Выбрать главу

w  samotności,  zbierałem  siły,  zszywałem  kawałki  ubrania  w  coś  nadającego  się  do

użytku albo manipulowałem przy Margaret i Zabójcy, które pewnego dnia przyniosła

mi  moja  wybawicielka.  Cztery  tygodnie  po  nieudanej  rozmowie  z  Wilhelmem

Waardem  czułem,  że  dam  radę  przejść  kilka  metrów,  nie  upadając  na  ziemię.  To

oznaczało, że mogę sobie znaleźć inne zakwaterowanie.

Czekałem, aż przyjdzie. Siedziałem na łóżku, z rękami na kolanach. W tej pozycji

rany  nie  bolały  mnie  aż  tak  bardzo.  Chciałem  powiedzieć  swojej  wybawicielce,  że

odchodzę, ale wrócę, kiedy będę miał pieniądze, choć i tak nigdy nie zdołam spłacić

zaciągniętego długu.

Znałem już sposób, w jaki chodziła i otwierała drzwi. Weszła ze służącym za siatkę

workiem  jutowym  w  dłoni.  Po  raz  pierwszy  widziałem  jej  uśmiech.  Położyła  worek

delikatnie, musiało w nim być coś niezwykle wartościowego.

-  Mam  cztery  długie  bułki  z  mięsem,  jeszcze  ciepłe!  Spieszyłam  się,  żeby  nie

wystygły.

Powinienem  powiedzieć,  że  to  wspaniale,  ale  zamiast  tego  milczałem.  Była  do

tego  przyzwyczajona,  nie  zepsułem  jej  zbytnio  humoru.  Wypakowała  bułki  na  stolik

nocny,  usiadła  na  łóżku  kawałek  ode  mnie  i  łapczywie  zabrała  się  do  jedzenia.  Były

wyśmienite. Choć w czasie rekonwalescencji czułem permanentny głód, zmusiłem się,

by zjeść tylko jedną, a dla niej zostawić trzy.

- Nie jestem głodny - skłamałem. - W łóżku człowiek nie traci za wiele energii.

Dopiero  po  chwili  przypomniałem  sobie,  z  kim  rozmawiam.  Ona  jednak  z

wdzięcznością kiwnęła głową i sięgnęła po ostatnią bułkę.

- Odchodzę - oznajmiłem, kiedy skończyła.

Odwróciła się w moją stronę, w jej oczach dostrzegłem ulgę i żal.

-  To  dobrze  -  odparła  po  chwili.  -  Będę  mogła  żyć  tak  jak  wcześniej.  Teraz

musiałam bardzo uważać, nikt nie mógł się zorientować, że pan u mnie mieszka.

Zaskrzypiały  nadmarznięte  drzwi.  Do  budynku  wszedł  ktoś  masywny  i  pewny

siebie.  O  dziwo,  kroczył  po  schodach  na  górę,  na  poddasze,  gdzie  mieściły  się

najtańsze  pokoiki.  Ona  jeszcze  się  nie  zorientowała,  ale  ja  już  wiedziałem,  że

nieznajomy  zmierza  właśnie  do  nas.  Rozwiązałem  bandaż  utrzymujący  Rękę  w

kształcie ludzkiej kończyny i zacząłem go odwijać.

Drzwi  rozleciały  się  w drzazgi,  a  opustoszałą  nagle  przestrzeń  wypełnił  spasiony

facet  w  długim,  kudłatym  kożuchu  z  jakiegoś  syntetycznego  materiału  i  rękawicach

wyglądających na drogie. Po drodze rozpiął guziki, żeby móc szybko sięgnąć po nóż,

który  spoczywał  w  pochwie  na  pasku  nabitym  żelaznymi  ćwiekami.  Wielką  głownię

można było bez problemu chwycić nawet w grubej rękawicy.

- A więc to tu się chowasz, suko jedna! I to z gachem. Nie płacisz mi tyle, ile się

należy! - zapiał.

-  To  nie  jest  mój  gach,  a  ja  płacę  dokładnie  tyle,  ile  trzeba!  -  próbowała

protestować.

Głos miała słaby, a ten bydlak w ogóle nie zwracał na nią uwagi.

