Выбрать главу

żadnym z nich – Gabrety tu nie było.

Gdy światło zaczynało gasnąć, schowałem pierścionek do kieszeni i wygramoliłem się na górę.

– Blacharzu? Mam następne informacje – starałem się nawiązać kontakt, spiesząc z powrotem do miasteczka.

Głośnik odpowiedział ciszą. Miałem nadzieję, że duch chociaż mnie słyszy.

– Oby to ci wystarczyło. Zaczynam mieć wrażenie, że w tym mieście wszyscy oszaleli. I chcę się stąd jak najprędzej ulotnić.

Ale to nie była prawda. Chciałem jeszcze wyrównać rachunki. Hekate zginęła, bo Strazynski dał nam fałszywe informacje. Nie, sam siebie okłamywałem. Hekate zginęła, bo uratowała mi życie. Ale to przez Strazynskiego doszło do tego wszystkiego, nie miałem nic przeciwko, by zapłacił. A Gabreta? Dodatkowa zachęta.

Do hotelu dotarłem niezauważony. Tak jak poprzednio Jabłonków wieczorem wydawał

się pulsować  życiem, tak teraz panowała tu martwota niczym na zburzonym przed dwustu laty cmentarzu.

Ku swojemu zdziwieniu poczułem się nagle w pełni sił. Zapaliłem lampę naftową, zasłoniłem okna i usiadłem na łóżku. Oddychałem głęboko, dużo głębiej, niż powinienem po wejściu do pokoju oknem.

– Uciekaj, natychmiast uciekaj! – krzyknął głośnik zdeformowanym zakłóceniami głosem Blacharza.

Starał się za wszelką cenę zapobiec zerwaniu połączenia.

– Dlaczego? – spytałem odruchowo, ale już nie zdążył odpowiedzieć.

Siedziałem na łóżku, gapiłem się na ścianę i myślałem. Może miał rację. A może nie. Ale długi powinno się spłacać.

Sięgnąłem do kieszeni, wyciągnąłem pierścionek i pomału obracałem go w palcach.

Bardo matki Gabrety pomyliło się. Jej córka nie została ofiarowana w świątyni. Pewnie porwali ją jacyś chłopcy. Zabawili się z dziewczynką, a potem skręcili jej kark i gdzieś porzucili zwłoki. Patrzyłem na krążek – płonął miłością przekazywaną z pokolenia na pokolenie. Już nie było komu jej przekazać. Tak to już bywa na tym świecie. Bezrefleksyjnie sięgnąłem do torby, wyciągnąłem przenośną kuchenkę spirytusową, z jednego magazynka wydłubałem kilka kul i zacząłem ostrożnie topić  ołów. Obwiązałem pierścionek cienkim sznurkiem i włożyłem do foremki. Pasował idealnie. Rozgrzałem foremkę nad ogniem i wlałem do niej płynny ołów. Nie zmarnowała się nawet kropelka. Sznurek w zetknięciu z ciekłym ołowiem spłonął. Kiedy skończyłem, trzymałem w ręku doskonałą kulę do Zabójcy.

Nic nie zdradzało, że w środku ukryto klejnot o wartości, jakiej większość jubilerów nigdy nie widziała. To było najlepsze, co mogłem z nim zrobić. Nadajnik znowu ożył. Sądząc po trzaskach, duch znalazł jakiś inny kanał.

– Posłuchaj, Blacharzu – zacząłem szybko, żeby nie zdążył mi przerwać, zwięźle

opowiedziałem mu wszystko o swoich znaleziskach.

– Wiesz już, kto jest twoim nieprzyjacielem?

– Wiem! – okrzyk zagrzmiał z niespodziewaną siłą. – Chodzi o boga z kręgu kultury otomańsko-fuzesabońskiej, wywodzącej się z terytorium oddzielonego łukiem karpackim.

Istniała od osiemnastego do czternastego wieku przed erą chrześcijaństwa. Ten bóg niegdyś zapewniał swoim wyznawcom życie na najwyższym poziomie, bogactwem dorównywali Troi czy Mykenom. Handlowali jantarem, osiedlili się na skrzyżowaniu wszystkich szlaków handlowych między północą a południem i wschodem a zachodem.

Słuchałem entuzjastycznie cytowanych danych i dotarło do mnie, jak bardzo jestem głodny. Zwierzęco głodny. Nic dziwnego – po tak aktywnie spędzonym czasie. Sięgnąłem po sytą kolację, którą Borys zostawił na stole.

