się od śmierci z każdego zrobiłoby tchórza. Ale skąd u mnie ta pewność? Sam byłem
tylko w połowie człowiekiem. O ile w ogóle.
- Kim pan jest? Czego pan ode mnie chce?
Strach sączył się z niego, wytryskiwał pod ciśnieniem, treściwy i
wszechogarniający. Był tak intensywny, że w pewnym momencie zacząłem się
zastanawiać, czy Novotný aby na pewno boi się mnie. Czy mogło być coś
straszniejszego?
- Pańscy ludzie zabrali ze szpitala poważną ilość ludzkiego mięsa. Wystarczająco
dużo, żeby z jednego człowieka uczynić bogacza. A pan jest bogaty - zacząłem pomału.
Przytaknął, jakby to rozumiało się samo przez się.
- Tak, handluję ludzkimi organami do przeszczepu. Już od wielu lat - nawet nie
próbował zaprzeczać.
Obserwował mnie, starał się zaszeregować, bezradnie przeszukiwał swoją pamięć,
niczego nie znajdując. W jego oczach ziała straceńcza pustka.
- Od jak wielu? Rzekłbym, że od dawna.
- Ma pan rację. Od niemal trzydziestu lat - próbował mnie okłamać.
Nachyliłem się w jego stronę nad blatem stołu, Oko natychmiast pokazało
miejsca, w które mógłbym zadać maksymalnie uciążliwy ból z minimalnym ryzykiem
poważnego uszkodzenia organizmu. Palce Ręki, skrępowane rękawicą, wbiły się w
dębowy stół, niszcząc ozdobny wzór.
Novotný zbladł i kilka razy szybko przełknął ślinę.
- Nie, to będzie już ponad sto lat - poprawił się. - Pracowałem w szpitalu
akademickim, kiedy jego właścicielem był Curtis.
Zatrzęsło mną odrobinę. Wyczuł, że coś mi nie odpowiada w tym, co powiedział.
- Nie chodzi mi o TEGO Curtisa - zaczął szybko wyjaśniać - ale o jego ojca, Karla.
Później został multimilionerem z ogromnymi wpływami, ale w tamtych czasach
dopiero zaczynał i handlował na boku organami. W zasadzie to nie było nielegalne...
Unikaliśmy tylko nadzoru miasta i płacenia podatków. Stopniowo rozwijaliśmy
działalność. Więcej materiału, więcej klientów, usługi na zamówienie...
- A to już było nielegalne - strzeliłem.
Wiekowy młodzieniec nie zaprzeczył, zanurzył się we wspomnieniach i ciągnął ze
wzrokiem wbitym gdzieś w dal, gdzie tylko on mógł coś dostrzec. Przyznawał się teraz
do zbrodni, które karano śmiercią, a jednak się nie bał.
- Interes się kręcił, apetyt rósł w miarę jedzenia. Curtis chciał więcej, szpital
stopniowo stawał się dla niego źródłem pozyskiwania surowców do procederu. Ale
także czymś innym...
Twarz młodego starca wykrzywił grymas. Moje drugie ja podskoczyło z radości.
Zacisnąłem zęby i zmusiłem je, żeby wróciło tam, gdzie jego miejsce, w mroczne
katakumby nieświadomości.
- Zostałem dyrektorem szpitala, byłem zadowolony.
- Potem jednak pan przestał. Dlaczego?
- To przez młodego Curtisa, TEGO Curtisa - odpowiedział ponuro Novotný, a w
jego głosie znowu pojawił się strach. - Kiedy Karl umarł, Raymond odziedziczył
wszystko i szybko zorientował się, jak ten cały interes się kręci. - Zniesmaczony
pokręcił głową. - Już wcześniej mówiłem Karlowi, że jego syn jest dziwny, że nie
potrafi zaakceptować prawdziwego oblicza tego świata. Był otumaniony jakimiś
bezsensownymi ideałami, mówił o ludzkości, o człowieczeństwie. Ale kiedy przyszło
co do czego, potrafił być równie bezlitosny jak Karl. Wyrzucił ludzi na bruk, kilka osób
zniknęło bez śladu... a potem podarował szpital miastu.
- W akcie darowizny jest klauzula stanowiąca, że części pacjentów świadczenia
należą się za darmo - przypomniałem.
- To on tam dodał. Altruista.
Zabrzmiało to jak inwektywa.
Oko zaczęło nagle chaotycznie zmieniać ostrość i pokazywać wyposażenie
gabinetu - rzeźbione meble, nawoskowane parkiety, ściany zdobione mozaikami z
kamieni półszlachetnych - całe w migotające plamy. Niektóre lekko się kołysały, miały
rozmyte brzegi, inne przypominały przezroczyste ameby, kilka zaś sprawiało
wrażenie, jakby chciało mi coś powiedzieć, ale nie byłem w stanie rozszyfrować ich
komunikatu. W końcu zrozumiałem. Widziałem odciski ludzkich duszy, których los
był w jakiś sposób związany z życiem człowieka siedzącego przede mną. Jedna z plam,
ciemna i brudna, niepokoiła mnie.
Potem psioniczny tryb obrazowania się wyłączył, Oko uspokoiło się i spojrzałem
prosto w ciemny wylot lufy. Maksymilian Novotný celował we mnie z kanciastego
pistoletu.
W oczach miał tryumf człowieka, który zwyciężył już tyle razy, że nie potrafi się
tym nawet cieszyć.
- Kiedy Raymond przejmował interes, nie byłem już oficjalnie dyrektorem, tylko
szarą eminencją. Dlatego udało mi się ukryć tak, żeby się o mnie w ogóle nie
dowiedział. Musiałem zabić kilku ludzi, ale opłaciło się. Miałem dość pieniędzy,
prywatny szpital i zapas organów, by wystarczyło na dwa życia.
Jego głos przestał być monotonny. Novotný wyglądał na zadowolonego i już nie
przypominał mumii po gruntownej renowacji. Celował prosto w Oko, widziałem
pierwsze rowki gwintowanej lufy. W bezruchu, w jakim trzymał broń, było coś
nieludzkiego. Nie wymienił całego ciała na nowszy model, wprowadził jedynie trochę
poprawek.
- Ale tych pieniędzy nie było dość, tak samo jak części zamiennych - powiedziałem
spokojnie. - Dlaczego miałby pan zajmować się handlem?
Drogę impulsów nerwowych biegnących do drobnych mięśni palca na spuście
widziałem jako gruby rządek czerwonych kropek - i to nie tylko płynących z mózgu,
ale również z kręgosłupa. Ręka z pistoletem podlegała pod inne centrum dowodzenia,
Novotný miał całkowicie przebudowany system nerwowy. Może dlatego był taki
pewny siebie.
- Nie, nie było - potwierdził. - I pewnie brakowałoby mi poczucia władzy. Być
inżynierem medycznym, który buduje nowe i burzy stare... to upaja. Czasami sam
sobie wydawałem się bogiem - głos przybrał ton wagnerowskiej monumentalności,
jego wiek przestał być widoczny, przysłoniła go pycha satrapy.
Aż mną zatrzęsło. Przez chwilę widziałem wirującą gilotynę wrzynającą się w gołe
ramię, przygotowane stalowe szczypce z innymi narzędziami, a potem usłyszałem