– Istnieje inne wyjaśnienie – odezwał się głos, do którego jeszcze nie przywykłem.
Micuma kuliła się w najdalszym od paleniska rogu chaty. Dym z pewnością przeszkadzał
jej dużo bardziej niż nam.
– Tego nie mówisz ty, Micumo, prawda? – zapytałem, plując jedzeniem.
Z moją koordynacją wciąż nie było najlepiej. Klacz pokręciła łbem.
– Kimkolwiek byś była – powiedziałem najostrzej jak tylko potrafiłem – z chęcią pogadałbym sobie ze swoim koniem... mimo że jego rady są guzik warte. Możesz z niej wyjść?
Micumie odbiło się, jakby przeskoczył jej głos.
– Wstawcie na ogień garnuszek z wodą i przykryjcie – poprosiła.
Ona albo duch z maszyny.
Janota spełnił jej prośbę, przez cały czas trzymając dłoń na kolbie karabinu. Z pewnością nie wypuszczał go, nawet gdy kładł się spać. Wcale mu się nie dziwiłem.
Czekaliśmy, co się stanie. Burza zagłuszała nasze głosy, na ubitej podłodze tworzyły się potoczki ściekające w jeziorko. Val wyryła w ziemi rowek, żeby ta mała powódź nie zgasiła paleniska.
Ledwie woda zaczęła się gotować, a pokrywka podskakiwać, odezwał się metaliczny głos. Brzmiał, jakby dobywał się ze starego fonografu. Natychmiast rozpoznałem tę dykcję.
– Po bitwie zostało w powietrzu mnóstwo energii. Mogę się z wami kontaktować również w ten sposób.
– Odzyskałaś swój głos? – odwróciłem się w stronę Micumy.
– Tak – odpowiedziała zwięźle. – Już trzeci dzień się obżeracie, ale nie przyszło wam do głowy, żeby przynieść mi jakieś lepsze żarcie.
– To chyba dobrze, że zazwyczaj konie nie mówią.
– O jakim wyjaśnieniu mówiłeś? – Hekate zagadnęła garnek, nie zwracając uwagi na moją przepychankę z Micumą. Punkt dla niej.
– Demony nie mogą po prostu się urodzić. Próbowały już tysiące razy i nigdy im się nie udało. Są zbyt silne, zbyt brutalne, by zdołały połączyć się z kobietą rodzaju ludzkiego i w ten sposób przyjść na ten świat. Ale bogowie to potrafią. Robili to już wiele, wiele razy –
mechanicznie recytował garnek.
Blaszany głos lepiej pasował do tajemniczego ducha niż alt Micumy.
– Stary J. Ch., kurwiarz Zeus i wielu innych – przytaknąłem.
Nie powinienem był tego robić. Zakręciło mi się w głowie, ostatkiem sił zatrzymałem w żołądku to, co wcześniej tak łapczywie połknąłem.
– Odniosłeś o wiele poważniejsze rany niż te, które widać gołym okiem. Wystarczyłoby ich do uśmiercenia setek ludzi – ostrzegła Hekate i położyła mi dłoń na czole.
Terapia była jak uderzenie młotem kowalskim, ale pomogła.
Burza ciągle się wzmagała, deszcz i świst wiatru zagłuszały inne dźwięki. Płomienie niespokojnie tańczyły po polanach. Przygrywał im wiatr wdzierający się przez dziurawe ściany.
– Właśnie – zgodził się garnek, kiedy burza znowu na moment osłabła.
Jego słowa przerywało nieregularne podskakiwanie pokrywki unoszonej wydobywającą się z garnka parą.
– W dolinie ma siedzibę stary bóg, który pragnie powrócić z zapomnienia. Przez ciało kobiety. Począł to dziecko i tchnął w nie część siebie. Tak mało, żeby drobniusieńkie ciało z mięsa i kości zdołało ją unieść.
– A demon szukający drogi do naszej sfery to wykorzystał. Wyeliminował duszę boga i przyszedł na świat w wolnym już ciele – dokończyłem.
Hekate westchnęła głęboko. Pokrywka zabrzęczała, jakby nasz niewidzialny kompan chciał jeszcze coś powiedzieć, ale nie miał już siły.
– Rodząc się, zyskał prawo, żeby tutaj żyć. Ziemska sfera należy do niego tak samo jak do nas – rzekła cicho czarodziejka.
W przeciwieństwie do Janoty, który dotykiem i ginącymi w ulewie słowami uspokajał
Val, docierało do niej, o co tak naprawdę chodziło. Jaka wyrafinowana partia została
rozegrana między bogiem a demonem.
