Выбрать главу

-  Znowu  starasz  się  popisywać  czymś,  co  niesłusznie  uważasz  za  poczucie

humoru?

-  Doszedłem  do  wniosku,  że  to  ułatwia  kontakt  z  ludźmi  -  wyjaśniłem.  -  W  ten

sposób oszczędzam naboje.

-  Myślę,  że  nie  powinnam  cię  zostawiać  samego  -  odparła.  -  Według  źródeł

historycznych wierny rumak zawsze towarzyszy swojemu panu na placu boju.

- Swojemu panu?

-  Cytuję  źródła  historyczne.  Tak  się  po  prostu  kiedyś  mówiło  -  zarżała

rozdrażniona. - I nie łap mnie za słówka.

- Lepiej podciągnij się z historii.

-  Dobrze.  -  Zarzuciła  grzywą.  -  Potem  jednak  życzyłabym  sobie  kopyta  okute

diamentami  i  jedzenie  w  marmurowym  żłobie.  Tak  napisano  w  książkach

historycznych. I nie tylko.

- To już dawno wyszło z mody - skwitowałem, nawet jeśli wiedziałem, że właśnie

w ten sposób przypieczętowuję jej zwycięstwo.

* * *

Zanim  wyjechaliśmy,  zarzuciłem  Micumie  na  grzbiet  dwa  koce,  a  dopiero  potem

założyłem  na  nie  siodło.  Z  domu  naprzeciwko  dochodziły  odgłosy  młota,

wszechobecny  lód  pokrywający  chodnik  topił  się  w  pobliżu  drzwi.  Zajrzałem  do

środka.  Owionął  mnie  ciepły  powiew  znad  paleniska.  Oceniłem  jakość  wyposażenia

kowalskiego i mechanicznego na ścianach i półkach i kazałem podkuć Micumę. Nowe

podkowy miały żebrowaną laserem powierzchnię antypoślizgową.

- Teraz dużo lepiej - przytaknęła, kiedy stamtąd wyszliśmy.

Zadaszone  części  miasta  przeplatały  się  z  otwartymi  przestrzeniami,  zimno  -  z

zabójczym  mrozem.  Oświetlenie  nie  działało,  ale  stosunkowo  dobrze  zastępował  je

system gazowych grzejników ulicznych. Wokół nich gromadzili się bezdomni, żebracy

i złodzieje.

Minęliśmy patrol strzegący wejścia do jednego z krytych placów. Nie zareagowali.

Termometr z dumą obwieszczał, że w środku jest jedynie minus dwanaście,

-  Na  dzisiejszą  noc  wszystkie  miejsca  zajęte!  Komplet,  znacie  zarządzenia!  -

wydzierał  się  policjant  opatulony  w  barani  kożuch  i  zagradzał  drogę  grupce

bezdomnych domagających się wpuszczenia do środka.

- Dzisiaj będzie zabójcza noc! - ktoś biadolił.

Kompan  policjanta  wpuścił  tymczasem  do  środka  kogoś,  kto  dał  mu  kilka

drobnych do ręki, a teraz pertraktował z dziewczyną poowijaną w poszarpane szmaty.

Miała  zsiniałe  z  zimna  palce,  dziecięcą  twarz  i  mimo  grubej  warstwy  ubrania

zaskakująco kształtną sylwetkę - zapłatę za noc spędzoną w cieple.

Przejechaliśmy  przez  plac  i  dotarliśmy  do  niezadaszonej  ulicy.  Termometr

wskazywał  już  minus  trzydzieści  pięć,  w  ruchach  przechodniów  było  o  wiele  więcej

pośpiechu, w sporadycznie zasłyszanych słowach powracał termin „zabójcza noc”. W

niebieskim  świetle  huczącego  grzejnika  ulica  wydawała  się  gładka  niczym  lustro.

Wolałem zsiąść i iść na własnych nogach. Z szarości półcieni wyłoniła się drobniutka

postać. Poruszała się po lodzie z pewnością, jaką daje doświadczenie. Idąc, osłaniała

twarz  kawałkiem  materiału.  A  kiedy  doszła  do  mnie,  opuściła  rękę  i  ukazała  mi

delikatną twarz z wielkimi, kocimi oczami.

