Demon pokazał Martowskiego jako istotę, której nigdy jeszcze nie widziałem. W
dziewięćdziesięciu pięciu procentach martwy, z życiem łączyła go nić grubości włosa.
Ale to nie był ożywiony trup ani duch obleczony w materialne ciało. Martowski
zmieniał się powoli i spontanicznie, nawet sobie tego nie uświadamiając. Stawał się
zombie, którego celem było osiągnięcie doskonałości w wybranej dziedzinie - w
zabijaniu. I to mu się udało, był diabelnie dobry. Ten nabój prawdopodobnie by mnie
uśmiercił, gdziekolwiek bym nim dostał. W rękę, w nogę. Popisowy spektakl śmierci.
* * *
- A zatem wierzysz, że Martowski naprawdę zabił Wachtmana - stwierdziła Micuma.
Przytaknąłem w milczeniu. Rozmawialiśmy w stajni. Siedziałem na składanym
krzesełku, które ze sobą przyniosłem, ona przestępowała z nogi na nogę i studiowała
coś między swoimi kopytami.
- Udało mi się znaleźć jednego żebraka, który był tam w czasie zamachu.
Wszystko widział. Według niego pocisk rozpieprzył Wachtmanowi głowę w drzazgi.
Micuma spojrzała na mnie zdziwiona.
- Cytuję. - Wzruszyłem ramionami. - Mówił, że dostał w twarz odłamkami kości
czaszki, a znajdował się w odległości około piętnastu metrów od Wachtmana.
- Do wskrzeszenia albo odrodzenia trzeba jak najwięcej elementów ciała. Jeśli
zostały bezpowrotnie stracone, trzeba odprawić obrzęd tam, gdzie człowiek umarł. W
przeciwnym razie może się nie udać - zaznaczyła. Z sześciu jabłek, które przyniosłem,
wybrała sobie to najładniejsze i schrupała je, wielce zadowolona.
Miałem wrażenie, że nie docenia należycie moich starań. W Ostrawie owoce i
warzywa osiągały niebotyczne ceny - uprawiano je w głębokich, opuszczonych
kopalniach, w specjalnym świetle halogenowym. Tańsza była tylko grzybopodobna
sałata, która rosła w kadziach. Wystarczyło jej światło ze zwyczajnych gazowych
grzejników.
- Jaki będzie twój następny krok? - zapytała, kiedy skończyła jeść.
Starała się zachować obojętność, ale widziałem jej łakomy wzrok wbity w jabłka.
Nie sięgnęła jednak po następne. Byłem pełen podziwu dla jej silnej woli.
- Sprawdzę szpital akademicki.
- A to niespodzianka. - Pokręciła głową i pochyliła się nad żłobem.
Zachowywała się, jakby robiła mi wielką łaskę, zjadając te jabłka, ale znów
wybrała najładniejsze. I tak aż do ostatniego, też najładniejszego.
- To miała być ironia? - zainteresowałem się.
- Najbardziej prymitywna sztuczna inteligencja wykazałaby się większą
kreatywnością.
- Znowu znalazłaś jakiś stary słownik i nauczyłaś się kilku trudnych wyrazów?
Udawała, że jedzenie całkiem ją pochłonęło, a mówienie z pełnym pyskiem jest
poniżej jej godności. Przyniosłem sobie kolejny kubek grzanego wina.
Podczas gdy na zewnątrz spadała temperatura, w stajni również robiło się coraz
zimniej, ale kupiłem Micumie okrycie ogrzewane czymś w rodzaju wiecznego wkładu i
na razie się nie skarżyła.
Chwilę zastanawiałem się, czy powiedzieć jej o spotkaniu z Evelyn i
pracodawczynią - normalny człowiek nie musiał omawiać wszystkiego ze swoim
wierzchowcem, nawet jeśli był to biobot. W końcu machnąłem ręką na tę normalność.
I tak nie miałem z nią wiele wspólnego.
Gdy zakończyłem swoje rozmyślania, Micumie nie zostało już ani jedno jabłko. Z
jej samokontrolą nie było aż tak dobrze, jak sądziłem.
- Na terytorium Ostrawy działa pięciu poważniejszych zawodników.
- Chodzi ci o gangsterów - uściśliłem.
- Tak. Tędy przechodzi szlak towarowy znad Bałtyku na południe i południowy
zachód. Dlatego tak się tu kotłują.
- I dlatego ludzie mieszkają tu mimo mrozu - dodałem.
- Również ze względu na żelazo i węgiel - zaznaczyła. - Wachtman, Schwarz,
Fajkus, Novotný i Kajda - wymieniła nazwiska największych gangsterów.
- Dla kogo więc pracuję? - zapytałem. - Na pewno jest jedną z nich, dysponuje
imponującymi środkami... - zawahałem się - i imponującymi zdolnościami. Skąd to w
ogóle wiesz? Na dobre zajęłaś się hakerką?
- Nie. - Pokręciła głową i z niesmakiem zakąsiła owsem. - Sztuczna inteligencja,
którą wykorzystuje tutejsza policja, jest bardzo dobra, nie miałabym z nią szans. Te
informacje wygrałam w pokera. Ale nie twierdzę też, że miejscowa policja wie
wszystko.
Ciekawe, jak sztuczne inteligencje grają w pokera? Nic mi nie przyszło do głowy.
- A co przegrałaś? - zagadnąłem, żeby podtrzymać rozmowę.
- Kilka informacji dotyczących ciebie. Ale tylko kilka - dodała szybko, kiedy się
skrzywiłem. - Potem dla pewności włączyłam generator przypadkowych liczb.
- Oszukujesz? - zapytałem zdziwiony.
Niemal urażona potrząsnęła głową.
- Też go włączyła. I też oszukiwała.
- Dane też jej podałaś fałszywe?
- Nie - pozbawiła mnie złudzeń - to sprawa honoru. Raz by się wydało i już nikt by
ze mną nie zagrał.
Właśnie się dowiedziałem, że istnieje cały świat, o którym nie mam nawet pojęcia.
Zaskoczyło mnie to, choć nie powinno, biorąc pod uwagę moje ostatnie przeżycia.
- Ustaliłaś coś jeszcze?
Zaczynało mi być zimno. Wino wypite, stelaż fotelika ziębił nawet przez warstwy
ubrania, oczy same się zamykały. Miejscowy klimat wysysał z człowieka więcej, niż się
można było spodziewać.
- Listę mecenasów szpitala. Przyda ci się, bo nie masz nic, żadnego punktu
wyjścia ani pomysłu. Będę musiała ci ją podyktować.
Za każdym razem, kiedy eksponowała moją niższość, popadała w
samouwielbienie. A ja przyniosłem jej jabłka!
Wyciągnąłem długopis, trzy kartki wyrwane z książki telefonicznej, nieaktualnej
od mniej więcej stu pięćdziesięciu lat, i zacząłem notować na pustym marginesie.
Palce miałem zgrabiałe, musiałem uważać, żeby wściekłe, zmęczone Kleszcze nie
potrącały piszącej ręki. Oko już dawno odmówiło współpracy i pokazywało tylko
rozmazane plamy.
- Prawie bym zapomniała. Człowiek, który był właścicielem szpitala, zanim
przejęło go miasto, nazywał się Karl Curtis - powiedziała Micuma już na zakończenie.
Długopis znieruchomiał w moich palcach. Czy to coś znaczyło? Ojciec Raymonda
Curtisa, przemysłowiec, magnat finansowy. Z gazet wiedziałem, że metody jego
działania nie miały nic wspólnego ze szczerością i uczciwością. Był jednak potężny,