Выбрать главу

„Skalał kobietą” - dziwne sformułowanie. Co miał na myśli?

Marty  był  rosłym  chłopem  w  goglach,  sądząc  po  oprawkach,  nie  zwykłych,  lecz

takich,  które  pozwalały  nawiązać  łączność  z  komputerem  albo  jeszcze  lepszym

urządzeniem.  Kolejny  członek  bandy  -  wychudły  facecik  o  końskiej  twarzy  -  w

przeciwieństwie do swych kompanów nie miał ubrania w barwach maskujących, tylko

skórzane  spodnie,  kurtkę  i  krótkie  poncho  zarzucone  na  ramiona.  Był  uzbrojony  w

karabin z bardzo pojemnym magazynkiem oraz masywny nóż zawieszony przy pasie.

Tropiciel,  rozszyfrowałem  go  natychmiast.  I  ostatnia  z  szóstki  -  kobieta.  Gdyby  nie

obcięte  nożem  włosy,  podkrążone  oczy  i  permanentne  zmęczenie  wyryte  w  każdym

rysie  twarzy,  mogłaby  uchodzić  za  całkiem  ładną.  Sposób,  w  jaki  trzymała

automatyczną śrutówkę, trochę podobną do Margaret, zdradzał, że lubi strzelać i jest

szybka.

- Marty?

Szef zwrócił się do Tropiciela.

-  Widzę,  jasna  dupa,  widzę.  -  Z  obrzydzeniem  zbliżył  się  do  nieprzytomnego

mężczyzny  i  małą  łopatką  zaczął  sypać  do  woreczka  igliwie  i  glebę  z  bezpośredniej

bliskości jego ust.

Może  ciekła  z  nich  krew,  ale  nie  byłem  pewny.  W  ogóle  nie  miałem  pojęcia,

dlaczego Tropiciel to robi.

Zapaśnik i kobieta zawinęli wieśniaka w płachtę, prostolinijny olbrzym przerzucił

go  sobie  przez  ramię  i  prowadzony  przez  Marty’ego  ruszył  od  razu  w  stronę  łąki,

dokładnie tam, skąd unosiły się słupki dymu.

Spojrzałem na Rybiookiego najpierw z ukosa, a potem wprost. Prawą rękę miałem

tylko  centymetr  od  wygładzanej  przez  lata  rękojeści  Margaret.  Jeśli  chcieli  ze  mną

skończyć szybko i bez robienia bałaganu, właśnie przyszedł na to czas.

Rybiooki kiwnął głową, jakby właśnie doszedł do jakiegoś wniosku.

- W tych lasach człowiek codziennie kogoś spotyka - zauważył. - Może byśmy tak

usiedli i zamienili kilka słów?

Z  pewnością  dzielił  ludzi  na  tych,  którzy  pożerają,  i  na  tych,  którzy  dają  się

pożerać.  Z  pewnością  mieliśmy  wiele  wspólnego.  Był  ostrożny.  Chciał  wiedzieć,  co

mnie tu sprowadza. Dwoje z nich odeszło, pozostałych miałem w zasięgu wzroku. Jak

na mój gust, jeśli miało dojść do strzelaniny, to był idealny moment.

-  Dlaczego  nie,  nigdzie  się  nie  spieszę.  Zamierzałem  ominąć  te  góry,  ale  na

wschodzie  coś  się  ostatnio  działo  i  cudzoziemcy  nie  są  tam  teraz  mile  widziani.

Postanowiłem pojechać na skróty.

-  Idziemy  do  obozu?  -  chciał  wiedzieć  Siepacz.  Rybiooki  posłał  mu  zabójcze

spojrzenie.

- Kawałek dalej jest dobre miejsce. Tam możemy się rozbić - podsunął Tropiciel.

Nie  spojrzał  przy  tym  na  żadnego  z  nas,  jego  oczy  były  rozbiegane,  tak  jakby

nieustannie czegoś szukał.

Z oddali dobiegł głos jastrzębia, odpowiedziały mu następne.

- Młode opuszczają matkę. Zima tuż-tuż - powiedział bardziej do siebie, niż żeby

kogokolwiek poinformować.

Nie chcieli mi pokazać, gdzie mają stałe obozowisko. Wcale im się nie dziwiłem.

Tropiciel podszedł do młodego jaworu i zrobił nożem kilka nacięć w korze.

