kronikach społecznych, czasami w nudnych artykułach poświęconych ekonomii z
czasów, gdy jego wpływy rozciągały się również na gospodarkę. Na temat ostatnich
dziesięciu lat życia Curtisa, bezpośrednio poprzedzających bitwę o Sewastopol, kiedy
to nieludzkich istot niespotykanych dotąd odmian było coraz więcej, a konflikty z
nimi wybuchały coraz częściej, nie znalazłem prawie nic. Może dlatego, że z tamtych
czasów zostało bardzo mało dokumentów. To była dekada nieustannych niepokojów,
katastrof, epidemii, gorączkowych prób tworzenia i zrywania paktów z nieludźmi,
stworami, potworami - w zależności od intencji autora danego artykułu.
W ten sposób po tragicznej bitwie o Sewastopol powstała legenda o Raymondzie
Curtisie, obrońcy ludzkości.
Wyciągnąłem się na krześle i wbiłem wzrok w sufit wzmocniony stalowymi
legarami. Dym ze świeczek, porywany przez potężne wiatraki o średnicy dobrych
trzech metrów, leniwie podążał w stronę otworów wentylacyjnych, omijając sople.
Wyżej, nad biblioteką, z pewnością było kilka stopni więcej, ale sam sufit miał
temperaturę ujemną.
W dotąd cichej podziemnej sali zadudniły kroki. Długie, jakby szedł mężczyzna,
lekkie, jakby szła kobieta, energiczne, jakby - spojrzałem i zobaczyłem tajemniczą
nieznajomą, władczynię części ostrawskich podziemi, którą spotkałem na nieudanym
weselisku córki pana Kohna.
Nie szukała mnie, dokładnie wiedziała, w którym miejscu siedzę. Zatrzymała się
przy zawalonym gazetami stoliku. Wstałem, przysunąłem jej stojące obok krzesło i
czekałem. Znowu miała na sobie płaszcz z watowanymi ramionami, tym razem w
kolorze indygo, ze srebrnym haftem naśladującym nitowanie starych konstrukcji
stalowych. Kiedy szła w moim kierunku, poły jej płaszcza rozchyliły się i odsłoniły
nienaturalnie gęstą ciemność.
- Przyszłam w sprawie oferty, którą chciałam panu złożyć.
Skinąłem głową. Milczałem.
Nie należała do osób, których słowa można by zlekceważyć. Z pewnością miała na
swoje usługi wielu chłopców na posyłki, gońców, ludzi do różnorodnych zadań, którzy
spełniliby każdy jej rozkaz bez zadawania pytań. Albo przynajmniej by próbowali.
- Proszę się zastanowić, dlaczego przyszłam właśnie do pana. Mam przecież dość
własnych ludzi.
Nie czułem presji - psychologicznej, telepatycznej ani żadnej innej. Może
nieznajoma miała trójwymiarowy skaner rezonujący podłączony do sztucznej
inteligencji, która w czasie rzeczywistym ściągała i analizowała impulsy w moim
mózgu, odczytując myśli? Myślałem nad tym przez chwilę. Prawda z pewnością była o
wiele prostsza i bardziej prozaiczna.
- To prawda, ma pani - przytaknąłem. - Czy to odpowiednie miejsce do tak
poufnych rozmów? - zapytałem i jednocześnie uświadomiłem sobie, że i owszem.
Nikt nie zważał ani na nią, ani na mnie, nikt nie poświęcił nam nawet strzępków
uwagi. Przechodzący obok człowiek z naręczem omszałych ksiąg skierował się w
stronę stołu, jakby mnie nie widział i chciał przy nim usiąść. W ostatniej chwili
rozmyślił się i powędrował dalej, do następnego rzędu.
- Ze względu na to, kim pan jest i jakie legendy krążą o pana umiejętnościach...
Popatrzyłem na nią ze zdziwieniem. Bardzo się starałem, żeby nie krążyły o mnie
jakiekolwiek legendy, liczba nabojów potrzebnych do zapewnienia sobie całkowitego
incognito wydawała się jednak nieskończona. Nie byłem w stanie zdobyć ich aż tyle.
- ...idealnie się pan nadaje do tego zadania - dokończyła.
- Do czego konkretnie? - zapytałem wprost. - Nie marnujmy czasu.
Emanowało z niej coś, co zmuszało mnie do ciągłej koncentracji. Szkoda, że
straciłem Nóż. Czasami ostrzegał mnie, że w obcej mi istocie kryje się więcej, niż
widać na pierwszy rzut oka. Nieznajoma była właśnie kimś takim.
- Jakiś czas temu nakazałam zabicie swojego konkurenta, on jednak nadal żyje.
Oczekuję, że sprawdzi pan, jak do tego doszło.
Kolejne zaskoczenie.
- To proste. Wynajęty zabójca oszukał panią. Albo nie udało mu się wykonać
zadania, albo konkurent zapłacił mu więcej - odpowiedziałem natychmiast.
Pokręciła głową. Jej ciało od szyi w dół nie drgnęło nawet na milimetr.
- Tę opcję już wykluczyłam. Sprawdzenie, co się naprawdę stało, będzie
oczywiście wyłącznie pańskim zadaniem.
- Czy mogłaby mi pani zdradzić więcej szczegółów?
- Zanim pan powie, że podejmie się tego zadania? Zanim zobowiąże się pan do
milczenia? Zdaje pan sobie sprawę, ile wysiłku kosztowało mnie przygotowanie
wszystkiego tak, by nie łączono mnie z tym zabójstwem, czy raczej próbą zabójstwa? -
zapytała. Po raz pierwszy chłód i oschłość zniknęły z jej twarzy.
Najwyraźniej dobrze się bawiła.
- Właśnie tak.
- Musi pan zrozumieć jedno. Żadne skrupuły nie przeszkodzą mi w osiągnięciu
celu albo obronie własnych interesów.
- To dla mnie oczywiste. Choćby dlatego, że przed chwilą przyznała się pani do
zlecenia zabójstwa. - Wzruszyłem ramionami.
- Doskonale. - Przytaknęła głową. - Zapłaciłam panu Martowskiemu sto tysięcy za
wyeliminowanie Vika Wachtmana - wróciła do rzeczy.
Rzeczywiście nie miała żadnych skrupułów. Nie owijała w bawełnę, zmierzała
prosto do sedna. Obserwowałem ją, dając do zrozumienia, że słucham uważnie.
- Vik Wachtman to szef gangu, który kontroluje Polankę i Proskvovice, dwie
peryferyjne dzielnice. Ostatnio jednak zaczął się pchać do centrum miasta. Chciałam
uniknąć wojny, i bez niej mam dość problemów.
- Zapłaciła pani z góry?
- Połowa z góry, połowa po wykonaniu zlecenia.
- Jeszcze pani nie sprawdziła, czy zostało wykonane?
Rzuciła mi długie spojrzenie. Ten afront nie przypadł jej do gustu. Nie mój
problem.
- Pan Martowski jest dość specyficznym człowiekiem. Nie miałam powodu wątpić
w jego słowa. Ale gang Wachtmana działa tak jak wcześniej, a sam Vik ostatnio kilka
razy pokazał się publicznie.
- Oczekuje pani, że sprawdzę, jakim cudem on żyje.
- Tak.
Rozległ się kaszel, stopniowo przechodzący w regularny charkot. Odwróciłem się