Staliśmy przed wysokim na trzy metry murem zwieńczonym drutem kolczastym.
Brama z szarej stali otwierała się cicho.
- Jaka jest standardowa procedura? - zapytałem spokojnie. - Jeśli chce pan
przeżyć, radzę jej przestrzegać.
- Jadę prosto do magazynu, a tam zaczyna się wyładunek.
- Ilu będzie przy tym ludzi?
Jechaliśmy przez plac, oczyszczony ze śniegu i lodu, w stronę gigantycznej hali
towarowej. W wielkiej bramie otwierała się mniejsza furta, dokładnie taka, żeby
zmieścił się w niej samochód dostawczy.
- Czteroosobowa ekipa do każdego auta, poza tym czteroosobowy oddział
ochrony.
- To nie za dużo - oceniłem.
- Są bardzo sprawni - powiedział kierowca po krótkim zastanowieniu.
Już wjeżdżaliśmy do środka. Po obu stronach stało dwóch mężczyzn w
kamizelkach kuloodpornych. Jeden trzymał seryjny karabin, drugi automat, obydwaj
mieli przy boku szable. Dwie szable. Oko zmieniło tryb i pokazało ich w jakimś
dziwnym niebieskim trybie - upiory. To mógł być problem. Cztery upiory. Dużo,
nawet dla mnie. Oczywiście wszystko zależało od tego, jak bardzo są sprawni, do
jakiej przynależą kasty, ile mają lat. W każdym razie stanowili dużo poważniejszą
przeszkodę, niż zakładałem. Zmieniłem też nieco zdanie o Maksymilianie Novotnym.
Nigdy nie spotkałem człowieka, który by zatrudniał upiory, tylko o nich słyszałem.
Micuma rozsądnie przesunęła się na tył szoferki w stronę skrzyni ładunkowej.
Miała w ten sposób dość dobrze osłonięte plecy.
- Teraz powinienem wysiąść i powiedzieć, że wszystko jest w porządku - odezwał
się kierowca i wyłączył silnik.
Po kojącym odgłosie jego pracy cisza stworzyła napiętą i pełną niepokoju
atmosferę.
- Więc zrób tak. I staraj się stanąć jak najdalej od nich, pomału - poradziłem mu.
Nie musiał niepotrzebnie ginąć. A im więcej martwych, tym więcej krwi - łatwo
się poślizgnąć, potem źle się szuka magazynków. Otworzył drzwi, jednocześnie do
kabiny wniknęła upiorna aura w czystej postaci. Ta czwórka była dobra, bardzo dobra,
nie starali się nawet tego ukrywać.
Nie musiał niepotrzebnie ginąć razem ze mną, poprawiłem nieco swoją ostatnią
myśl. Lecz skoro już wszedłem na tę drogę, nie pozostawało mi nic innego, jak kroczyć
nią do końca...
Strażnicy po mojej prawej stronie obserwowali wjeżdżające za nami samochody.
Otworzyłem drzwi i wyskoczyłem na zewnątrz, kabina kryła mnie przed
strażnikami po lewej. W jednej ręce Margaret, w drugiej Zabójca, Greyson na
siedzeniu za mną. Może nie będzie im się chciało walczyć za człowieka. Może.
- Jestem Raymond Curtis, niektórzy znają mnie jako R. C. - przedstawiłem się. -
Osobiście nic do was nie mam. Muszę tylko porozmawiać z seniorem, z panem
Maksem.
Niemal leniwie okrążyli mnie, widziałem ich spokojne, badawcze spojrzenia,
żaden nie sięgnął po broń. Napięcie się potęgowało, uświadomiłem sobie, że nie
komunikują się między sobą w ludzki ani nawet możliwy do uchwycenia przez moje
zmysły sposób. Nie zaniepokoiłem ich ani w najmniejszym nawet stopniu nie byłem w
stanie przewidzieć, jak zareagują. Dwa granitowe bloki, wszystkie myśli i uczucia
skryte głęboko w środku, niedostępne. Czekałem na sygnał, że upiory za moimi
plecami się poruszą - mój sygnał do ataku.
Ludzka część załogi dopiero teraz spostrzegła, że coś jest nie tak.
- To chyba przed panem nas ostrzegano. Podaje się pan za Raymonda Curtisa -
powiedział jeden z nich.
Ciągle trzymał broń lufą do ziemi, palec wskazujący daleko od spustu. Czyżby aż
tak mnie nie doceniali?
- Proszono nas, żebyśmy z panem współpracowali. Ponieważ nie był to rozkaz,
lecz uprzejma prośba kogoś, kogo bardzo szanujemy, nie będziemy robili panu
żadnych problemów.
Nic nie rozumiałem. Nic nowego, odkąd znalazłem się w Ostrawie.
- A kto was o to prosił?
- Lady Serena.
Wbrew woli skłoniłem lufę w stronę ziemi. Moja upiorna kochanka i
prawdopodobnie niegdysiejsza towarzyszka broni mnie odnalazła. Znalazłem się w
środku mglistego, niewyraźnego wspomnienia, musiało pochodzić od tego drugiego
mnie. Starałem się go zbytnio nie analizować, było zbyt kuszące.
Serena.
- Chciałbym rozmawiać z Maksymilianem Novotnym - rzekłem, kiedy już się
opamiętałem.
- Zaprowadzimy pana do niego, żaden problem. A wy - odwrócił się do ludzi -
wracać do pracy.
W jego głosie brzmiała typowa pryncypialność, której upiory używały zazwyczaj w
stosunku do ludzi.
* * *
Maksymilian Novotný był zaskoczony, kiedy mnie do niego przyprowadzili. Upiory
nie odpowiedziały na żadne z jego wściekłych pytań i nerwowych rozkazów, odeszły
bez słowa. Był porządnie przestraszony. Starał się to zamaskować udawaną
obojętnością. Lata doświadczenia sprawiły, że szło mu całkiem nieźle. Mnie jednak
nie oszukał, czułem jego strach, tak jak drapieżniki czują krew.
Usiadłem naprzeciwko Novotnego w wygodnym fotelu, w gabinecie tak
luksusowym, jak wynędzniała była Ostrawa, i obserwowałem go w milczeniu.
Za siedzibę wybrał sobie twierdzę wyposażoną we wszelkie możliwe
udogodnienia. Pancerz żelbetonu i otworów strzelniczych chroniący raj jednego
człowieka. Ciekawe, kiedy ostatni raz spotkał się z brutalną rzeczywistością na
zewnątrz? Pewnie już dawno temu.
Milczenie się przedłużało, cisza i niepewność osaczały go z każdą chwilą coraz
bardziej.
Miał młode ciało, wisiało na nim jednak niczym za duże spodnie albo jak smoking
na kimś, kto całe życie chodził w roboczym kombinezonie. Ani technologia, ani magia
nic nie poradzą na starzenie się ludzkiego mózgu. Właśnie starzenie się - świadomość
własnego nieodwracalnego końca - nadaje tę nieocenioną wartość życiowym
doświadczeniom i odróżnia ludzi od bogów, demonów, deksów, upiorów, duchów i
wszystkich innych inteligentnych bytów.
A Maksymilian Novotný wiercił się, sapał, nawet mrużył oczy jak bardzo stary
człowiek. Bardzo stary, bardzo wystraszony. I bardzo tchórzliwy. Tak długie miganie