Otworzył pysk, ukazując rząd trójkątnych zębów, a za nimi następny i jeszcze jeden. Rozwarł
go bardziej – uskoczyłem i o mały włos uniknąłem jego zębów i kolczastych kul na języku mającym siłę męskiego ramienia. Zniknęły równie szybko, jak się pojawiły. Demon nagle zawył, odwrócił się w stronę czarodziejki, prawą parą rąk rozpłatał ścianę chaty. Jego biodro zdobiła wielka krwawiąca rana – czar przeniknął warstwę ochronną.
Demon machnął szponem. Czarodziejka zrobiła unik, częściowo ukryta za magiczną tarczą, ale nic nie zapewniało jej całkowitej ochrony. Uderzona, wzbiła się w powietrze jak szmaciana lalka. Doskoczyłem do demona, przycisnąłem się do niego ramieniem, jednocześnie chwyciłem oburącz Nóż i przekręciłem o trzysta sześćdziesiąt stopni. Stwór zostawił czarodziejkę i cisnął mną przez dziurę w ścianie na zewnątrz.
Margaret leżała obok. Załadowanie jej zajęło mi tylko chwilę.
Z pełną lenistwa gracją demon połamał ścianę. Patrzył na mnie długo, niemal z zainteresowaniem. Naraz chwycił dwa drewniane bale z pozostałości chaty. Uderzył nimi o siebie, jakby teraz miał się zacząć kolejny etap rytualnej walki.
– To śrutówka. Użyta z bliskiej odległości daje lepsze efekty – zdołałem wybełkotać, choć usta miałem pełne krwi. – Ale ty przecież lubisz walczyć bark w bark, czyż nie? Tak, jesteś jednym z tych walecznych bękartów.
Rzuciliśmy się na siebie w tym samym momencie.
Machnął balami na krzyż, z góry na dół i z dołu do góry. Przed pierwszym się uchyliłem, drugi powstrzymałem Ręką. Drewno trzasnęło. Następny cios, wymierzony szponem, odparłem Kleszczami. Przywarliśmy do siebie ciałami. Tak głęboko, jak tylko zdołałem, wcisnąłem lufę Margaret do rany po Nożu i pociągnąłem za spust.
Zdążyłem oddać jeszcze dwa strzały, a potem albo eksplodował mi w głowie granat ręczny, albo demon po prostu uderzył mnie pięścią. Odepchnąłem się nogami od jego ciała i wyrwałem z objęć. Jeszcze chwila i połamałby mi wszystkie kości.
Znowu staliśmy naprzeciwko siebie.
– Podoba ci się to? – wycharczałem i splunąłem krwią. – Mnie jak najbardziej – rzuciłem
bezczelnie.
Przytaknął, spojrzał z niesmakiem na belę, która została mu po bojowej grze wstępnej, a potem zmiażdżył ją palcami. Nóż leżał teraz na ziemi, zaledwie kawałek ode mnie.
Upuściłem go w czasie walki, a teraz po niego sięgnąłem.
– Następna runda? – zapytał prześmiewczo demon.
Jak na taki pysk artykułował całkiem sprawnie.
Zacisnąłem palce na rękojeści. Chciałem go użyć, Nóż doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Dotyk był o wiele bardziej nieprzyjemny niż w Drewnianej Szczelinie. Jakbym dobrowolnie wpuścił do swojego mózgu pasożyta.
– Wytrzymałeś więcej, niż się spodziewałem. No i potrafisz zaskoczyć – demon kontynuował swój monolog.
Tak naprawdę nie mówił, to był czysto mentalny kontakt – stąd ta wspaniała artykulacja.
Oczy nabiegły mu krwią, otworzył pysk; tym razem nie wyleciała z niego kula, lecz strumień żaru. Już nie trzymałem jednego, lecz dwa Noże. Zanim strumień mnie sięgnął, zdążyłem skrzyżować ostrza i tak powstałą tarczą odbić piekielną lawę w kierunku demona.
Bronił się, jego cztery kończyny tworzyły śmiercionośny wał, pięści waliły niczym wystrzały z dział moździerzowych, ostre jak brzytwy pazury przecinały tkankę aż do kości.
Krwawiłem z dziesiątek ran, krew oślepiała mnie, ale nie przejmowałem się tym zbytnio, bo aura demona przebijała swoim światłem materię sfer i zwykłej rzeczywistości. Pomimo wściekłego natarcia musiałem przejść do obrony. Miałem niemiłe wrażenie, że później już mi się to nie uda.
