выбрать главу

– Nie – odpowiedziałem. Bardzo uważałem, by nadal się garbić i by kaptur zasłaniał mi twarz. – Jestem tu nowy i nie znam cen. Umówiłem się, że ten tutaj... – Posłałem chłopakowi pytające spojrzenie.

– Timothy – zareagował bezbłędnie.

– ...ten tutaj Timothy załatwi mi za prowizję porządne zakwaterowanie. I oczywiście wskaże miejsce, gdzie dobrze gotują.

Wcisnąłem chłopakowi do ręki ćwiartaka i ruchem głowy pokazałem, żeby zjeżdżał. Pan Prawo i Porządek popatrzył z niedowierzaniem, ale nic nie powiedział. Może nie wyglądałem jak spod igły, ale gości, którzy płacą twardą walutą, nigdy zbyt wielu.

– Po co pan tu przyjechał?

Wzruszyłem ramionami, starając się z całych sił,  żeby gest wyglądał naturalnie – żeby obydwa ramiona uniosły się i opadły jednocześnie.

– Kupuję i sprzedaję. – Skinąłem głową w kierunku witryny i lady zarazem.

Pan Prawo i Porządek zaczął przeglądać moje towary i nagle w prawym oku zabłysnęła mu gwiazda – albo celownik. Zauważył dwa półtuzinowe opakowania nabojów w ładownikach, które pozwalały załadować bębenek jednym ruchem. Na świecie są miliony ton amunicji kalibru trzydzieści osiem, trzydzieści dziewięć milimetrów czy najbardziej popularnych czterdziestekpiątek, a te specjalne zabawki miały kaliber pół palca. Tylko idiota używałby broni, do której amunicję równie łatwo zdobyć jak wodę na pustyni. Pan Prawo i Porządek z pewnością był idiotą. Sięgnął po ładownik, obejrzał nabój po naboju i wyciągnął z lewej kabury rewolwer. Spodziewałem się Smith and Wessona, jedynego gnata w tym kalibrze, który znałem z czasów przed Krachem.

Pan Prawo i Porządek wydłubał  własną amunicję i wprawnym ruchem włożył moją.

Naboje weszły do komór jak naoliwione. Na lufie nie wygrawerowano logo producenta ani kalibru, tylko prostym, trochę niezdarnym pismem wyryto imię: Jezus Chrystus.

W pierwszym wieku po tym, jak świat zaczął schodzić na psy, niektórzy wierzyli, że jeśli będą się modlić do starych bogów, ci znowu zaczną ich chronić. Mylili się. Inni wierzyli, że jeśli poświęcą broń, polepszy się jej wydajność. To już dawało trochę lepszy efekt. Producent

broni fanatycznie wierzący w swego boga potrafił czasami tchnąć w nią nieco nadprzyrodzonej siły.

– Ile pan za to chce? – wyrwał mnie z rozmyślań Pan Prawo i Porządek.

Oderwałem wzrok od imienia na lufie rewolweru.

– Siedemdziesiąt za komplet. Jeśli chce pan pojedynczy nabój, to za szesnaście.

O dziwo, nie targował się.

– Timothy na pewno zamówi panu pokój u Bzeckiej, ma dobrą opinię i ceny. Ale nie sprzedaje żadnego alkoholu, więc zobaczymy się później w barze – rzucił na pożegnanie.

Odkłoniłem się. Nie przestawałem myśleć o tej broni. Po tym jak drugi raz przybito go do krzyża, J. Ch. stał się nieobliczalny. Nie miał ulubieńców, nie można było na nim polegać.

Tylko najwięksi straceńcy i hazardziści używali broni sygnowanej jego imieniem. A kto ją produkował? To już przekraczało granice mojej wyobraźni.

Zacząłem pakować towar. Nawet gdybym nie sprzedał preparatu antykoncepcyjnego, mój zarobek i tak okazał się większy, niż oczekiwałem. Miejscowy szeryf był maniakalnym wielbicielem niebezpiecznych zabawek, co dzięki korzystnemu zbiegowi okoliczności bardzo mi się opłaciło.

* * *

Nie spodziewałem się tak dobrej knajpy w Drewnianej Szczelinie, dziurze na samym krańcu peryferii. Wnętrze oświetlały dwie lampy gazowe, kontuar lśnił blaskiem starannie wypucowanego metalu, a szczytem techniki była opancerzona szafa grająca. Wprawdzie nie działała, ale w rogu siedział chudy facecik i z niemal artystycznym uniesieniem przebierał

palcami po klawiszach pianina.

