Выбрать главу

w których żarzył się ogień, jakiego wcześniej w nich nie było, dziewczęce usta lekko

podkreślone szminką.

- Evelyn? Co pani tu robi? - zapytałem.

To  była  zupełnie  inna  kobieta  niż  ta,  którą  pamiętałem.  Tak  jakby  jej  stare  i

obecne życie dzieliły całe stulecia, przepaście wieków, tysiące kilometrów.

Człowiek  stojący  na  straży  ruszył  rozkołysanym  krokiem  w  stronę  intruzów,

którzy naruszyli jego terytorium.

-  Wynoście  się  stąd  albo  was  powystrzelam  jak  kaczki!  -  wrzasnął  ucięty  kinol,

znowu  chowając  się  w  przepastnym  kożuchu.  Jedną  ręką  wyławiał  coś  z  zanadrza,

drugą wyciągał w stronę dzwonka obok butelki z przepalanką.

-  To  nie  będzie  konieczne  -  powiedziałem  i  na  potwierdzenie  swoich  słów

wskazałem wzrokiem urzekającą lufę Zabójcy.

Kinol zamilkł i zastygł w połowie niedokończonego ruchu.

Ochroniarz nie był tak głupi, na jakiego wyglądał. Kiedy zorientował się, że celują

w  niego  ze  śrutówki,  zatrzymał  się  i  z  rozwagą  podrapał  po  ciemieniu,  pewnie  żeby

przemyśleć, jak się z tego wyplątać.

-  Pomyślałam  sobie,  że  może  potrzebuje  pan  pomocy.  Postanowiłam  pana

odnaleźć - odezwała się Evelyn niepewnym głosem.

- Nigdy nie potrzebuję pomocy - odgryzłem się.

Kuan ją przysłała. Kiedy przyjdzie na to pora, rozprawię się też z bogami.

- Pewnie nie - odrzekła zrozpaczona. - A towarzystwa?

To  było  właściwe  słowo.  W  jatkach  mogłem  znaleźć  tylko  dziwki  najgorszego

kalibru,  ruiny,  dusze  tak  wyniszczone  czasem  i  życiem,  że  pomału  traciły

człowieczeństwo. Ale Evelyn - ona prezentowała sobą coś zupełnie innego.

Zaśmiałem się tak, jak zdarzało mi się w przeszłości. Ci, którzy mnie wtedy znali,

dobrze wiedzieli, co to oznacza. Tylko że Evelyn do nich nie należała. Już zaczynałem

się  cieszyć  na  to,  co  będzie,  kiedy  zorientuje  się,  jaki  jestem  naprawdę,  kiedy

uświadomi sobie, co ją czeka na końcu drogi, która zawiedzie mnie na szczyt rozkoszy.

-  A  tak,  towarzystwa  tak.  Pani  towarzystwo  byłoby  bardzo  mile  widziane  -

odparłem zgodnie z prawdą.

Wyszliśmy  na  zewnątrz  razem,  dwaj  ochroniarze  zaraz  za  nami.  Niech  sobie

myślą,  co  tylko  chcą.  Na  swoje  szczęście  nie  powiedzieli  ani  słowa.  Przez  tę  chwilę,

którą spędziłem w środku, temperatura zdążyła spaść jeszcze o kilka stopni.

* * *

Dom, który kupiła Evelyn, był aż po dach zasypany śniegiem i z daleka przypominał

potężne igloo. Prawdopodobnie tylko dzięki temu ciągle nadawał się do mieszkania.

- Musiałam wszystkie dzieci umieścić w dwóch pomieszczeniach, nie jesteśmy już

w  stanie  ogrzać  całego  budynku  -  wyjaśniała  mi,  kiedy  szliśmy  korytarzami.  W

powietrzu  unosił  się  zapach  świeżego  tynku,  gipsu  i  cegieł.  Renowację  i  remonty

przerwano, gdy mróz uniemożliwił ich dokończenie.

-  A  to  moje  mieszkanie  -  powiedziała  z  rozpaczą  w  głosie  i  zawahała  się,  jakby

jeszcze nie była przyzwyczajona do takiego luksusu.

