stanik, a potem spodnie. Miała długie, zgrabne i umięśnione nogi, a na sobie proste,
wysoko wycięte spodenki. Dwig zatrzymał się i zaczął gapić lubieżnie.
- Rusz się, do cholery, i zostaw ją w spokoju - popędzał go Marty, starając się nie
patrzeć w stronę kobiety.
- No, niezła z niej cizia, ale ja bym się o nią nawet nie otarł - burknął Siepacz.
Agnes odwróciła się. Piorąc spodnie, zmoczyła koszulkę. Woda była zimna, pod
cienką tkaniną brodawki rysowały się wyraźnie.
- Ty nie masz czym się otrzeć. A może chcesz się sprawdzić? - Wydęła wargi i
przesunęła po nich językiem. - Chyba że się boisz...
Zamarłem. Siepacz, o dziwo, pozostał w cieniu.
- Przynieśliśmy coś do jedzenia i picia - Marty rozładował narastające napięcie.
Dwig już wyciągał rzeczy z paki. „Coś do jedzenia” oznaczało kilka kilogramów
porcjowanej dziczyzny, a „coś do picia” skrzynkę wódki z emblematem górskiego
lodowca wyrytym na butelkach.
Agnes skrzywiła się pogardliwie w stronę Siepacza, a potem, rzuciwszy mi
nieprzyjazne spojrzenie, odwróciła się z powrotem w stronę strumienia.
Nie mogłem przestać jej obserwować, zresztą nie ja jeden. Tylko Rybiooki nie
miał z tym problemu.
- Mitsubishi? Oryginalny model, seryjny? - wrócił do poprzedniego tematu.
- Zgadza się.
Teraz Agnes nachylała się, prezentując nam tyłek i smukłe uda.
- Całkowicie fabryczna wersja, bez przeróbek i ulepszeń. Zwykle obniżają
wydajność i wartość. Niestety, brakuje modułu reprodukcyjnego.
Nie zamierzałem zatajać danych technicznych. Rybiooki bez wątpienia miał już do
czynienia z biobotami.
- Płodnych biobotów było raptem kilka, strasznie skomplikowana technologia.
Nawet wojny się o nie toczyły. O ile mi wiadomo, nie ma już żadnego żywego
egzemplarza - Marty wmieszał się do rozmowy.
Nie miałem o tym pojęcia.
Siepacz otworzył pierwszą butelkę i porządnie z niej pociągnął.
- Nie ma nic lepszego od przedkrachowych trunków - westchnął zadowolony.
Dwig też wyciągnął rękę po butelkę, ale Rybiooki go powstrzymał.
- Ty nie. Potem zawsze ci jest niedobrze.
Olbrzym zaczął marudzić jak małe dziecko, ale posłusznie usiadł i jął zawzięcie
ostrugiwać kij nożem, który mniejszemu mężczyźnie mógłby służyć za maczetę.
Nalałem sobie średniego kielicha. Trunek rzeczywiście był pierwszorzędny. Agnes
wróciła znad strumienia - na nogach buty, od pasa w dół owinięta w koc. Podałem jej
swój garnuszek. Łyknęła dwie porządne porcje, głęboko wciągnęła i wypuściła
powietrze.
- Dzięki - nagle jej głos stał się mniej chrapliwy, bardziej aksamitny.
A może tak mi się tylko wydawało. Siepacz popatrzył na mnie, ale nic nie
powiedział.
Gadaliśmy sobie od niechcenia, od czasu do czasu polewając, dorzucając do
ogniska i opiekając mięso. Wypytywali, co godnego uwagi można znaleźć na południu,
ja - co na północy. Starannie unikaliśmy wszystkiego, co mogłoby dotyczyć ich pracy.
Zwykle głos zabierał Rybiooki, pozostali tylko coś domrukiwali. Prawie idylla - gdyby
nie broń, ukradkowe zerknięcia na boki i mnóstwo niedopowiedzeń.
Zawziętość Dwiga szybko minęła, odszedł trochę od ogniska i zaczął ćwiczyć. Nie
była to żadna konkretna sztuka walki czy samoobrony, raczej seria niezależnych i
niezwiązanych ze sobą elementów technik z różnych stron świata - każdy doskonale i
gwałtownie wykonany przez bliskiego krewnego cyklopów.
- To debil, może nawet idiota. IQ około siedemdziesiątki - oceniła Agnes, oddając
mi garnuszek z wódką.
Trzymała go tak, że nasze palce się zetknęły. Może wzruszali ją pozszywańcy,
chłopcy z teleskopowym Okiem, Kleszczami i kręgosłupem, którego nie złamie nawet
strzał z moździerza - nawet jeśli to ostatnie było tajemnicą, której nie zdradzałem
kobietom na pierwszej randce. Ale już to, co widziała, wystarczyło, żeby nie zgodziła
się pójść ze mną do łóżka.
Ponury, deszczowy dzień chylił się ku końcowi, nadchodził długi zmierzch pod
zachmurzonym niebem.
Siedziała obok mnie z nogami wyciągniętymi w stronę ogniska, w jej szarych
oczach odbijały się płomienie, a wypita wódka zmywała z twarzy obojętność.
- Za to potrafi doskonale naśladować. Jakby mu ktoś tę umiejętność wszczepił
prosto do głowy - kontynuowała.
Zaczęło przyjemnie kropić, ale nasze obozowisko było dobrze osłonięte przed
deszczem, a ogień grzał. Siepacz z nienawiścią obserwował trening Dwiga.
- Nie miałbyś szans - skomentował Marty, dostrzegłszy jego zainteresowanie.
Pił bardzo wstrzemięźliwie i czyścił rozebrany pistolet. Pełnił w grupie rolę
specjalisty od spraw technicznych, być może także związanych z magią. Miał słabość
do prostodusznego olbrzyma. Na swój sposób poświęcał mu więcej troski, niż
wymagał tego Rybiooki.
- To debil. Rozwaliłbym go na kawałki - burknął Siepacz.
Ogień potrzaskiwał, wódki ubywało.
Ciemność zapadała coraz głębsza, ale my mieliśmy dostatecznie duże zapasy
drewna, żeby siedzieć tak do późna, zanim uśpi nas zmęczenie i alkohol. Liczba
opróżnionych butelek sugerowała, że nie spróbują mnie zabić tak od razu. Raczej
dopiero nad ranem, kiedy jeszcze będę spał.
Agnes położyła głowę na moim ramieniu i nalała kolejny garnuszek wódki. Tym
razem bardzo niewiele wypiłem. Chciałem sobie poużywać i nie stracić kontroli.
- Już mnie to nudzi. Zbyt długo tu tkwimy, mam po dziurki w nosie tego
wszawego kraju i tych cuchnących, rozmokłych gór. - Siepacz zaczął nagle kląć.
Z pewnością upił się na smutno.
- Cuchnący, dogorywający ludzie, których człowiek boi się dotknąć, cuchnący
Krug, który chce dostać wszystko dokładnie co do minuty, nawet jeśli mielibyśmy się
przez niego posrać. I żadnych kobiet, żadnej porządnej zabawy.
- Masz kontrakt - zwrócił mu uwagę Rybiooki.
- Taaa, bo ciebie obchodzi tylko kontrakt - odciął się Siepacz. - Ty po prostu
chcesz do Genewy. Zrobisz wszystko, żeby się tam dostać.
Bajkowa Genewa, miasto ukryte daleko w lodzie, tam gdzie żyją tylko
nieśmiertelni bogacze. Słyszałem o nim już wiele opowieści, ale wierzyłem w nie tak