Выбрать главу

spraw.  -  Błysnęła  szeregiem  wielkich  zębów  w  końskiej  wersji  ludzkiego  uśmiechu.

Dobrze ją znałem.

-  Lubię  ludzi,  którzy  nie  skąpią  owsa  i  czasami  przyniosą  kilka  owoców.  Nawet

jeśli są kwaśne - dodała.

Potem  znowu  pochyliła  się  nad  żłobem,  jakby  wszystko,  co  istotne,  zostało  już

powiedziane, a ja nie byłem godny dalszej uwagi.

Biedny  to  człowiek,  którego  ignoruje  jego  własny  koń  -  nawet  jeśli  jest  tylko

biologicznym konstruktem.

* * *

Właściciel hotelu posiadał jeden z niewielu wciąż działających telefonów. Pozwolił mi

z niego zatelefonować, nie żądając żadnych opłat. Wykręciłem numer Kuan.

- Tutaj R. O., Rewers Curtisa - przedstawiłem się starym imieniem.

Jeśli ją to zaskoczyło, nie dała po sobie nic poznać.

- Chcę wywiązać się z zobowiązania. Potrzebny mi do tego bardzo ciepły i bardzo

porządnie wyglądający kożuch. Taki, by na pierwszy rzut oka było widać, że należę do

miejscowej śmietanki towarzyskiej. Już dawno nie widziałem żadnego przedstawienia

w teatrze.

- Zostanie panu dostarczony w ciągu godziny.

Bogini  miłosierdzia  zamilkła,  przez  chwilę  oboje  wsłuchiwaliśmy  się  w  szum

niedoskonałego połączenia.

- Skoro już pan wie to, co wie, dlaczego pan nie zrezygnuje? - zapytała na koniec.

-  Pogadamy,  kiedy  skończę  -  odrzekłem.  -  To  część  honorarium,  na  które  się

umówiliśmy.

- Owszem.

Położyłem  słuchawkę  na  widełki  i  przez  chwilę  przyglądałem  się  odrapanej

plastikowej powierzchni aparatu.

Jej pytanie nie było bezzasadne. A ja znałem na nie odpowiedź.

W  swoim  ewentualnym  dalszym  życiu  ani  przez  moment  nie  będę  pewien,  po

której  jestem  stronie.  Czy  wstając  z  łóżka,  zostawię  w  nim  śniącą  kobietę,  czy  tylko

ochłap stygnącego mięsa? Niepozorna, zaledwie kilkuletnia część mojego ja bała się,

że zwycięży ta druga. Demoniczny R. C, którego niegdyś się obawiano, był dotknięty

nieznaną  śmiertelną  chorobą.  Musiałem  poznać  odpowiedzi  na  wszystkie  pytania  z

przeszłości, by rozwiązać problem własnego rozdwojenia.

* * *

Na placu przed teatrem hulał silny wiatr, termometry, które jeszcze to wytrzymywały,

wskazywały  minus  dziewięćdziesiąt  sześć.  Niebo  nad  miastem  było  nieustannie

zachmurzone,  nieruchome,  nienaturalnie  pomarszczone  w  przedziwne  kształty.

Miałem  wrażenie,  jakby  w  tej  dziwaczności  tkwiło  ich  uporządkowanie  -  ale  to  było

tylko wrażenie.

- Wachtman jedzie - zabrzęczało w słuchawce.

Na  tym  zakończyła  się  pomoc  ze  strony  Kuan  Jin,  od  tej  pory  musiałem  liczyć

tylko  na  siebie.  Mój  plan  był  genialny.  Micuma  określiła  go  jako  szalony,  ale  jedno

drugiego  przecież  nie  wyklucza.  Zacząłem  przechadzać  się  po  placu,  zmierzając  w

stronę  teatru,  pomału  mijałem  skutery  śnieżne,  transportery  gąsienicowe,

poduszkowce - wszystkie możliwe pojazdy, które działały nawet w tak ekstremalnych

temperaturach.  Wysiadali  z  nich  najbardziej  wpływowi  mieszkańcy  Ostrawy.

