– Nikt inny by tego nie dokonał, tylko ty, człowiecze – powiedział. – Powinienem był się wcześniej zorientować, że to ty. Już dawno nie stoczyłem takiej walki... Właściwie jeszcze nigdy nie stoczyłem tak wspaniałej walki jeden na jednego – poprawił się i wyszczerzył
trójkątne zęby. – Nie zabiję cię. Nie zabiłbym cię, nawet gdybym mógł. Powinienem był
rozpoznać cię wcześniej, człowiecze, ale zmieniłeś się. W każdym razie dzięki za pomoc.
Zaśmiał się, odbił gigantycznymi nogami i z rosnącą prędkością zaczął unosić się do góry.
Umarłem. A może zemdlałem? Co za różnica.
* * *
Coś huknęło mnie w głowę, potem znowu i jeszcze raz. Wyczułem w tym jakiś rytm.
Leżałem w coś zawinięty na prostym siedzisku, popręg wrzynał się w rozłożyste ramiona kogoś, kto całe życie nosił kilogramy bagaży przez setki, a może nawet tysiące kilometrów.
Sądząc po ciemnych plamach potu wzdłuż kręgosłupa i pod pachami, musiał mnie dźwigać już dosyć długo.
W dodatku na popręgu kołysał mu się wielozadaniowy karabin i kłuł go w bok.
– Cieszę się, że pana widzę, panie Janota – wycharczałem. – Jeśli to ma być tryumfalna parada zwycięzców, życzyłbym sobie, żeby trochę mniej mną rzucało.
Zatrzymał się, odwrócił w moją stronę i otarł pot z czoła.
– Tryumfalna parada zwycięzców? – powtórzył w zamyśleniu. – Niech pan to powie miejscowym. Pogrzebał pan pod lawiną kamieni całą wieś. Jeśli pan chce, powiem im, że pan przeżył. Pełni zachwytu ułożą panu stos. Z pewnością tryumfalny.
– Nie trzeba, jestem dosyć skromny – wystękałem.
Musiałem stracić przytomność, bo ocknąłem się znowu w chacie z bali. Czarodziejka karmiła mnie właśnie czymś, co miało smak wywaru wołowego. Miałem jednak wątpliwości, czy w tej okolicy znalazłaby się porządna wołowina.
– Sam sobie poradzę – zaprotestowałem, kiedy zdałem sobie sprawę, że zupę mam wszędzie, chyba nawet w uszach.
– Po trzech dniach doczekaliśmy się jakichś zmian na lepsze – zgodziła się i z pełnym wątpliwości wyrazem twarzy patrzyła, jak próbuję chwycić oburącz blaszany talerz.
Wytężając wszystkie siły, uniosłem go do ust i napiłem się. Może lepiej by było, gdybym pozwolił się karmić. Gorąca zupa spływała mi aż na spodnie.
Chatę wypełniał aromat wędzonego mięsa. Janota spostrzegł, na co zwróciłem uwagę.
– Upolowałem dzika. Całkiem miłe urozmaicenie zapasów, które tu przyniosłem –
wyjaśnił.
– Naprawdę byłem wyłączony aż trzy dni? – zapytałem.
Czarodziejka przytaknęła. Sądząc po podkrążonych oczach, większość tego czasu spędziła, czuwając nade mną.
Dotarło do mnie, że jestem jej wdzięczny. Bez jej pomocy chybabym umarł, a wcale nie chciałem jeszcze umierać. Tak naprawdę rozpaczliwie pragnąłem żyć, bardziej niż kiedykolwiek dotąd. Wdzięczność, dziwne uczucie.
– Nazywam się R. C. – przedstawiłem się inicjałami, które uważałem za swoje. –
Przynajmniej tak mi się wydaje.
Przytaknęła. Sądząc po wyrazie jej twarzy, nie powiedziałem niczego nowego. Znała
mnie? A może wiedziała, kim jestem?
– Mam na imię Hekate.
Przez chwilę je powtarzałem. Skrywało w sobie więcej, niż się w pierwszej chwili zdawało. Tylko wyjątkowy człowiek przyjmuje imię boga, bogini – Pani Krzyżówek. A może sama była boginią? To jednak wydawało mi się mało prawdopodobne.
Przy ogniu klęczała jeszcze jedna kobieta. Nigdy jej nie widziałem, ale stopniowo zaczynałem sobie przypominać, kim jest. To przez nią, przynajmniej częściowo, to wszystko się stało.