– Uciekaj! Uciekaj, póki jeszcze masz czas! – strofował mnie Blacharz. – Ten bóg był

dużo silniejszy, niż się dzisiaj sądzi, tylko przez nieoczekiwany zbieg okoliczności popadł w zapomnienie. To stary, prymitywny i bardzo silny twór! – już prawie krzyczał.

Rozgryzałem pierwszy kęs. Musiałem się najeść, w tej chwili to było najważniejsze.

Możliwe, że odejdę stąd jeszcze w nocy, ale nie wcześniej, nim napełnię żołądek.

– Jego wyznawcy zastawiają różne pułapki. Talizmany obronne, fajansowa ceramika, biżuteria z jantaru, święte symbole spirali i wozów – nadawał szybko Blacharz. – Podstawą uczty była ofiara z dzieci i młodych ludzi, uprawiali kanibalizm.

Wyplułem wszystko, co miałem w ustach, ale już było za późno – zdążyłem połknąć kawałek. Podali mi ludzkie mięso. Wiedziałem,  że teraz już zawsze i wszędzie rozpoznam jego smak. Choć wcale nie było złe, przeciwnie, wręcz wyśmienite. Znowu przysunąłem do siebie talerz.

– Uciekaj! Natychmiast!

Gadanina Blacharza zaczynała mnie irytować. Byłem w domu, między przyjaciółmi, dlaczego miałbym uciekać?

– Ofiary ćwiartowali, potem bardzo długo gotowali. Bóg potrafił wskrzeszać swoich zmarłych wyznawców.

Jak przez mgłę dotarło do mnie, że zaczynam myśleć inaczej, dziwnie, jakbym nie był

sobą. Tym razem to już nie zapach mnie nęcił. Przypuszczano atak na wszystkie moje zmysły jednocześnie.

– Uciekaj!

Miał rację, szkoda, że od razu go nie posłuchałem. Z największym trudem odsunąłem talerz.

– Myślę, Blacharzu, że nie dam rady – powiedziałem całkiem poważnie.

Wiedziałem, dokąd teraz pójdę. Wprawdzie bóg starych Otomanów i Fuzesabonów – czy kim tam byli ci już od dawna martwi ludzie – jeszcze nie zawładnął mną całkowicie, ale mogłem przeciwstawiać się jego rozkazom tylko przez chwilę. Zdążyłem sprawdzić Margaret

i Zabójcę, ostatnio nieco dyskryminowanego Greysona przewiesiłem przez ramię.

– Blacharzu, muszę  iść. Nie potrafię tego powstrzymać. Ten kawałek mięsa, który zjadłem, był ostatnim elementem jakiegoś kurewskiego czaru. Ale może uda mi się ich zaskoczyć – wycedziłem.

Nawet mówienie sprawiało mi trudności.

– Nie idź!

Zakłócenia znowu zaczęły rozmywać sens wypowiadanych słów.

– Starzy bogowie zawłaszczają wszystko. Zabij się, zabij! Tak będzie dla ciebie najlepiej!

Oszalał.

– Ty byś się zabił? – zapytałem i ostatni raz rozejrzałem się po pokoju.

Nie chciałem zostawić tu nic ważnego. Jeśli zrobię pierwszy krok, nie zdołam się już zatrzymać.

– Tak! – to było jego ostatnie słowo, potem połączenie znowu się urwało.

Nie podporządkować się tajemnej sile to jak stawiać opór pożądaniu, chęci wypicia drinka po kilku latach przymusowej abstynencji czy następnym kolejkom po pierwszym toaście. Zorientowałem się,  że wychodzę z hotelu, nie odważyłem się jednak skorzystać ze schodów. To by było zbyt niebezpieczne.

– Czy mogę ci jakoś pomóc? – Micuma dogoniła mnie po kilku metrach marszu główną arterią Jabłonkowa.

Wiedziała, co się dzieje, Blacharz prawdopodobnie się z nią skontaktował.

– Chyba nie. Najlepiej gdzieś się zaszyj, a jeśli nie zdołam podziurawić tego starego zgreda jak sito, nie pokazuj mi się na oczy. Mógłbym zacząć ci wypominać wszystkie twoje dotychczasowe grzechy. A prastarzy bogowie są strasznie mściwi – skrzywiłem się. – Prawie tak jak ja.

Popatrzyła na mnie badawczo, ale nic nie powiedziała.

Pewnie wyczuła, jak bardzo się boję, że nie dam rady. Co właściwie miało się stać? Po co te rytualne tańce wokół mnie? Mógł – mogli mnie zabić w o wiele prostszy sposób. Po co to wszystko? Bałem się jak jeszcze nigdy przedtem. Jak w czasach, których już nie pamiętałem.