Przybycie na przedstawienie teatralne wystawiane w tak niesprzyjających warunkach

atmosferycznych  stało  się  kwestią  prestiżu.  Wehikuły,  dowód  swojej  pozycji,

parkowali  daleko  od  budynku,  żeby  podczas  pięcio-  czy  siedmiominutowej

przechadzki  w  stronę  teatru  móc  zaprezentować  kreacje.  W  kożuchu  z  niedźwiedzia

polarnego z kołnierzem z norek oraz w  czapce  z tygrysa ussuryjskiego, zakrywającej

całą  głowę  i  szyję,  wyglądałem  jak  manekin-multimiliarder.  W  szerokich,

rozszerzanych  rękawach  łatwo  mogłem  schować  Margaret  i  Zabójcę.  Z  Greysonem

było  nieco  gorzej,  na  razie  leżał  w  torbie,  tak  żebym  mógł  po  niego  sięgnąć  w

odpowiednim momencie.

W  końcu  pojawiła  się  limuzyna  gąsienicowa  Wachtmana,  eskortowana  przez

jeszcze jeden pojazd. Zatrzymał się kawałek ode mnie, kilkadziesiąt metrów od teatru.

To  mi  odpowiadało,  wystarczyło  tylko  trochę  zmienić  kierunek.  Gdy  mijałem  wóz

eskorty,  z  którego  wyskoczyło  trzech  ochroniarzy  w  termokombinezonach  i  z

karabinami  w  dłoniach,  wypuściłem  torbę  z  ręki  na  śnieg.  Już  wysiadał  sam

Wachtman, z każdej strony osłaniany przez trzech swoich ludzi. Oko zmieniło tryb i

pokazało  wykres  ich  magicznych  zabezpieczeń,  podłączonych  do  źródeł  energii

bezpośrednio  w  ciałach  uzbrojonych  mężczyzn.  Cyborgi,  jeden  upiór,  jeden

czarodziej, dwaj pozszywańcy. Niezła ekipa.

Mój plan był prosty. Zabić Wachtmana, a potem wraz z jego ciałem dostać się do

szpitala, żeby zobaczyć, jak ożywiają trupa. Ni mniej, ni więcej.

Coraz  bardziej  lodowate  spusty  Zabójcy  i  Margaret  mroziły  mi  palce.  Zbliżałem

się  wolnym  krokiem,  prezentując  całemu  światu  godny  podziwu  wizerunek

wpływowego,  bogatego  człowieka.  Cyborg  z  działkiem  ręcznym  w  dłoni  spojrzał  na

mnie  przelotnie,  upiór  poświęcił  mi  dużo  więcej  uwagi,  ale  i  jego  zmyliło  moje

przebranie.

Mijałem  ich  w  odległości  trzech  metrów.  Przyłożyłem  palce  do  spustów  tak,  by

wystarczył już tylko lekki dotyk.

Przesunąłem stopy w taki sposób, żeby odbić się nawet od śliskiej nawierzchni, i

już  leciałem.  Stalowe  lufy  Zabójcy  i  Margaret,  przedłużenie  moich  własnych  myśli,

celowały w wybrany obiekt. Wreszcie mnie dostrzegli, poruszali się jak w zwolnionym

tempie  -  unoszenie  broni,  opadające  linie  nerwowych  induktorów,  tarcze  obronne,

nagle widzialne nawet dla gołego oka. Już byłem między nimi.

Pierwsze  pociski  trafiły  w  upiora  -  przeciwpancerny  zarył  się  głęboko  w  jego

niezwykle odpornym ciele, ekspansywny rozerwał go na kawałki. Wyrwany fragment

kręgosłupa  cisnął  Wachtmanem  na  karoserię  auta  i  zmierzwił  jego  kożuch  z  soboli.

Potężna  salwa  z  działa  cyborga  minęła  moje  ramię  zaledwie  o  włos,  za  to  strzał  z

Margaret  z  najbliższej  odległości  pozbawił  jego  głowę  balastu  organicznego,

pozostawiając samą kompozytową ramę. Bębenek Zabójcy znowu się obrócił, pocisk

powalił  pozszywańca  na  ziemię.  Margaret  podwójnym  strzałem  przepołowiła

strażnika,  który  starał  się  odciągnąć  Wachtmana.  Nagle  uderzył  we  mnie

niewidzialny,  magiczny  młot  bojowy.  Margaret  wyślizgnęła  mi  się  z  dłoni,  amulety