Выбрать главу

być burdelmamą. Jasne, pewnie robi gdzieś w jatkach.

Złagodziłem  uścisk  i  odepchnąłem  kobietę.  Nie  obawiałem  się  jej  noża,  lecz

samego siebie. Jej bliskość i strach stanowiły zbyt kuszącą kombinację.

- Gdzie je mogę znaleźć? - powtórzyłem drugą część pytania.

-  Najbardziej  znana  jest  ta  na  starym  dworcu  kolejowym  za  szosą

Marianskogórską. Koło skrzyżowania z aleją Ceglaną.

Potrzebowałem porządnego planu miasta albo Micumy i jej doskonałej pamięci w

zakresie  miejscowej  topografii.  Wydawało  mi  się,  że  Kościelna  jest  bliżej,  co  by

oznaczało, że właśnie tam zacznę poszukiwania. Ale dopiero jutro. Robiło się późno,

rtęć w termometrach spadła poniżej niemal przyjemnej czterdziestki i sunęła dalej w

dół.  Do  tego  jeszcze  nie  czułem  się  zbyt  dobrze,  nie  panowałem  nad  sobą.  Niewiele

brakowało, żeby rozmowa z kurewkami zakończyła się zupełnie inaczej. Śnieg wokoło

już by nie był biały.

Nagle  zostałem  na  ulicy  sam,  słyszałem  tylko  echo  pospiesznie  oddalających  się

kroków. W drodze do hotelu zastanawiałem się nad sobą. Jeśli kiedyś, dawno temu,

byłem Raymondem Curtisem, to, z czym teraz dzieliłem ciało i duszę, zdążyło zmienić

mnie w potwora żądnego... żądnego... Tej myśli wolałem nie kończyć.

* * *

Ponieważ  musiałem  omówić  z  Micumą  kilka  spraw,  poszedłem  do  stajni  z  dzbanem

grzanego wina. Choć tak naprawdę to był tylko pretekst - nie chciałem leżeć na łóżku i

gapić  się  w  sufit  albo  na  tajemniczą  ilustrację,  która  mogła  mi  zdradzić  więcej,  niż

tego wieczora chciałem się dowiedzieć.

Micuma łypnęła na mnie, ale nic nie powiedziała. Dosypałem jej paszy, dodałem

zmarznięte naleśniki i usiadłem obok. Jadła i nic nie mówiła, ja pomału popijałem. W

stajniach zazwyczaj latały muchy, w Ostrawie nie. Było dla nich zbyt zimno.

- Nie najlepszy z ciebie wspólnik - stwierdziła po chwili.

- Staram się, jak mogę.

- Królestwo za garść świeżej trawy - rozmarzyła się.

Pokręciłem  głową.  Świeża  trawa  należała  do  wyjątkowo  trudno  dostępnych

towarów.

Skrzypnęły  drzwi.  Do  środka  zajrzał  stajenny  sprawdzić,  co  ze  zwierzętami,

którymi się opiekował.

- Niczego nam nie trzeba - huknąłem.

Wyszczerzył  zęby  w  uśmiechu  i  rzucił  mi  rozbawione  spojrzenie,  ale  dowcip  o

ludziach, którzy lubią spędzać czas ze swoimi końmi, już sobie darował.

- Miał szczęście - wycedziła Micuma przez na wpół zaciśnięte zęby.

- To jak będzie z tym królestwem? - kontynuowałem jej słowną gierkę.

Wina szybko ubywało, ale było mi ciepło.

-  Podłączyłam  się  do  jednego  całkiem  rozsądnego  komputera  albo  poważnie

zdegenerowanej  sztucznej  inteligencji.  Chciał  zagrać  w  parafrazowanie  słynnych

cytatów.

-  A  to  królestwo  oferował  kto,  jakiś  bogaty  koń?  -  dociekałem.  -  Bucefał?  -

przypomniałem sobie imię, które mętnie kojarzyłem z jakimś koniem.

- Barbarzyńco! - jęknęła Micuma. Wzruszyłem ramionami.

- A dlaczego w ogóle z nim grałaś? Sprawiasz wrażenie normalnej, przynajmniej

jak na konia.

- Stawką były informacje - wyjaśniła.