-  Odkąd  sprawiłaś  sobie  tę  norę,  myślisz,  że  jesteś  czymś  lepszym  niż  zwykła

kurwa. Ale tu się mylisz, suko zawszona. Potnę ci pysk, będziesz musiała dawać dupy

za połowę mniej. A prowizja zostanie ta sama!

Zaczęła cicho popłakiwać i odsuwać się jak najdalej od mężczyzny w drzwiach.

- W przeciwieństwie do pana jestem tu proszonym gościem - zwróciłem facetowi

uwagę. - Proszę stąd odejść.

Powiedziałem „proszę”. Przymuszanie się do bycia grzecznym szło mi coraz lepiej.

Nie  przyszło  mi  jednak  do  głowy  nic  dowcipnego,  czym  mógłbym  rozładować

sytuację. Do tego przecież służy humor, przynajmniej tak mi się wydaje.

- Wypad stąd albo ciebie też potnę. Jestem Horth, a ta kurewka należy do mnie.

Potnę jej pysk, tak dla przestrogi.

To imię miało chyba zrobić na mnie wrażenie. Cóż, nie byłem miejscowy. Sięgnął

po  nóż.  Porządny  nóż  myśliwski  z  fałszywym  ostrzem  i  ząbkami  na  jednej  trzeciej

długości. Idealny sprzęt do zastraszania.

- I zrobię to teraz.

- Nie! Proszę, nie! - błagała.

Podniosłem  się.  Chyba  dlatego,  że  ten  wysoki  głos  niezbyt  do  niego  pasował.

Chyba.

- Wypad stąd, frajerze. - Zamachnął się nożem i to był ostatni błąd, jaki popełnił w

życiu.

Wbiłem mu Kleszcze w brzuch. W pierwszej chwili w ogóle się nie zorientował, co

się stało.

- Teraz żeś sobie nagrabił - wysapał. W oczach miał szok.

Jeszcze nie czuł bólu.

- Zabiję cię za to. Ją też.

-  Chyba  trochę  niewłaściwie  oceniasz  sytuację.  -  Spojrzałem  w  dół,  na  krew

płynącą z jego rany.

Zrobił to samo i w końcu zrozumiał. Nóż wyślizgnął mu się z palców.

- Pomóż mi i zapomnimy o tym - diametralnie zmienił ton. Czoło miał zroszone

potem.

Z zainteresowaniem obserwowałem, jak przychodzi ból.

- Znam jednego czarodzieja, który da radę to załatać. Zaprowadź mnie do niego i

zapomnimy o tym - sapał. - Idź po Arachina, no już - zwrócił się do kobiety, kiedy nie

reagowałem. - Zostawię cię w spokoju, wszystko będzie po staremu.

Tworzyliśmy nieruchomą rzeźbę - ani jeden, ani drugi nie odważył się poruszyć,

Kleszcze nadal tkwiły w ranie. Podobało im się to.

-  Zabiją  mnie,  za  to  mnie  zabiją  -  moja  wybawicielka  już  nie  narzekała,  tylko

mechanicznie powtarzała te same słowa.

-  Dla  kogo  pracujesz?  Imię  -  zażądałem  od  Hortha.  Staliśmy  w  szybko

powiększającej się kałuży krwi.

- A pozwolisz mi odejść?

Nagle  zaczął  się  trząść  i  jedną  ręką  musiał  oprzeć  się  o  ścianę,  żeby  utrzymać

równowagę.

- Ja się nie targuję - odparłem z uśmiechem.

Zaczynałem się naprawdę dobrze bawić.

-  Ściągam  kasę  dla  Gasa  -  wysapał.  Kolana  się  pod  nim  ugięły  i  całym  ciężarem

osunął się na Kleszcze.

Doskonałe ostrza, najdoskonalsze, jakie kiedykolwiek widziałem, rozcinały mięso,

poszczególne  żebra,  kości  ramienia,  aż  wynurzyły  się  z  ciała  pokryte  krwią.  Martwy

Horth padł na podłogę z dziurą w tułowiu w kształcie niesymetrycznego V.

-  Nie  chciałam  tego,  nie  chciałam,  żeby  pan  go  zabił  -  lamentowała  kobieta.  -

Zamęczą mnie za to, żeby odstraszyć innych.