Nic nie robił, po prostu patrzył, jak padam na kolana i szybko oddycham. Dwa Noże znowu zrosły się w jeden, a ten zmienił się w miecz z dwumetrowym płonącym ostrzem.
Wydawało mi się, że na obliczu demona pojawił się grymas, jeśli w ogóle można było rozpatrywać tę mimikę w ludzkich kategoriach.
Jego kontury nagle bardzo się wyostrzyły, zdobył nade mną przewagę. To już nie był
materialny demon, tylko fala czystej energii. Rzuciłem się w bok, z przewrotu w przód od razu stanąłem na nogi i ciąłem zbliżającą się lawinę. Nastąpiła eksplozja. Wokół mnie owinął
się zapach destrukcji rzeczywistości, ale klinga rozproszyła przeważającą część mocy uderzenia.
Demon machnął szponem, który wydłużył się nagle na kilkadziesiąt metrów, po czym zaatakował czułkami mocy. Drzewa się łamały, tony gliny i kamieni wzbijały się w powietrze, bruzdy w ziemi miały głębokość dziesiątek metrów. Miecz nie mienił się już na żółto, lecz na białoniebiesko, jego ostrze sięgało koron drzew. Dawałem mu tyle siły, ile chciał, a nawet więcej. Ciąłem. Eksplozja wydrążyła tunel w napierającej fali śmierci, a ja przeszedłem nim na drugą stronę.
Demon bez przerwy atakował, coraz szybciej i agresywniej. Odpierałem go, ale nie mogłem się zbliżyć, tylko się broniłem. I tak przesunęliśmy się aż na grzbiet gór, zostawiając
za sobą zwaliska połamanych drzew, spaloną ziemię i rozżarzone kamienie.
Jedna za drugą fala mocy, destrukcji i zagłady. Znowu i znowu świat znikał mi z oczu albo ja znikałem ze świata.
Egzystowałem już tylko na fundamentach istnienia. Wszystkie rezerwy były wyczerpane, nie wiedziałem już, czy władam Nożem-mieczem, czy on włada mną. Kolejne natarcie demona, szybsze i ostrzejsze niż wcześniejsze.
Po raz pierwszy nie odpierałem go klingą, starałem się unikać, zasłaniać, uciekać.
Schowałem się w kraterze po wcześniejszych wybuchach, nad moją głową rozszalało się ogniste tornado. Wyskoczyłem na dziesięć metrów, zanim do krateru wlała się lawa, i bezpośrednio z powietrza uderzyłem w sam środek ciała demona, z którego w każdym kierunku wychodziły macki. Nie spodziewał się ataku z tej strony. Zabolało go, zabolało również mnie.
Uniósł się w powietrzu, w szybkim trybie transformacji przeskoczył na kolejny, wyższy poziom. Ostrze Noża-miecza wydłużyło się jeszcze bardziej i już nie mierzyło metry, ale dziesiątki, może nawet setki metrów. Ciąłem nim, poruszałem bronią resztkami sił i woli, które mi jeszcze zostały. Fala dźwięku przetoczyła się nad masywem. Czubek ostrza dosięgnął demona, ucięte macki spadły na ziemię, eksplodując oślepiającym blaskiem.
Demon zakończył transformację, a ja po raz kolejny zaatakowałem. Zahaczyłem o grzbiet górski, uwalniając lawinę rozżarzonych pni i stopionego podłoża.
Tym razem udało mu się zrobić unik. Jeszcze szybciej zmierzał prosto w moją stronę, jak gdyby chciał mnie wdeptać w ziemię.
Nóż-miecz skurczył się, cała energia skumulowała się w klindze, która teraz mierzyła nie więcej niż dwa metry. Trzymałem go przed sobą jak ostatnią barierę obronną. Następna fala dźwięku, demon był już przy mnie. Nie starał się nawet unikać ciosów Noża, zapamiętały w boju chciał mnie pokonać najprostszą, brutalną siłą.
Dawka mocy rzuciła mnie na kolana, bez przerwy, uparcie trzymałem przed sobą ostatnią tarczę. Nóż pobierał coraz więcej energii, zaczynał mi szwankować wzrok, mętniały myśli.
Przestawałem egzystować. Potem coś wyrwało mi broń z ręki i świat zniknął.
Leżałem na ziemi, moja odzież dymiła. Nade mną pochylał się demon, tym razem w swoim pierwotnym wcieleniu. Szpary oczu otwarte na całą szerokość, ciemne krwawe źrenice przyglądały mi się z pełnym uznania zainteresowaniem.