Выбрать главу

rosomaka.

-  Może  któregoś  dnia  oszaleje,  postanowi  zrobić  sobie  dobrze  i  wypróbować

karabin na tobie? - dodałem i ruszyłem swoją drogą.

* * *

Ostrawa  już  zdążyła  się  przystosować  do  morderczego  klimatu,  jaki  panował  na

rubieżach  lodowej  krainy.  Otwarte  przestrzenie  przeplatały  się  z  gigantycznymi

halami - zadaszeniami nad mniejszymi placami. Na każdym kroku natykałem się na

strzeżone zejścia do podziemi. Sądząc po mundurach strażników, tam żyli zamożniejsi

obywatele.  Ale  również  na  powierzchni  istniały  bogatsze  dzielnice,  a  niewątpliwym

wyznacznikiem  dobrobytu  była  temperatura,  w  jakiej  żyli  ludzie.  W  powietrzu

nieustannie  unosił  się  popiół  z  wysokich,  wiecznie  otulonych  szalem  z  dymu

kominów,  pod  dachami,  osłaniającymi  całe  ulice,  huczały  niezwykle  skomplikowane

grzejniki na miał. Niemal bez przerwy padał śnieg, a właściwie małe kryształki lodu,

które prowadziły nieustanną walkę z sadzą na przestarzałych, nieefektywnych kotłach

grzewczych. Tu i ówdzie na murach wisiały ogromne termometry. Skala zaczynała się

od  zera  i  kończyła  na  minus  stu  dwudziestu  stopniach.  Ostatni  punkt  zazwyczaj

oznaczano alarmująco czerwoną czaszką ze skrzyżowanymi piszczelami pod spodem.

Rzeczywistość dnia powszedniego w krainie mrozu.

Zignorowałem  kilku  nachalnych  naganiaczy,  którzy  oferowali  mi  miejsca  w

najwspanialszych ośrodkach w mieście, gorące kąpiele, korpulentne dziwki i kto ich

tam  wie  co  jeszcze.  Zatrzymałem  się  przed  szarym  blokiem  z  miniaturowymi

okienkami.

„Temperatura  w  pokojach  minimum  dziesięć  stopni,  temperatura  w  stajniach

minimum dwa stopnie”, głosiła dumnie wywieszka z brązu pokryta szronem.

- Brzmi nieźle, nie sądzisz?

- Znowu tobie będzie lepiej - mruknęła Micuma.

Chłód miał bardzo zły wpływ na jej struny głosowe.

Choć może nie aż tak zły - częściej milczała.

- Jesteś tylko koniem - zwróciłem uwagę Micumie, a raczej jej zadkowi, ponieważ

już skierowała kroki w stronę dwuskrzydłowych drzwi stajni.

Właściciel i szef w jednej osobie był bystry, a może nawet mądry. O nic nie pytał i

zadowolił  się  płatnością  z  góry  za  trzy  dni.  Kolacja  i  wielki  dzban  grzanego  wina

wliczone  w  cenę  pokoju.  Być  może  wszystkie  te  niesympatyczne  mity  krążące  o

Ostrawie, które słyszałem, należało włożyć między bajki.

Leżałem  na  łóżku  bez  butów,  ale  w  skarpetach;  popijałem  gorący  trunek  i  w

zamyśleniu  obserwowałem  ilustrację  z  mężczyzną  powstrzymującym  napór

ciemności. Każdy dzień drogi, każdy kilometr, który przeszedłem, odbijał się na niej.

Nie  było  wieczoru,  żebym  jej  nie  wyciągnął  i  nie  obejrzał.  Trzymałem  poplamiony

kawałek papieru między palcami i czułem ciosy, brud i krew, która nigdy nie powinna

zostać przelana.

Mimo  wszystko,  a  może  właśnie  dlatego,  ilustracja  nie  straciła  na  wyrazistości.

Charakter,  moc,  wewnętrzna  siła  mężczyzny  stawiającego  opór  szarży  nieprzyjaciół

jawiły  się  przede  mną  jak  oszlifowany  diament,  klejnot  symbolizujący  doskonałość.

