Выбрать главу

ekshaustora zaczyna huczeć, diamentowa pila kręci się i zbliża do ciała. 

Ktoś krzyczał, na pewno nie ja. Moje gardło ze strunami głosowymi było teraz bóg

wie  gdzie.  To  ten  chłopczyk.  Krzyczał,  choć  nic  go  nie  bolało,  mężczyźni  w  kitlach

wykorzystali dobre czary. Krzyczał, bo wiedział, co go czeka później. Ból.

Mróz  go  przytępił,  znowu  rozpoznawałem  własne  myśli.  Padał  delikatny  śnieg;

nie,  raczej  kryształki  lodu  niż  płatki  śniegu,  poznawałem  ich  obrysy,  kiedy  w

zwolnionym  tempie  lądowały  przede  mną  na  ziemi.  I  na  oczy,  za  chwilę  całe  będą

pokryte  lodem.  Jeśli  żebracy  nie  znajdą  mnie  w  miarę  szybko,  rozmrażanie  przez

gotowanie będzie boleć.

Rękę  amputowano,  na  stole  operacyjnym  wyposażonym  w  kanaliki 

odprowadzające  krew  zostały  tylko  czerwone  plamy.  Manipulator  tkwi  w 

martwym bezruchu. Ból. Znowu i znowu. Itak już przez cały czas. 

Leżałem  w  łóżku.  Głowa  na  poduszce,  Ręka,  obandażowana  i  uformowana  w

kształt  ludzkiej  kończyny,  i  prawe  ramię  na  kołdrze.  Czarne,  cieniuteńkie  linie

znaczyły miejsca cięć. Wszystkie palce, nadgarstki na miejscu, skośna szrama na całej

długości przedramienia oraz mnóstwo innych, poprzecznych. Bez sensu. Japończyk i

Hiszpan ścigali  się, kto szybciej mnie posieka na mniejsze kawałki, ale serce i  mózg

zostawili w całości. Jakby wiedzieli, że tylko tak mogą mnie zabić - albo kapryśny los

nie miał jeszcze mojej śmierci w planach.

Dopiero teraz dotarło do mnie, że żyję, istnieję, odczuwam - ból. Rozejrzałem się.

W pokoju mieściło się tylko łóżko i stolik nocny. Stała na nim szklanka z wodą, na jej

powierzchni formował się albo roztapiał lodowy skrzep. Cienki koc zdobiło mnóstwo

nieregularnych  brązowych  plam  -  prawdopodobnie  mojej  krwi.  Posiekali  mnie  na

dwieście  dwadzieścia  sześć  kawałków.  Nie  musiałem  liczyć,  każdy  z  nich  czułem

niczym rozżarzony szpikulec wbity wprost do mózgu. Ale wiedziałem już, że się z tego

wyliżę.  Potrafiłem  to.  Nauczyłem  się  tego  -  zacząłem  szperać  w  pamięci,  ale  znowu

natrafiłem  na  mur,  białą  plamę.  Niezbyt  się  tym  przejąłem,  zdążyłem  się  już

przyzwyczaić.

Wróciłem  do  oglądania  pokoju.  Mój  wybawca  mieszkał  w  bardzo  skromnych

warunkach, na pewno nie było go stać na wymianę zakrwawionej kołdry. Miał jeszcze

dwie  miski,  jedną  większą  od  drugiej,  trochę  świeżo  wypranych  ubrań  złożonych  w

kostkę na podłodze w rogu.

Zasnąłem albo zemdlałem, obudziło mnie skrzypnięcie drzwi. Wraz z powiewem

mroźnego  powietrza  w  pokoju  pojawiła  się  drobniutka  osóbka  od  stóp  do  głów

opatulona w szmaty. Poznałem ją, zanim jeszcze zdążyła się rozebrać.

-  Dlaczego  mnie  uratowałaś?  -  zapytałem  kurewkę,  której  całą  wieczność  temu

podarowałem pięć koron.

Przestraszyła się tak, że aż podskoczyła.

- Ja, ja... pan żyje! - wydukała.

- Dlaczego mnie uratowałaś? - powtórzyłem. Brzmiało to bardziej jak wyrzut niż

pytanie.