-  Nie  ma  pan  ochoty  się  zabawić?  Jak  dla  pana  wyjątkowa  cena,  tylko  dwie

korony.

Była piękna, w pewien sposób niewinna. Może w tym tkwił jej potencjał.

- Dla mnie jest zbyt zimno, dziewczyno. - Pokręciłem głową.

Nikomu jej nie będzie brakowało, niczym nie ryzykujesz, coś we mnie szeptało. Co

najgorsze,  ten  głos  nie  należał  do  demona  spętanego  magią,  lecz  do  mnie  samego.

Wodziła  mnie  na  pokuszenie  ta  część  osobowości,  którą  znałem,  a  przynajmniej  tak

mi  się  do  tej  pory  wydawało.  Demon  musiał  mnie  w  jakiś  sposób  zakazić,  ale  jak?

Byłem  przecież  R.  C,  Raymondem  Curtisem,  wodzem  spod  Sewastopola  -

największym  przywódcą  w  historii  ludzkości,  czyż  nie?  A  może  byłem  już  kimś

zupełnie  innym?  Powykrzywiany,  zmutowany  potwór  rozkoszujący  się  cierpieniem  i

bólem.

- Mam mały pokoik, proszę pana. Nic wielkiego, ale woda w wazie nie zamarza -

kusiła mnie.

Kleszcze w rękawicy poruszyły się, starały się rozewrzeć, czułem ich pożądanie.

- Popatrz na mnie, dziewczyno - powiedziałem i spojrzałem na nią tak, żeby mogła

zobaczyć moją twarz. - Nie spodobałoby ci się, ani trochę. Lepiej pozwól mi odejść.

Powinienem ją spławić, ale ta gorsza część mnie bardzo tego nie chciała.

-  To  chyba  lepsze  niż  zamarznięcie  -  odpowiedziała  spokojnie.  -  Tylko  dwie

korony, proszę pana. Będzie się panu podobało, zrobię wszystko, co tylko będzie pan

chciał.

Ta nora nie mogła należeć do niej, inaczej by tam siedziała i nie łaziła po mieście,

żeby  zarobić  nędzne  dwie  korony.  Podobałoby  mi  się,  tego  byłem  pewien.  Moje

mięśnie już trzeszczały.

-  Zamarznięcie  jest  z  pewnością  lepsze  niż  to,  co  by  cię  spotkało,  dziewczyno  -

odparłem.

Trochę jej zrzedła mina, ale już chciała ponowić ofertę.

Sięgnąłem do kieszeni, wyciągnąłem srebrną pięciokoronówkę i rzuciłem jej.

- Masz dzisiaj szczęście, nawet nie wiesz jakie - powiedziałem. Micuma bez żadnej

komendy ruszyła przed siebie. Kurewka zeszła jej z drogi.

Potem jakby się otrząsnęła z zaklęcia, popędziła w stronę półcieni, a z jej ruchów

emanowała czysta, szczera radość i ulga.

Stąpaliśmy  dalej  po  zamarzniętej  ulicy.  Stopniowo  na  gwiezdnym  niebie

zaczynały  się  ukazywać,  piąć  w  górę  sylwetki  wieży  wydobywczych  węglowego

imperium  Wilhelma  Waarda.  Czasami  w  niebo  tryskał  pomarańczowy  płomień

grzejnika, który głosił całemu światu, że Waard może szastać ciepłem. Szliśmy powoli,

w nowych podkowach Micuma czuła się dużo pewniej niż ja. We wszystkich domach

od frontu zarejestrowałem wzmożony ruch, ale nie czułem żadnego zagrożenia. Tylko

zainteresowanie.

Na  końcu  ulicy  łączącej  się  z  następnym  placem  zbiegła  się  wokół  nas  gromada

kobiet.

- Trzy korony, proszę pana! Jestem pana za trzy korony!

- Pięć koron! Potrafię rzeczy, o jakich pan nawet nie śnił!

- Niech pan mi coś da! Mam w domu trójkę dzieci i już tydzień temu zamarzła mi

woda!

Mała  kurewka  nie  zachowała  w  tajemnicy  swojego  szczęścia.  Teraz  robiłem  za