Rosyjski kelner postawił przed każdym to, co ten zamówił. Zjawił się nawet sam
właściciel, żeby sprawdzić, czy ktoś nie ma jeszcze jakichś życzeń. Strazynski musiał być dobrym klientem. W drzwiach kuchni dostrzegłem znajomą dziewczynkę. Skinąłem na nią.
– Mam ochotę na kiełbasę, tłustą kiełbasę. Możesz to załatwić w kuchni, a potem przynieść mi ją prosto z patelni?
Zachichotała i przytaknęła. Po co ta życzliwość, zapytałem sam siebie. Nie, to nie była życzliwość. Potrzebowałem pomocy i w ten sposób chciałem ją kupić. Właśnie tak. To rozumiałem. To było w moim stylu.
– Widzę, że masz tu przyjaciółeczkę – zwrócił się do mnie cyborg.
– Taka znajomość się opłaca.
– O, z pewnością. – Wykonał obsceniczny gest.
To człowiek, już wiedziałem. Komputery i kompleksowe sztuczne inteligencje nie bywają tak perwersyjne.
Strazynski kaszlnął, by wszyscy zwrócili na niego uwagę. Janota siedział obok.
Zwyczajny człowiek ze zwyczajną bronią, w porównaniu z innymi wyglądał krucho i jakoś tak zbytecznie.
– Wszyscy wiemy, dlaczego tu jesteśmy – zaczął Strazynski.
Nie zabrał ze sobą Saxona. Pewnie nie chciał, żeby jego wypalony brat zdradził więcej informacji, niż to konieczne z punktu widzenia zakonu.
– W okolicach miasteczka pojawia się albo pojawi w najbliższym czasie demon szóstej, może nawet siódmej kategorii. Opętał człowieka i w ten sposób dostał się do naszej rzeczywistości.
– No to niewiele z tego człowieka zostało – rzucił Guczi.
– Według naszych informacji istnieje prawdopodobieństwo, że demon prędzej czy później podejmie próbę ataku na Jabłonków. Wszyscy dostaliście zaliczkę na przygotowanie się do zadania. Reszta pieniędzy pozostanie w sejfie, tutaj, w mieście. Jeśli dojdzie do ataku, przeprowadzonego z przewidywaną siłą...
– ...z sejfu nic nie zostanie – zadrwił cyborg. – To oczywiste.
Strazynski przytaknął.
– Wtedy nikt nie otrzyma zapłaty, nawet jeśli demon zostanie później zlikwidowany.
Tutaj – wskazał na stertę kartek przed sobą – znajdują się dalsze informacje. Będę w mieście.
Gdyby ktoś potrzebował czegoś ode mnie, postaram się pomóc, ale nic więcej nie wiem.
Rozdał nam pliki kartek z recyklowanego papieru. Byłem ciekaw, czy wszystkie zawierają tę samą treść, ale nie mogłem tego sprawdzić.
Moja mała znajoma przyniosła mi kiełbasę na talerzu. Postawiłem go obok papierów i wcisnąłem dziewczynce w dłoń monetę. Odpowiedziała miną godną spiskowca.
– No, no... – skomentował cyborg.
– Też sobie zamów – zaproponowałem.
– I jeszcze jedno. Nie życzymy sobie używania broni nuklearnej w promieniu dwustu
kilometrów od miasteczka – dodał Strazynski.
Warg miał zawiedzioną minę, ale nic nie powiedział.
– Miejscowi mechanicy są do państwa dyspozycji. Jeśli będziecie potrzebowali czegoś szczególnego, proszę zwrócić się do mnie. Potrafię zdobyć wszystko, co występuje w Trzyńcu i okolicy – kontynuował ksiądz.
– Niczego nie potrzebujemy. Wszystko przywieźliśmy ze sobą – powiedział Fruzzi.
Byłem już całkiem pewny, że to właśnie on przewodzi braciom.
– Ponieważ demon siódmej kategorii jest niezwykle silnym przeciwnikiem, postanowiłem wypłacić wam zaliczki, choć to spore sumy. Mam nadzieję, że będziecie współpracować. Aby uniknąć późniejszych sporów o to, kto zniszczył demona i ma prawo do reszty nagrody, ustalmy, że będzie to ten, kto po wykonaniu zadania zgłosi się jako pierwszy.