Jeśli  przywódca  ludzi  w  bitwie  o  Sewastopol  miał  jakieś  negatywne  cechy,  artysta  i

czarodziej,  który  był  twórcą  tej  ilustracji,  nie  wiedział  o  nich.  Nie  potrafiłby  kłamać

tak  przekonująco,  z  takim  natchnieniem  i  naiwnością,  że  jego  dzieło  zyskiwało  rys

niezafałszowanej  autentyczności.  Aż  miałem  ciarki.  Świadomość,  że  ten  człowiek  to

właśnie  niegdysiejszy  ja,  sprawiała,  że  moje  serce  na  przemian  zatrzymywało  się  i

przyspieszało nienaturalnie.

Teraz jednak skupiłem się na rzece ciemności napierającej na człowieka stojącego

przed  bramami  ciężko  doświadczonego  miasta,  przed  ostatnią  cytadelą  broniącą

monstrom  z  ukrytych  sfer  wstępu  do  ludzkiego  świata.  Czerń  nie  była  tak  jednolita,

jak się na pierwszy rzut oka wydawało, a kiedy zacząłem przyglądać się jej dokładniej,

coraz  lepiej  i  lepiej  rozpoznawałem  poszczególnych  wojowników.  Bojowe  demony,

duchy, dżiny, upiory i wampiry, deksy i inne potwory, o których nie powinienem nic

wiedzieć,  ich imiona  wynurzały się jednak z mojej pamięci z przerażającą łatwością.

To była sprawka tego drugiego mnie; potwora, z którym dzieliłem jedno ciało i mózg,

skrępowanego czarami. A mimo to samą swoją obecnością wywierał na mnie wpływ,

zmieniał  mnie.  Musiał,  bo  jak  inaczej  Raymond  Curtis,  przywódca  ludzi  spod

Sewastopola,  mógłby  dopuścić  się  takich  rzeczy  jak  ja?  Nie  rozumiałem  tego.  Nie

rozumiałem, ale chciałem się dowiedzieć.

W  archiwach  Blacharza,  sztucznej  inteligencji  urzędującej  w  Beskidach,

znalazłem  imię  człowieka,  który  walczył  przy  boku  Raymonda  Curtisa.  Jego

najwierniejszego  druha,  jedynego  ocalałego  spośród  jednostek  prowadzonych  w

pierwszej  linii  przez  samego  Curtisa.  Do  Ostrawy  przyjechałem  głównie  po  to,  żeby

zapytać Waarda o kilka rzeczy.

Po  kolacji  włożyłem  buty  i  zszedłem  na  dół.  Właściciel,  strzegący  recepcji  jak

twierdzy,  wyglądał  tak  samo  jak  w  chwili,  kiedy  się  zakwaterowywałem  -  wielkie,

żylaste dłonie położone na blacie tak spokojnie i nieruchomo, jakby należały do trupa,

a ktoś dla ozdoby przykleił je do stołu.

- Gdzie znajdę Wilhelma Waarda?

-  Każdy  wie,  gdzie  znaleźć  Wilhelma  Waarda  -  odpowiedział,  nawet  nie

mrugnąwszy. - Należy do niego pół Ostrawy.

Jedna rzecz bardzo mi się podobała u ostrawian. Mówili krótko, zwięźle i zawsze

trafiali w sedno.

- Pół? - Zmarszczyłem brwi.

- Może tylko ćwierć - skorygował nieco wcześniejszą wypowiedź.

- Gdzie go znajdę?

- Pałac ma na Franciszku. Stąd to dosyć daleko, a tramwaje nie jeżdżą już od pół

wieku - dodał z uśmieszkiem. - Może też być na Urksie albo Stachanowie. Wydobycie

prowadzi się teraz wszędzie.

- Dzięki. - Położyłem na ladzie półkoronówkę, nawet jeśli nie było za co.

- Dzisiaj będzie zimno - zawołał za mną, kiedy wychodziłem z sieni.

Zimno?  Co  w  Ostrawie  znaczyło  „zimno”?  Już  teraz  rtęć  w  termometrach

pulsowała gdzieś pomiędzy minus dwadzieścia pięć a trzydzieści. Zimno.

-  Na  szczęście  nie  powiedział,  że  będzie  mróz  -  przywitałem  Micumę.  -  Mam

ochotę zostawić cię w tym luksusowym apartamencie.