Przez dłuższą chwilę milczeliśmy. W końcu dotarło do mnie, że teraz moja kolej.

- No i? - skapitulowałem.

Ale tylko trochę.

- To był komputer z  magazynu. Z magazynu szpitala  akademickiego  - budowała

napięcie.

Miałem dość napięcia jak na jeden dzień. Chyba było to po mnie widać, bo mówiła

dalej:

- Zdobyłam listę sponsorów szpitala i kilka innych ciekawostek z jego historii.

Poszedłem po jeszcze jeden dzban i niemal całą noc spędziłem na konstruktywnej

dyskusji ze swoim koniem, a właściwie końskim biobotem.

* * *

Ulica  Kościelna  nie  różniła  się  niczym  od  większości  innych  ostrawskich  ulic,  co

najwyżej tym, że w pobliżu nie było żadnej ogrzewanej hali ani zejścia do podziemi.

Stary katolicki kościół, od którego to miejsce wzięło nazwę, wyglądał na zaskakująco

dobrze  utrzymany  i  zamieszkany  -  ktoś  z  pewnością  wykorzystywał  właściwości

izolacyjne grubych ścian z dawnych, dostatnich czasów. Prawdopodobnie jakaś silna

pokrachowa sekta, a może nawet nie w pełni poczytalni zwolennicy starego nieboraka

J.  Ch.  Chyba  by  mu  się  podobało  w  Ostrawie,  to  miasto  było  piekłem  na  ziemi.

Mroźnym piekłem.

Brodziłem po ledwo co odśnieżonej ulicy i plułem sobie w brodę,  że  zostawiłem

Micumę  w  wygodnej  stajni.  Przez  noc  znowu  napadało  kilka  centymetrów

nienaturalnie  zmarzniętego  śniegu,  a  temperatura  spadła  o  kolejne  pięć  stopni.

Takiego mrozu już dawno tu nie było. Niebo zasłoniły nieskończone warstwy chmur,

te  niżej  otulały  wieże  wydobywcze  i  co  wyższe  bloki.  Pomału  zapominałem,  jak

wygląda słońce.

Szukałem  Evelyn,  ale  nie  zauważyłem  dotąd  żadnej  kurewki,  jedynie  kilku

roztapiaczy  śniegu.  Zdążyłem  się  już  zorientować,  że  w  Ostrawie  wodę  pozyskaną  w

ten sposób piją tylko najubożsi. Bogaci kupowali wodę gwarantowanej jakości z ujęcia

na zamarzniętej Odrze.

Podmuch  wiatru  wzbił  w  powietrze  tumany  lodowych  kryształków.  Jak

wygłodniałe  wgryzały  się  w  moją  odsłoniętą  twarz,  a  w  zetknięciu  z  Okiem  wydały

dźwięk, jakby ktoś pocierał metal o metal. To je zirytowało, przez chwilę prezentowało

mi  chemiczną  i  fizyczną  strukturę  wirującego  lodu.  Od  razu  pojąłem,  dlaczego

roztopiony  śnieg  piją  tylko  najubożsi.  To  nawet  nie  przypominało  wody.  Według

mapy  termicznej,  którą  Oko  na  jakiś  czas  złośliwie  przykryło  realny  obraz  świata,

temperatura  kryształków  była  jeszcze  niższa  niż  temperatura  otoczenia,  jakby

wysysały  z  niego  ciepło.  Bardzo  możliwe,  podobnie  jak  to,  że  gdzieś  niedaleko

znajdowały  się  bramy  do  prawdziwego  mroźnego  piekła,  a  jego  mieszkańcy

przygotowywali sobie grunt w naszym świecie.

Przy  wolnym  spacerze  w  tę  i  z  powrotem  nawet  mnie  zaczynało  być  zimno.

Musiałem  się  ogrzać.  Przy  skrzyżowaniu  bliżej  rzeki  zauważyłem  stragan  w

nadmuchanym  namiocie,  którego  przezroczystą  plastikową  ścianę  oświetlał

niebieskawy  propanbutanowy  płomień  wewnętrznego  ogrzewania.  Temperatura  w

środku nie przekraczała zera, ale mimo to rzuciłem się w jego stronę niemal sprintem.