Weszliśmy  do  środka,  zamknąłem  za  nami  drzwi.  Ochroniarze  zostawili  nas

samych zaraz po wejściu do budynku. Dobrze. Oszczędzili mi w ten sposób pracy.

Evelyn miała do dyspozycji trzy pokoje. Jeden służył za gabinet, biuro, z którego

zarządzała sierocińcem, w dwóch następnych mieszkała.

Zdążyła już naznaczyć te pomieszczenia swoją osobowością. Haftowane serwetki,

narzuta, waza z kompozycją suchych gałązek z owocami jarzębiny zamiast kwiatów.

No i było tu mnóstwo rzeczy, które mogłem wykorzystać również do moich celów.

Improwizacje zawsze świetnie mi wychodziły.

Usiadłem. Kaloryfer był w dotyku zaledwie letni, ale po przyjściu z takiego mrozu,

jaki panował na zewnątrz, nawet to wydawało się niewyobrażalnym komfortem.

-  Jeśli  temperatura  jeszcze  spadnie,  wszyscy  będziemy  musieli  się  przenieść  do

jednego  pomieszczenia  i  palić  dodatkowo  w  piecach.  Krawek,  nasz  konserwator,

twierdzi,  że  wystarczy  spadek  temperatury  o  kilka  stopni  i  zamarznie  woda  w

niezamieszkanych  częściach.  Na  wszelki  wypadek  zorganizowałam  już  jeden  piec  -

pochwaliła się. - I mam całą piwnicę koksu.

Usiedliśmy. Bez pytania ustawiła na stoliku dwie szklanki i nalała do nich mniej

więcej  naparstek  jantarowej  cieczy.  To  był  silny  destylat,  ale  smakował  zaskakująco

łagodnie.

-  Dla  gości.  Z  każdym  staram  się  wynegocjować  jak  najwięcej,  a  to  mi  pomaga

wprowadzić  ich  w  odpowiednio  pogodny  nastrój  -  wyjaśniła,  a  oczy  jej  przy  tym

iskrzyły. - Sama nie piję, tylko dzisiaj.

Już  była  bez  kożucha  i  grubych  swetrów,  tylko  w  zapiętym  aż  pod  szyję  golfie.

Obrysowałem  wzrokiem  jej  postać.  Wyobraziłem  sobie  dotyk  skóry.  Delikatny,

delikatniejszy  niż  cokolwiek  innego,  ciepły  i  sprężysty.  A  później,  kiedy  już  go

doskonale poznam, kiedy przyjdzie ból... Przełknąłem ślinę.

Zastanawiałem  się,  czy  Kuan  wiedziała,  że  wydała  swoją  podopieczną  na  moją

łaskę i niełaskę. Może tak, może nie. Nieznane są myśli bogów.

Miałem minę węża pożerającego ofiarę. One to potrafią, sprawdzona, niezawodna

metoda. Evelyn upiła, widziałem, jak po jej ciele rozpływa się uczucie wewnętrznego

ciepła, a razem z nim również całkowitego rozluźnienia.

-  Muszę  oszczędzać,  mam  bardzo  ograniczony  budżet  -  kontynuowała  z

zaangażowaniem.  -  Ale  już  mi  się  udało  sprzedać  kilka  rzeczy,  które  zrobiły  dzieci.

Głównie  maty.  Kupiłam  po  bardzo  korzystnej  cenie  cały  magazyn  syntetycznych

sznurków,  z  których  je  wyplatamy.  Nie  widać  tego  po  nich,  ale  łatwo  się  składają,

dobrze izolują i śpi się na nich całkiem wygodnie.

Patrzyłem  i  słuchałem  tego,  co  mówi,  tylko  połowicznie.  Nie  przejmowała  się

zbytnio fryzurą, ale jej włosy miały więcej blasku niż wtedy, gdy widziałem ją ostatnio.

Kąpiele, porządny szampon.

Coś musiało się odbić w moich oczach, ponieważ skończyła zdanie i zamilkła.

- Musi pan tu się czuć strasznie samotny - zmieniła temat. - I smutny, rzekłabym

nawet, że nieszczęśliwy.

- Całe życie jestem samotny - potwierdziłem. - Z kilkoma małymi wyjątkami.

Jeden taki wyjątek właśnie nadchodził, już się cieszyłem. Pragnąłem go i właśnie