Выбрать главу

właściwie zastosowałeś. Ale ten drugi to już inna sprawa. To z jego powodu stawiłem

się tu osobiście.

Potem pociemniało mi przed oczami. Ocknąłem się na śniegu raptem kawałek od

Kruga, dzięki któremu całe to zajście zyskało taką rangę i oprawę.

Sądząc po ilości krwi i strzępów tkanek, nie zostało w nim zbyt wiele życia.

- Czy mogę prosić o łaskę? - przemówił po raz pierwszy twardziel w habicie.

Jego nos był w istocie wzorowy, grecki w każdym calu.

Pan Śmierci spojrzał na mężczyznę z zaciekawieniem.

- Tak, możesz. Ale on i tak musi umrzeć.

- Dałoby się to na chwilę odłożyć?

- Owszem, ale każda łaska musi zostać spłacona. A ja naliczam odsetki.

Twardziel ukłonił się. Jego włosy zafalowały.

- Nie jestem z tych, którzy się układają. Żądam łaski. Daj mi go na chwilę. Dzień,

miesiąc, rok, wiek, tysiąclecie, jak długo będzie mnie bawić.

Pan Śmierci słuchał, ostrze jego katany przecinało płatki śniegu równo na pół.

- Propan Butan - mruknął zniesmaczony mężczyzna o greckim profilu. - Taki brak

szacunku.  Znam  całkiem  dobrze  jedną  skałę  na  Kaukazie  i  jednego  orła,  który  lubi

wątrobę.

- Dobrze, Prometeuszu. Oddasz mi go, kiedy z nim skończysz. I jesteś mi winien

jedną łaskę.

* * *

Nagle zostałem na zaśnieżonej łące sam. Ja, półmartwy wieśniak i martwi żołnierze.

Pomyślałbym,  że  spotkanie  starego  boga  z  elegantem  w  smokingu  tylko  mi  się

przywidziało, ale ciało Kruga zniknęło, a nie prowadziły od niego żadne ślady.

Wieśniak uniósł głowę i popatrzył na mnie.

Znowu miał usta, a w oczach to zacietrzewione spojrzenie człowieka, który nigdy

się nie podda.

- Spróbuj jeszcze raz, kolego - poradziłem mu. - Może tak będzie ci łatwiej.

Byłem w dobrym humorze. Po raz pierwszy od długiego czasu byłem w naprawdę

dobrym humorze. Micuma zarżała i wyszła spod drzewa. Czas jechać dalej.

OSTRAWA –

ZAMARZNIĘTE PIEKŁO

Na  górskim  grzbiecie  zostały  tylko  martwe  szkielety  drzew.  Ledwo  minęliśmy  z

Micumą  szczyt,  pojąłem  -  dlaczego.  Z  północy  wiał  silny,  lodowaty  wiatr.  Musiałem

wytężać  płuca,  żeby  w  ogóle  nabrać  powietrza.  Dolinę  poniżej  porastała

kosodrzewina, opuszczone lub niemal opuszczone miasteczko otulały zaspy lśniącego

srebrzyście  nawianego  lodu.  Dopiero  teraz  zrozumiałem,  że  narzekanie  na

pochmurną  pogodę  w  Beskidach  było  nie  na  miejscu.  To  właśnie  te  lasy  stanowiły

przeszkodę  na  drodze  śmiercionośnych  wiatrów  północnych  i  powstrzymywały

rozprzestrzenianie  się  chłodu  na  wschód  i  południe.  Micuma  niecierpliwie

przestępowała z nogi na nogę. Przestałem wpatrywać się w dal i skuliłem się w siodle.

Nie  potrzebowała  już  żadnej  komendy,  zaczęła  pomału  stąpać  w  dół  po  pokrytym

zaroślami zboczu. Po kilku pierwszych krokach jakby się ociepliło, ale to tylko wiatr

osłabł  nieco.  Kilkaset  metrów  niżej  w  objęciach  gęstego  lasu  kuliło  się  miasto,  a

właściwie podupadająca mieścinka.

Mieszkańcy już dawno opuścili swoje domostwa, zostawiając je na pastwę pustki i

mrozu,  i  tylko  z  dwóch  kominów  wydobywał  się  dym.  Widać  osiedlili  się  tu  jacyś

straceńcy albo ludzie mający ważne powody, by unikać towarzystwa. Według mapy to

był Frýdlant nad Ostrawicą.