- Musimy iść. Marty nas znajdzie.

- Zrozumie ten znak? - zapytał pełen obaw Siepacz.

- W przeciwieństwie do ciebie, tak - odezwała się kobieta.

Głos miała równie zaniedbany jak wygląd. Stwardniały, z poszarpanymi szumami.

- O, Agnes! Dałaś głos pierwszy raz od tygodnia i od razu się wymądrzasz, co?  -

naskoczył na nią

Siepacz, ale pierwszy ruszył w kierunku przeciwnym niż prąd strumienia - prosto

na ścianę ogołoconych z liści wierzb i leszczyn.

Rybiooki  nie  komentował  tej  sprzeczki.  Pewnie  pracowali  ze  sobą  tak  długo,  że

znali się już na wylot. Zerknął tylko przelotnie na Tropiciela i Agnes, po czym ruszył

śladem  Siepacza.  Ufał  swoim  ludziom  -  zakładał,  że  oni  trafią  mnie  szybciej,  niż  ja

trafię jego, gdybym postanowił spróbować. Nie miałem jednak powodu, by to robić.

Byłem ciekawy i chciałem zdobyć kilka informacji.

Tropiciel  miał  rację.  Kawałek  dalej,  za  skałą,  strumień  biegł  parowem  szerszym

niż  gdziekolwiek  indziej.  Strome  zbocze  chroniło  przed  nagłymi  porywami  wiatru  i

spadającymi  ze  zboczy  gałęziami,  wyżłobienia  po  ostatnich  deszczach  pokazywały,

którędy  spływa  woda.  Sądząc  po  osmalonych  kamieniach  porozrzucanych  dookoła,

ktoś całkiem niedawno tutaj obozował.

- Dzisiaj zrobimy sobie wolne - ogłosił Rybiooki, gdy dotarliśmy na miejsce.

- No, ten miernota Krug już pojechał. Zasłużyliśmy sobie - zgodził się Siepacz.

Udawałem,  że  nie  usłyszałem  tej  uwagi,  Rybiooki  uważnie  mi  się  przyglądał.

Siepacz z pewnością jako jedyny mógł zdradzić ich sekrety.

Pół  godziny  później  ognisko  już  płonęło,  ludzie  rozpakowywali  bagaże  -

wodoodporne  śpiwory  wojskowe,  obtłuczone  garnuszki  na  kawę  i  inne  drobiazgi.

Siepacz zaczął przegląd broni. Miał jej zatrzęsienie, wspaniale utrzymane egzemplarze

z czasów tuż przed Krachem albo zaraz po nim.

- Chyba od dawna jesteście w lesie, co? - zacząłem rozmowę.

Rybiooki przytaknął.

-  Pracujemy  dla  właścicieli  kilku  pobliskich  wiosek.  Tutejsza  okolica  jest

kompletnie  dzika,  ludzi  natychmiast  by  coś  pożarło,  a  ktoś  musi  przecież  uprawiać

pola.

- Albo by uciekli.

- No właśnie, nikomu nie chce się tyrać - zgodził się ze mną Siepacz.

Kiedy  zaczęliśmy  rozmawiać,  napięcie  ustąpiło.  Agnes  wyciągnęła  z  plecaka

zwiniętą termobieliznę i zaczęła ją prać na kamieniach w potoku.

Na dole coś chlupnęło, trzasnęła złamana gałązka. Nagle wszyscy mieli w dłoniach

broń, Siepacz schował się za drzewem, Agnes w cieniu wystających leszczyn, Rybiooki

został tam, gdzie siedział.

- Marty z Dwigiem wracają - powiedział spokojnie Tropiciel.

Z prędkością możliwą tylko w montażu filmowym wszyscy wrócili do przerwanych

czynności.

- Masz ładną klacz - stwierdził Rybiooki. - Pewnie nie jest na sprzedaż - dodał.

Na końcu parowu pojawili się Marty i Dwig, który taszczył ogromną, ciężką pakę.

Szedł  bardzo  ostrożnie,  z  wywalonym  na  wierzch  językiem,  całą  uwagę  skupiał  na

każdym kroku.

- Nie, nie jest. To Mitsubishi.

Siepacz uśmiechnął się. Agnes skończyła pranie, nie zdejmując koszulki, ściągnęła