- Ciężko przetransportować takie urządzenia, kiedy trzeba zachować tajemnicę.
Wiedziałem, że ten partacz Vincent w końcu coś spieprzy - zaśmiał się tryumfalnie. -
A tak bardzo chciał do Genewy. Ubzdurał sobie, że to raj.
Rzuciłem się - szybciej niż wilk, niż chart, niż gepard, po dwóch krótkich krokach
już biegłem po ścianie. Pierwsze wystrzały huknęły, pociski wbiły się w podłogę w
miejscu, w którym powinienem stać. Ale ja już trzymałem palce na spustach.
Najpierw wypaliłem z Margaret, potem zagrzmiał Zabójca. I wtedy ktoś mnie ściął z
nóg. Nie, nie ktoś, tylko coś - seria z działka zamontowanego na suficie. Podrasowany
czarem strzał Siepacza był przy tym jak zwykłe splunięcie.
Krug pochylił się nade mną. Dostrzegłem wykrzywioną wściekłością twarz pod
maską.
- Trafiłeś mnie, gnoju - zaskrzeczał.
Chyba trochę go popsułem, a może miał piękny, melodyjny głos i tylko ja źle
słyszałem? Wsadził mi dłoń do brzucha i wyciągnął z niego coś, co niepokojąco
przypominało wnętrzności. Tak, to były moje wnętrzności. Wszędzie unosiły się opary
plutonu i inne świństwa. Jeśli nie umrę natychmiast, promieniowanie z pewnością
zabije mnie później, stwierdziłem niezbyt inteligentnie.
- Pewnie, że cię trafiłem. Masz refleks szachisty - odpowiedziałem.
Nie słyszałem swojego głosu, ale on na pewno tak, sądząc po tym, jaką zrobił
minę.
- Wywleczcie to ścierwo na zewnątrz. Zabawimy się - rozkazał swoim ludziom.
Dotarło do mnie, że maska nie służy mu tylko jako ozdoba. Krug nie oddychał
powietrzem, przynajmniej nie czystym. Stworzenie takiego pozszywańca musiało
pociągnąć za sobą jakieś niepożądane skutki uboczne.
- Właściwie to powinienem ci podziękować. Vincent miał wyniki: zminimalizował
straty w sile roboczej i niektórzy decydenci zaczęli twierdzić, że jest lepszy ode mnie.
Wyeliminowałeś moją konkurencję, potrafię to docenić. Poświęcę ci wyjątkowo dużo
uwagi i zaangażowania.
I już całkiem zwyczajnie wyglądający żołnierze w mundurach, kamizelkach
kuloodpornych i maskach przeciwgazowych wiązali mnie niczym bagaż albo paczkę.
- Ugrzęźliśmy w błocie, a potem nagle odebraliśmy sygnał, że drzwi zostały
otwarte. Vincentowi nie wolno było tu wchodzić pod żadnym pozorem. Dlatego
zjawiliśmy się tak szybko.
Dostałem pięścią w brzuch. Ból posłał mnie prosto w objęcia nieprzytomności.
Obudziłem się przywiązany do pala. Nieopodal płonęło ognisko, a na granicy
światła i ciemności stał transporter. Krug z pewnością nie uderzył z całą siłą. Reszta
jego oddziału kontynuowała przewóz cennego materiału.
- Dziwne, że jeszcze żyjesz - poznałem jego głos.
Siedział przy ognisku sam, nieco dalej dostrzegłem dwóch innych mężczyzn.
- Musisz mieć coś w sobie, skoro pokonałeś Vincenta. A ja sprawdzę, co to
takiego! - Zaśmiał się z własnego dowcipu.
Związali mnie doskonale, ale nie wiedzieli, kim jestem, nie mieli pojęcia o
Kleszczach. Rozłożyłem rękawicę mentalnym rozkazem, tym samym ją niszcząc. Cóż,
siła wyższa.
- I szybko się regenerujesz, niemal tak szybko jak ja! - Krug kontynuował swój
samopochwalny monolog, pociągając z butelki.
Nie sądziłem, że stara, dobra wódka jest tak popularna wśród żołdaków. Pewnie
mieli gdzieś w okolicy magazyn.
- Chcesz trochę? - zapytał.
Sposób, w jaki się podniósł, zdradził, że za tą propozycją nie kryje się nic dobrego.
Wylał mi na otwartą ranę połowę zawartości butelki; znowu zemdlałem.
Do świadomości przywrócił mnie jego szalony śmiech. Konglomerat dżina,
wampira, człowieka i boga nie może być istotą rozumną. To jasne. Na szczęście
Kleszcze już się oswobodziły.
Czułem, jak ich ostrze przecina pierwsze włókna liny, ostrożnie - i ta ostrożność
ocaliła mi życie. Przy pierwszym nacięciu liny napiął się cały kokon, którym byłem
przywiązany do pali, aż zatrzeszczały mi żebra. Z przeciętej skóry zaczęła się sączyć
krew.
Krug śmiał się i skakał wokół mnie z butelką wódki w dłoni.
- Niezłe zaskoczenie, co? Byłem ciekawy, co na to powiesz. Dobre, nie sądzisz?
Nie byłem w stanie mówić, nie byłem w stanie nic zrobić. To koniec. Absolutny
koniec. Kiedy uświadomiłem sobie, jak długo to może trwać, zanim nadejdzie śmierć,
zacząłem trząść się ze strachu. Krug wyglądał na zapalonego wielbiciela tortur, przy
mojej odporności mógł się bawić naprawdę długo. Strach. Nagle sobie uświadomiłem,
jak dobrze go znam, jak bardzo jest mi bliski. Stanowił część mnie. Musiałem stykać
się z nim częściej, niż sobie przypominałem. Miałem na niego jakiś sposób?
Przeżywałem go czy szerzyłem? Pewnie jedno i drugie.
Krug podszedł bliżej. Wepchnął nóż między zwoje liny i zaczął nim dłubać w
moim biodrze.
- Zobaczymy, jak wyglądasz w środku! - bełkotał w pijackiej malignie.
Ciepło bijące z ogniska na chwilę rozproszyło powiew lodowatego wiatru.
Widziałem, jak jeden z żołnierzy sięga po następną butelkę wódki.
Ostrze zanurzyło się głębiej w moim ciele.
- Wątroba, gdzie ty masz, chłopie, wątrobę? - mamrotał sam do siebie Krug.
W krzakach nieopodal coś mignęło. Zmysły zaczynały odmawiać współpracy. W
okolicy nie było nikogo, kto by o mnie wiedział, kto mógłby i chciałby mi pomóc.
Może lepiej by było przeciąć magiczne pęta, by magiczny uścisk zabił mnie na
miejscu? Zacząłem próbować, ale nagle pojąłem, że Kleszcze mnie nie słuchają.
Krug nachylił się w moją stronę. Słyszałem cichy bulgot w jego oddechu -
oddychał jakąś cieczą.
- Rozpierdoliłem ci tę cholerną Rękę. Wiedziałem, że prędzej czy później
spróbujesz mi spieprzyć tę przemiłą noc.
Kto mógł stworzyć istotę po części boskiego pochodzenia mówiącą jak żul spod
budki z piwem?
- Rozpierdoliłem - powtórzył, jednocześnie wbijając we mnie nóż.
Ból. Jego też bardzo dobrze znałem. Tak samo jak strach. Więzy krępujące
zamkniętą część mojego ja zaczęły trzeszczeć. Miałem nadzieję, że umrę, zanim
zobaczę, co się za nimi skrywa. Nagle znowu miałem o co walczyć, o co się starać.