Dojechaliśmy do rzeki. Już teraz, w połowie listopada, była zamarznięta, a na jej

brzegu  leżał  martwy  niedźwiedź,  zamarznięty  na  kość.  Na  pierwszy  rzut  oka  nie

dostrzegłem żadnych ran.

- Będę potrzebowała więcej jedzenia, i to lepszego niż trawa i owies - napomknęła

Micuma.  -  Utrzymanie  temperatury  ciała  pozwalającej  funkcjonować  w  trybie

roboczym  kosztuje  mnie  mnóstwo  energii,  a  nie  mam  zbyt  dużo  rezerw.  Przy  tak

niskiej temperaturze otoczenia mogę stracić nanoflorę w krtani.

- Zrobimy sobie krótki postój.

Wybrałem  dom  na  wpół  przysypany  gruboziarnistymi  kryształkami  lodu.

Wyważyłem  drzwi  kopniakiem  i  wszedłem  razem  z  Micumą  do  środka.  Mieliśmy

szczęście. Zostało tam mnóstwo wyposażenia, które mogliśmy wykorzystać jako opał.

Na  początku  chciałem  rozpalić  ognisko  bezpośrednio  na  podłodze,  ale  potem

sprawdziłem piec. Miał dobry cug i wkrótce ogrzewał nas życiodajny żar. Wróciłem do

niedźwiedzia i obejrzałem go dokładnie. Ktoś strzelił mu dwa razy w głowę. Może być.

Ściągnąłem  rękawicę,  uciąłem  mu  tylną  łapę  Kleszczami  i  pokroiłem  zamarznięte

mięso na plastry grubości palca. Po chwili  wahania rozciąłem brzuch niedźwiedzia i

wyciągnąłem wątrobę. Była twarda jak kość, musiał tu leżeć już jakiś czas. Zbadałem

mięso Okiem - żadnych pasożytów ani uszkodzeń powstałych w wyniku kontaminacji

czarów  albo  substancji  chemicznych.  Niedźwiedź  był  wyraźnie  zdrowszy  ode  mnie,

póki ktoś nie przestrzelił mu mózgu.

Wróciłem  w  samą  porę,  żeby  dołożyć  do  ognia.  Ułożyłem  mięso  na  kamiennym

obramowaniu  pieca  i  po  krótkich  poszukiwaniach  wyciągnąłem  z  tobołka  starannie

zamkniętą ampułkę z mlecznobiałą substancją.

-  Połknij  to.  I  nawet  nie  próbuj  rozgryźć,  przeżarłoby  ci  błony  śluzowe  -

ostrzegłem Micumę.

Spojrzała na mnie podejrzliwie.

-  To  enzymy  umożliwiające  trawienie  mięsa,  białka  i  tłuszczów  nasyconych  -

wyjaśniłem.  -  Kupiłem  je  kiedyś  przypadkiem,  wreszcie  się  przydadzą.  Mam  jeszcze

kilka tabletek o podobnym działaniu, ale nie polecam ich na pusty żołądek.

- Cukier albo suszone owoce dałyby ten sam efekt, a smakują o wiele lepiej.

- Widzisz tu jakieś suszone owoce?

Posłusznie otworzyła pysk, a ja położyłem jej ampułkę na języku.

Potem  siedzieliśmy  w  milczeniu  i  czekaliśmy,  aż  mięso  się  rozmrozi,  a  przy

odrobinie szczęścia może nawet trochę opiecze.

- Jakoś mi dziwnie, tak jakoś... niekońsko - ogłosiła po półgodzinie z niepokojem.

Porąbałem stół przyniesiony z piętra.

- Nikt nie mówił, że ci będzie po tym dobrze. - Wzruszyłem ramionami. - Chcesz

mięso surowe czy przypieczone?

- Spróbuję obydwu wersji.

-  Zauważ,  że  jesz  pierwsza  -  zwróciłem  jej  uwagę.  -  Chociaż  ja  też  umieram  z

głodu.

-  Nawet  nie  próbuj  takich  sztuczek.  Chcesz  się  przekonać,  czy  mięso  nie  jest

zatrute.

Pomału przeżuwaliśmy swoje porcje.