– I nigdy nie da się go stąd przepędzić. Co najwyżej zniszczyć.
Zamilkliśmy. Patrzyłem na płynącą po podłodze wodę. Mimo starań Val sięgała już do kamieni ułożonych wokół ogniska. Syczała tak głośno, że było ją słychać mimo huku deszczu walącego o dach.
– Ale nie upokorzył mnie tym, przeciwnie. Czuję się silniejsza, czuję się dużo lepiej niż w całym swoim dotychczasowym życiu! – zaprotestowała Val.
– Jasne – przytaknęła naburmuszona Hekate. – Jesteś jego zakotwiczeniem w materialnym świecie. Łączą cię z nim więzy krwi. I tak samo będą z nim związane twoje następne dzieci i mężczyzna, który je spłodzi. Staniecie się jego armią tu, na ziemi.
Nie zauważyłem żadnego ruchu, ale teraz Janota celował w Hekate.
Czarodziejka tylko uspokajająco ruszyła dłonią.
– Nie ryzykowałam po to, żeby teraz zabić Val, poruczniku. Nie musicie się bać, że zmieni się w monstrum i zmasakruje pańskie miasteczko. Mieliśmy zabić demona, ale na to jest już za późno.
– Chce coś powiedzieć – Micuma wmieszała się do rozmowy, wskazując garnek. –
Wygotowała się woda, a bez niej nie może mówić.
– Dlaczego demon was nie zabił? – Janota zadał pytanie, które dręczyło mnie, odkąd odzyskałem przytomność.
Jak on to powiedział? „Nie zabiję cię. Nie zabiłbym cię, nawet gdybym mógł.
Powinienem był rozpoznać cię wcześniej”. Jeśli rzeczywiście byłem mężczyzną z ilustracji, którą ciągle nosiłem przy sobie, czemu zostawił przy życiu dawnego przeciwnika? To nie miało sensu... i budziło grozę. Co takiego kryło się głęboko we mnie, że demon nie zgładził
największego wroga z przeszłości?
Dotarło do mnie, że Janota powtórzył swoje pytanie. Obserwowały mnie trzy pary ludzkich i jedna para końskich oczu. Garnek zaczynał żarzyć się od spodu. Do smrodów, do których już przywykłem i które już ledwo wyczuwałem, dołączył jeszcze odór palonej emalii.
– To waleczny demon. Są ich setki, tysiące, miliardy – zacząłem opowiadać. Nie miałem pojęcia, skąd to wszystko wiem. – Demony tworzy i żywi zapiekłość i strach wojowników całych generacji, od samego początku istnienia rodzaju ludzkiego. Walczą same między sobą, pożerają się, rosną w siłę, dążąc ku szczytom hierarchii.
Słuchali mnie z urzekającą uwagą, jaką poświęca się najgorszym kłamstwom – albo najgorszym prawdom. A ja wiedziałem, że to, co mówię, to najszczersza prawda.
– Niektóre hodują w górach ludzi bez względu na wiek i płeć, inne nawet nie kiwnęłyby palcem, żeby zabić kobietę albo dziecko, bo to by ich samych osłabiło.
Kiedyś znałem je wszystkie. Albo to coś, co żyło we mnie, je znało. Wstrząsające. Ale na swój sposób również pociągające.
– Ten demon należy do tego drugiego rodzaju. Po tym, jak mnie pokonał, nie chciało mu
się tracić sił na zabijanie zwykłej kobiety. Albo dotarło do niego, że Hekate pomaga jego matce, a ta z kolei pomaga mu ustabilizować byt na tym świecie.
– Ale dlaczego nie zabił pana? – Janota wrócił do sedna sprawy.
Wiedziałem, zanim jeszcze skończył zadawać pytanie. Wahałem się, czy powiedzieć to głośno. Nikt właściwie nie miał dzisiaj pojęcia, co przed niespełna stu laty stało się koło Sewastopola. Uważano, że Raymond Curtis zginął. A co, jeśli nie zginął, jeśli naprawdę to ja nim byłem? Mężczyzna z obrazka mnie przypominał, co do tego nie miałem wątpliwości. A co, jeśli bestie z ukrytych sfer zdecydowały się wykorzystać największego przywódcę ludzi do swoich celów? Co, jeśli tak go umęczyły, że rozbiły jego świadomość, rozszczepiły ją, a potem w najgłębszych pokładach umieściły potwora, którego nie chciał zabić demon siódmej, może nawet ósmej kategorii? Potwora, który uzewnętrzni się, kiedy przyjdzie na to czas?