Bez pytania usiadłem przy kontuarze i zamówiłem piwo. Nic trudnego, wystarczyło przestać się kurczyć i wyprostować. Piwo dobre, kufle czyste. Może naprawdę znalazłem ostatnią oazę cywilizacji, miejsce, gdzie porządnym ludziom dobrze się żyje? Nie pasował mi tylko ten karaluszy smród, który wydobywał się spod apetycznie wyglądającej polewy nadmuchanego tortu. No ale cóż – to przecież nie mój tort.

Przy drugim piwie zacząłem cieszyć się smakiem, upajać pikantną goryczką na języku.

Mógłbym się założyć,  że lubiłem je również Przedtem. Wzbudzałem zainteresowanie jak każdy obcy, ale nikt nie był aż tak ciekawy nowinek ze świata, by zedrzeć kaptur opadający mi na twarz. Pewnie ze względu na mój wzrost... oraz mit, który otacza każdego uzbrojonego cudzoziemca i rozprzestrzenia się w miasteczkach takich jak to niczym epidemia.

Na końcu kontuaru w towarzystwie mężczyzn pijących alkohole z górnej półki chichotały dwie profesjonalistki. Stosunkowo subtelne, ale nie na tyle, by ktoś je pomylił ze zwykłymi kobietami. Doprawdy oaza cywilizacji na samym środku pustyni.

Facet trochę bardziej podpity niż reszta ze złością walnął pięścią w stół.

– Nie podoba mi się to i przysięgam, że tak tego nie zostawię – oświadczył głośno.

Gdyby jego trzej wspólnicy nie zamilkli, uznałbym, że to pospolity pijaczyna.

– Szeryf i ten przybłęda Smarfi nie będą nam rozkazywać, co mamy robić, a czego nie!

Tym razem jego słowa wywołały ogólny szum i kilka przytakujących pomruków z różnych stron sali. Współbiesiadnicy starali się uspokoić zacietrzewionego kompana.

Był nienagannie ubrany. Miał jedną z tych koszul, których nie trzeba prasować, a mimo to zawsze wyglądają jak prosto z gazet ciągle zalegających w starych magazynach. Buty również nosił dobre, bardzo dobre. Od razu było widać,  że nie jest nędzarzem, wręcz przeciwnie.

– Piwo! – krzyknął i wstał od stołu. – Ostatnie, jutro będzie ważny dzień.

Barman błyskawicznie spełnił jego żądanie. Mężczyzna zaczął pić potężnymi  łykami.

Kiedy dotarł do polowy kufla, poczułem pieczenie gdzieś w okolicy czoła – indukcja nerwowa. Czegoś takiego się nie spodziewałem, nie tutaj. Wolną  ręką odrzuciłem połę płaszcza, chwyciłem za broń i nagle zorientowałem się,  że to nie ja stanowiłem cel ataku.

Niektórzy uważają indukcję nerwową za bujdę na resorach, ale ja nie. Prawdziwą magię odbieram inaczej.

Odwróciłem się do porządnie ubranego faceta. Zesztywniał, odstawił kufel, lewą  ręką chwycił się za pierś. Dokładnie tam, gdzie jest serce, nie gdzie ludzie myślą,  że ono jest.

Jeszcze tylko dał radę wycharczeć „nie mogę”, kolana się pod nim ugięły i runął na podłogę.

Martwy. Ja to od razu poznam.

Ludzie zrywali się z miejsc i tłoczyli przy nim.

– Otruli go, otruli! – wrzasnął jeden z kompanów.

– Kto? – doleciało od strony drzwi. Stał w nich Pan Prawo i Porządek z kciukami włożonymi w kieszenie spodni.

– Nie-nie wiem!

– Był tutaj całe popołudnie i z tego, co wiem, tylko pił – wtrącił ktoś.

Pan Prawo i Porządek podszedł do stołu i wziął do ręki kufel.

– To jego? – zapytał.

Kilka osób przytaknęło jednocześnie w odpowiedzi.

Wydawało mi się,  że słyszę brzęknięcie. Ostrzeżenie wydawane przez stary system militarny, który wykrył nieprzyjacielski promień laserowy, albo amulet, kiedy z oddali spojrzy na nas bóg śmierci. Niby wciąż patrzyłem w tę samą stronę, a tak naprawdę starałem się zerknąć w okno z pofałdowanego szkła. Na zewnątrz stał ktoś mojego wzrostu i chyba jeszcze bardziej wychudzony. Obserwował mnie, co oznaczało,  że widział lepiej niż ja.