-  Bo  mi  pan  pomógł.  -  Wzruszyła  ramionami.  W  jej  spojrzeniu  mieszały  się

radość,  strach,  obrzydzenie  i  współczucie.  -  Kiedy  przyszedł  do  mnie  pański  koń,

wiedziałam,  że  stało  się  coś  złego,  jeszcze  zanim  zaczął  mówić.  Znalazłam  -  przez

moment zastanawiała się nad właściwym słowem - kawałki pańskiego ciała na ziemi.

Wszystkie pozbierałam, inaczej żebracy by je zjedli. Nie chciałam, żeby zniszczyli pana

duszę. Kiedy człowiek nie zostaje pochowany w całości, jego duch błąka się po świecie

- wyjaśniła, widząc, że nie rozumiem, co ma na myśli.

Patrzyłem  na  drobną  kobietę  z  wielkimi,  smutnymi  oczami  zbyt  często

krzywdzonego stworzenia.

- A dlaczego poskładałaś mnie do kupy? - chciałem wiedzieć. - Musiałaś się nieźle

narobić.

- To... to było straszne. - Zatrzęsła się na samo wspomnienie. - Pański koń kazał

mi  to  zrobić.  Podobno  ma  pan  bardzo  silną,  niemal  materialną  aurę,  która  może

zdziałać cuda. Na początku mu nie wierzyłam, ale potem... potem części ciała zaczęły

się ze sobą zrastać.

Micuma. Nie wiedziałem, czy mam ją przekląć, czy być jej wdzięczny.

- Jak długo już u ciebie jestem?

- Ponad dwa tygodnie.

-  Skąd  bierzesz  pieniądze?  Gdybyś  mnie  nie  karmiła,  nie  zrósłbym  się  z

powrotem.

Zawahała  się,  zastanawiała,  czy  powiedzieć  prawdę.  Niektórzy  ludzie  po  prostu

nie potrafią kłamać. Nie mają lekko na tym świecie.

- Wynajmuję pańskiego konia jako siłę pociągową, a sama pracuję - przyznała.

Nic  nie  powiedziałem,  skinąłem  tylko  głową.  Pomaganie  mi  bardzo  dużo  ją

kosztowało.  Sam  bym  nie  dał  rady,  zdechłbym  jak  pies.  Spróbowałem  ruszyć  ręką.

Wytężyłem wszystkie siły i w końcu udało mi się ją odrobinę unieść.

- Obawiam się, że jeszcze nie jestem w stanie odejść - stwierdziłem.

-  Nie  szkodzi,  dzisiaj  miałam  dobry  dzień.  Za  ten  pokój  płacę  cztery  korony,  a

pański koń zarobił ich aż osiem. Musiałam go wynająć, żeby gdzieś pana ulokować i

się panem opiekować.

Wyobraziłem  sobie,  jakie  musiała  pokonać  trudności.  W  dodatku  utrzymywała

mnie teraz z tego, co zarobiła własnym ciałem.

- Odejdę, gdy tylko będzie to możliwe.

Przytaknęła ze źle ukrywanym strachem w oczach.

Może bała się, że odejdę zbyt późno albo przeciwnie - zbyt wcześnie. Nie pytałem.

Nie chciałem wiedzieć o niej więcej, niż to było konieczne.

Następnego  dnia  udało  mi  się  wstać  z  łóżka  i  zamienić  na  ulicy  kilka  słów  z

Micumą.  Jak  na  konia  miała  całkiem  praktyczne  podejście  do  życia.  Zabójcę  i

Margaret ukryła w zaspie, pewnie nadal tam leżały. Nie miałem pojęcia, co stało się z

Nożem. Pewnie Waard go sobie zatrzymał.

* * *

Kobieta, z którą dzieliłem łóżko, a której imienia nie chciałem znać, nadal się o mnie

troszczyła. Z każdą chwilą wydawała mi się coraz bardziej zaniepokojona. Nic jednak

nie mówiła, a ja o nic nie wypytywałem.

Zazwyczaj  wracała  późno  wieczorem,  kiedy  zapadałem  w  głęboki  sen

przypominający  nieprzytomność,  wstawała  wcześnie  rano,  żeby  wynająć  Micumę.

Wtedy zmagałem się z halucynacjami wywołanymi przez ból. Przez cały dzień, siedząc