Cyborg zarechotał, tak samo Guczi i jego dwaj zmutowani bracia.
To było iście makiaweliczne wyrafinowanie. Pewnie będziemy współpracować, póki ktoś nie zniszczy demona, a potem skoczymy sobie do gardeł. Przy odrobinie szczęścia nie będą musieli nikomu niczego płacić. Znali się na tym, ten warunek musiał zostać.
Rozłożyłem swój plik. Było tam napisane wszystko to, co Strazynski nam właśnie powiedział. U dołu jednej z kartek przyklejono plastrem kosmyk włosów. Mógł bardzo pomóc specjalistom zajmującym się poszukiwaniem zaginionych osób. Tylko że my mieliśmy znaleźć demona siódmej kategorii. Nawet gdyby znajdował się w naszej rzeczywistości, w odległości nie większej niż sto kilometrów, ten najprostszy asferyczny amulet zachowywałby się jak kompas podczas burzy magnetycznej. Ciągle coś mi w tym wszystkim nie pasowało.
Część mojego honorarium stanowił również pobyt w klasztornej bibliotece.
– Jeśli nikt nie ma uwag, zostawiam państwa i już nie przeszkadzam w pracy. – Na pożegnanie umył z nami ręce.
Siedzieliśmy przy stole i patrzyliśmy jeden na drugiego.
– Wy jesteście bracia Heldonowie? Ci, którzy wybili Wrocławski Klan? – zapytała czarodziejka, patrząc na Fruzziego.
Nie mogłem rozszyfrować, co znaczyła jej mina.
– Tak. Nasi zleceniodawcy powiedzieliby raczej, że uwolniliśmy ich miasto od upiorów –
odparł Fruzzi z uśmiechem.
– A więc nie ma sensu proponować ugody – kontynuowała.
Guczi i pancerni bliźniacy zaśmiali się.
– Ano nie ma – przytaknęli.
– Dlaczego? Ugoda może się okazać korzystna dla obydwu stron – Fruzzi nie dał się zakrzyczeć.
Już rozumiałem, jak funkcjonuje ta braterska ekipa. Fruzzi był analitykiem. Decydował, czego się podejmują, a czego nie i jak się zachowywać w stosunku do partnerów handlowych.
Guczi, kierowca, zapewne zajmował się wehikułem. Ten kąsek był jednak zbyt wielki, żeby
zdołali go ugryźć. Mieli co prawda całkiem porządny pojazd, lecz tutejsze góry pozostawały poza ich zasięgiem. Warg i Hart byli specjalistami od pracy w terenie. Możliwe też, że gdy dochodziło do walki, wybierali taktykę dla całego zespołu. Nie wydawało mi się jednak, by arsenałem, z którym tu przybyli, dali radę zlikwidować cały klan upiorów – klan, który zawładnął całym państwem Wrocław.
– Nie, nie ma sensu proponować porozumienia. Wy nie dotrzymujecie słowa – wyjaśniła czarodziejka.
Fruzzi na wszelki wypadek rzucił braciom ostrzegawcze spojrzenie, by nie działali w afekcie. O dziwo, nie musiał. Z pewnością wiedzieli o niej więcej niż ja.
Cyborg wstał, solidna podłoga zaskrzypiała pod jego stopami.
– Płaci nieźle, ale siódemka to nie przelewki. I wszyscy wiemy, że pieniądze są tutaj, w mieście. A co, gdybyśmy je sobie przywłaszczyli, a potem po prostu się pożegnali? – rzucił
propozycję z szerokim uśmiechem.
Pokazał przy tym drugi rząd zębów ukryty za pierwszym. Naraz uświadomiłem sobie, co mnie w nim cały czas tak niepokoiło. Roztaczał wokół siebie taką samą aurę, jaka krótkotrwale towarzyszyła pewnym czarom. Ta była jednak tak silna, że długo nie mogłem jej rozpoznać. Ten świr miał w głowie induktor nerwowy, który pozwalał mu uprawiać prymitywną, ale bardzo skuteczną magię, choć nie miał do niej talentu. Sądząc po aurze, którą urządzenie generowało w trybie oszczędnościowym, przy jego pomocy zrównałby z ziemią ten budynek, a może nawet ulicę.