Była młoda. Starsza, niż sobie wyobrażałem, ale jednak młoda, dwadzieścia pięć, dwadzieścia siedem lat, twarz naznaczona pierwszymi zmarszczkami, przedramię poorane świeżymi bliznami po niedawnej przeprawie przez pralas. Biorąc pod uwagę męczarnie, jakie przeszła, była w zaskakująco dobrej kondycji. I poród, przypomniałem sobie.
* * *
Wędzonka z haka nad ogniem zniknęła, poza tym wszyscy siedzieli na swoich miejscach.
Deszcz bębnił o dach chaty, a dym pełzał zaraz przy ziemi. Szczypał w oczy i odmawiał
ujścia przez komin.
– Cieszę się, że znowu się pan obudził – powiedziała matka demona i uśmiechnęła się, ku mojemu zaskoczeniu bardzo sympatycznie. – Nazywam się Val.
Garnuszek, z którego piłem zupę, gdzieś przepadł. Nie rozumiałem, co się stało.
– Usnął pan w trakcie naszej rozmowy. Minęły kolejne dwa dni – wyjaśniła Hekate i podała mi miskę z jedzeniem. Tym razem to już nie była sama zupa.
Już nie leżałem, na wpół siedziałem oparty o stos gałęzi przykrytych kocami. Zapach wędzonki rozchodził się po całym pomieszczeniu, budząc we mnie niemal zwierzęcy głód.
Ugryzłem kawał mięsa i musiałem się powstrzymywać, żeby wszystko dobrze przeżuć, a nie połykać kawałkami jak drapieżne zwierzę.
– Co tu się właściwie stało? – odezwał się Janota. – Teraz, kiedy jest z nami R. C, moglibyście mi to powiedzieć.
On również jadł, ale w o wiele bardziej cywilizowany sposób niż ja.
Deszcz przybrał na sile, zmienił się w powódź spadającą z nieba. Spomiędzy bali prowizorycznie załatanych ścian spływały liczne strumyczki. Ogień przyjemnie grzał; pomimo zupełnego wyczerpania, które groziło mi utratą świadomości w każdej chwili, czułem się zaskakująco dobrze.
– A skąd pan tu się wziął, poruczniku? – odpowiedziałem pytaniem. Musiałem je powtórzyć, żeby usłyszał w huku deszczu.
– Rozmawiałem z ojcem Strazynskim i bratem Saxonem. Każdy z nich mówił mi co innego. Postanowiłem się więc przekonać, jak to jest z tym demonem. A to, co do tej pory
zobaczyłem, w ogóle mi się nie podoba – odpowiedział spokojnie Janota.
Nic dziwnego, mnie też wiele się nie podobało. A właściwie wszystko.
– To dziecko nie było opętane – zaczęła Hekate. Musiałem obserwować jej usta, żeby zrozumieć dokładnie, co mówiła.
– Ale nie było też normalnym ludzkim dzieckiem...
– Urodził się demon – dopełnił Janota, bo czarodziejka wciąż zwlekała.
Położył przy tym rękę na ramieniu Val, jakby chciał ją uspokoić.
– Tak, urodził się demon – potwierdziła Hekate. – W pierwszej tysięcznej sekundy swojego życia bezsilny, jak każdy noworodek, ale potem zebrał swoją moc i stał się...
– Demonem siódmej kategorii – znowu dokończył Janota. Wydawało mi się, że specjalnie mówi tak otwarcie, żeby obronić Val przed udrękami wątpliwości. Z pewnością uważał ją za swoją podopieczną.
– Demon nie może się narodzić, nie w taki sposób. Gdyby spróbował, Val byłaby już dawno martwa, rozerwałby ją mniej więcej w trzecim miesiącu – nie zgodziłem się. Czy już coś takiego widziałem?
Hekate posłała mi krótkie spojrzenie, ale nic nie powiedziała.
– Kim jest ojciec? – zwróciła się do Val.
Ta niepewnie pokręciła głową.
– Nikim. Nie miałam w tym czasie żadnego mężczyzny. Nic nie rozumiem, to mnie przerasta.
Gdyby nie to, co się stało, uznałbym, że kłamie. A tak tylko milczałem. Było mi wszystko jedno, z kim spała, w niepokalane poczęcie nie wierzyłem. Nie na tym świecie.