niego uwagę. Zażądała, żebym założył jej na szyję podobny, ten, który wcześniej nosił
Marty. Na początku w ogóle nie wiedziałem, do czego by mógł służyć, doszedłem
jednak do wniosku, że medalion wchodzi w interakcję z materią w sposób, który
chronił nas przed promieniowaniem. Nie byłem jednak pewny, czy zadziała kolejny
raz.
- Otwieramy? - Odwróciłem się do Micumy.
Warstwa niskich chmur tłumiła światło dzienne. Dzięki goglom zobaczyłem
głęboko w ziemi świecące kontury martwych ciał. Odwróciłem się z powrotem do
bramy - z małych szczelin sączyło się zielonkawe światło. Gogle z pewnością
potrzebowały czasu, by dopasować się do właściciela, dopiero teraz pracowały w pełni
swoich możliwości.
- Otwieramy - zgodziła się Micuma, nawet jeśli jej nerwowe zachowanie mówiło,
że wolałaby tego nie robić.
Była ciekawa, ciekawa ponad wszystko. Albo zbierała dla kogoś informacje,
pomyślałem, ale już wstukałem kod z komunikacyjnego naszyjnika Marty’ego.
Wrota pomału się otwierały, miernik radioaktywności natychmiast zaczął
wyświetlać na czerwono różne wartości. Superenergetyczne fotony i neutrony
przeszyły moją tkankę, ale zanim zdążyły wyrządzić poważniejsze szkody, czar
wszystko naprawił. Przy takiej szybkości i intensywności musieli wykorzystywać
niewyobrażalne siły, a ja ich w najmniejszym nawet stopniu nie rejestrowałem.
Trochę mi to przypominało magię wykorzystywaną przy przejeździe transporterów
przez las.
- Wprawdzie wszystko wygląda jak należy, ale nie chcę tu zostać ani chwili dłużej,
niż to konieczne - Micuma wyrwała mnie z pełnego podziwu namysłu nad użytą tu
magią.
Przyziemny biobot... ale w pełni się z nią zgadzałem.
Weszliśmy do betonowej pieczary. Sztolnie ciągnęły się daleko, daleko w głąb
góry, gdzie w betonowych i stalowych sarkofagach spoczywał uran, pluton i inne
produkty reakcji rozszczepialnych. Źródła energii uznane w czasach dobrobytu i
marnotrawności za odpady - albo surowce wtórne. W następnej sali, pełnej
elektroniki kontrolnej, gdzie monitorowano warunki w celach setki metrów pod
ziemią, znaleźliśmy świeże ślady czyjejś obecności. Miernik radioaktywności szalał,
musiałem ściągnąć gogle Marty’ego, ponieważ blask, jaki teraz przez nie bił,
całkowicie mnie oślepiał. Przy ścianach naokoło znajdowała się skomplikowana linia
laboratoryjna z oprzyrządowaniem z błyszczącej stali. Kolumny filtracyjne i
rozpuszczające, odparowywacze rotacyjne, płyty grzewcze.
- Rozpuszczają uran z domieszkami kwasu azotowego, a potem rozdzielają
wzbogacony i zubożony za pomocą wirówek - Micuma podzieliła się wiedzą ze swej
niemal nieskończonej bazy danych.
- Chyba powinniśmy się stąd wynosić - odpowiedziałem. - Gardło mnie piecze.
Czar nie chroni przed tym świństwem, które wdychamy i połykamy - zwróciłem jej
uwagę.
Wpadłem na to, gdy się zorientowałem, jak moje ciało reaguje na wysoki poziom
promieniowania w tym miejscu.
- Specyficzny czar, niewiarygodnie skuteczny. Załóż maskę, chcę zobaczyć, co jest
dalej! - Micuma nie dawała się przekonać. Ciekawski biobot potrafi zaprowadzić
swojego właściciela prosto do piekła.
Usłuchałem jednak i z kawałkiem tkaniny na ustach ruszyłem dalej, do wnętrza
zabójczo szkodliwej fabryki śmierci.
- To wirówka do wzbogacania uranu. - Micuma zatrzymała się przed stalową
skrzynią, wielką jak ogromna zamrażarka. - Tutaj odbywa się ostateczne rozdzielenie
gazowych związków izotopów uranu.
Odwróciłem wzrok.
- A oto efekt - oznajmiłem głośno.
Na stołach oddalonych od siebie o metr leżały dwie półkule ze srebrzysto
błyszczącego metalu. Czysty pluton. Wystarczyło przyłożyć je do siebie i reakcja
łańcuchowa gotowa.
- Ostatnich bomb nuklearnych użyto pięćdziesiąt lat temu. Może ktoś trzyma w
sejfie jeszcze kilka sztuk. Ale tutaj najwyraźniej wyprodukowano ładunek na
kilkadziesiąt nowych - stwierdziła Micuma.
Nikt nie lubi bomb nuklearnych. Bogowie, demony, czarodzieje, upiory i inne
monstra. Bomby nuklearne naruszają pierwotną strukturę fundamentów materii,
bardzo ciężko je zwalczać czarami. Póki nie powiesiłem na szyi medalionu z magią
chroniącą przed promieniowaniem radioaktywnym, myślałem, że to praktycznie
niemożliwe - nawet jeśli demony najwyższych kategorii podobno były na nie odporne.
- Ile ich tutaj wyprodukowali? I ile istnień ludzkich to pochłonęło?
W żadnej z podziemnych sal nie widzieliśmy żadnych osłon, manipulatorów czy
innego oprzyrządowania chroniącego personel przed szkodliwym promieniowaniem.
Konstruktor podziemnego laboratorium z pewnością kierował się zasadą, że element
ludzki najłatwiej zastąpić.
- Umiera ich więcej niż wielu, mimo wszystkich naszych zabezpieczeń - odezwał
się mocny głos.
Kiedy ktoś przemawia z taką pewnością siebie, nie ma co się starać go zaskoczyć.
Odwróciłem się pomału i ostrożnie schowałem Margaret i Zabójcę, którzy jakoś tak
sami znaleźli się w moich dłoniach.
Pożałowałem tego, gdy zobaczyłem właściciela głosu. Ledwo powstrzymałem chęć
sięgnięcia po półkule i połączenia ich. Mężczyzna stojący przy wejściu do ostatniej sali
laboratoryjnej był pozszywańcem. Nie fizycznym, psychicznym. W jego aurze
rozpoznawałem człowieka, wampira, dżina i nawet mały, pokrzywiony i
zdegenerowany ułamek myśli jakiegoś mniejszego, zapomnianego boga. Jakim
sposobem komuś udało się połączyć tak różnorodne elementy, utrzymać je w całości i
stworzyć nową duszę, choćby nawet wykoślawioną, groźną i nienaturalną? Czerń
maski zakrywającej twarz pozszywańca subtelnie podkreślała grozę, jaką roztaczał
wokół siebie na metafizycznych poziomach.
- Krug z Genewy? Spodziewałem się lepszej techniki - oznajmiłem, szacując swoje
szanse.
Najwyraźniej nie miałem żadnych. Za zamaskowanym monstrum czaiły się lufy
zbirów, w powietrzu unosiła się dziwna magia nieznanego mi rodzaju.