Выбрать главу

Zanim zdążyłem zapytać, co Kuan o tym myśli, zobaczyłem ujęcie z szerokokątnej

kamery.

Za  Kuan  i  Kali  siedział  tłum  innych  istot.  Wyglądało  to  jak  wielki  amfiteatr  z

mnóstwem  siedzisk.  Płonęły  na  nich  ognie,  wyginały  się  tancerki,  dopełniano

przedziwnych rytuałów, gdzieniegdzie na rożnach piekli się wciąż żywi nieszczęśnicy.

Wszystko ku uciesze widzów. Patrzyłem na zgromadzenie bogów, demonów, diabłów,

duchów, deksów i innych istot, które zamieszkiwały ten świat razem z ludźmi - tylko

ich samych widziałem tam niewielu. Z drugiej strony człowiek, o ile jeszcze mogłem

tak o sobie powiedzieć, odgrywał w tym całym zamieszaniu główną rolę. Nie czułem

się zbytnio dyskryminowany.

A  to  właśnie  ich,  bogów  i  im  podobnych,  Kuan  musiała  przekonać,  że  oglądają

przedstawienie na żywo, nie jakąś szopkę. Przez chwilę zastanawiałem się, czego teraz

pragnę.  Ciągle  tego  samego:  umrzeć.  Z  jaką  łatwością  by  mi  to  przyszło  wśród  tylu

wrogów.

Z tłumu podniosło się potężne chłopisko w kamizelce z kożucha, z lewą dłonią na

trzonku  gigantycznego  młota.  Przez  chwilę  mierzył  mnie  wzrokiem.  W  jego  oczach

było  tyle  miękkości  ile  śniegu  na  słońcu.  Wyprostował  palec  środkowy  wielkości

ludzkiego ramienia, z pogardą wystawił w moją stronę i splunął.

Przybliżyłem  twarz  do  ekranu  i  nakazałem  Oku  wysunąć  się  i  schować  z

powrotem. Nie znosili tego, jak wszyscy.

-  Nie  lubię  obraźliwych  gestów  -  powiedziałem  spokojnie.  -  Wyzywam  cię  na

pojedynek, Thorze. A kiedy cię pokonam, utnę ci jaja i rzucę je na pożarcie szczurom.

- Ty już nie wrócisz - zaśmiał się olbrzym. - To nie sztuczki, to prawdziwy R. C. -

huknął zadowolony.

Znałem go, bardzo dobrze go znałem. Pasek danych na wideo zaczął szumieć. Nie

wiedziałem,  kto  coś  przesyła,  nie  miałem  czasu.  Przełączyłem  urządzenie  na  nowy

sygnał i część ekranu zajęło inne, o wiele lepsze ujęcie. Leżący na plecach Thor, nad

nim pochylające się stworzenie, całkiem do mnie podobne. Wprawdzie miało dwie, a

właściwie  trzy  pary  kleszczy  i  jeszcze  jedno  zwykle  ramię,  ale  po  rysach  twarzy  i

typowym  dla  niej  obojętnym  wyrazie  bez  najmniejszych  wątpliwości  rozpoznałem

siebie.

- Proszę cię, oszczędź mnie - błagał bóg ludów północnych.

I oszczędziłem go wtedy.

Obraz zdjął zwoje zapomnienia z mojego umysłu. Wiedziałem już, skąd pochodził

sygnał.

- Zjem twoje serce - zmieniłem zdanie i uśmiechnąłem się do boga, którego kiedyś

pokonałem i któremu darowałem życie.

Thor zawył i jednym machnięciem młota zabił dziesięciu swoich najwierniejszych

wyznawców.  Wśród  pozostałych  bogów  i  innych  stworzeń  zapanowała  nerwowa

atmosfera. Powiedziałbym nawet, że zaczęli się bać.

- Kuan? - wypowiedziałem imię tej, która przed chwilą pomogła mi poskładać w

całość część potłuczonych kawałków pamięci.

Automatyczna kamera skupiła się na twarzy bogini. Przez chwilę ją analizowałem.

- Zdradziła mnie pani.

Jej twarz na chwilę się zmieniła. Znałem bogów, kiedyś znałem ich bardzo dobrze.

Nie musiała dawać po sobie nic poznać, ale mogła. I chciała.

- Są przysięgi, których nie da się złamać - powiedziała cicho.

- Ale są drogi, którymi można je obejść.

Nagle wróciło do mnie kolejne wspomnienie. Kiedyś o mało co nie unicestwiłem

Kuan  Jin,  a  razem  z  nią  milionów  innych.  Mimo  to  stawiała  właśnie  na  mnie.

Dlaczego? Musiała być zdesperowana. A pozostali - głupi?

- Właśnie to pani zrobiła - stwierdziłem.

Jej twarz zmieniła się w maskę z marmuru.

- Tak, obeszliśmy przysięgę. To nie była zdrada. Zawsze tak do tego podchodziłam

- przyznała na koniec.

Usłyszałem kroki. Ktoś się zbliżał.

- Dokończymy jeszcze tę rozmowę. - Uśmiechnąłem się i zerwałem kitel ze zwłok.

Jeśli  lekarze  mordowali  się  tu  przy  każdym  spotkaniu,  kilka  krwawych  plam

więcej nie powinno zwrócić niczyjej uwagi.

Spojrzałem  jeszcze  na  ekran,  potem  siłą  woli  przesunąłem  ujęcie  na  Thora  i

pokazałem  mu  wyprostowany  palec  środkowy.  Nie  spodziewał  się,  że  jest  moją

ostatnią  deską  ratunku.  Jeśli  przez  jakieś  głupie  zrządzenie  losu  nie  zginę  tutaj,

wówczas tylko on zdoła mnie wydać Panu Śmierci. Od dawna nie byłem tak silny jak

kiedyś.

Miałem  nadzieję,  że  teraz  umrę.  Kochałem  Evelyn.  Chciałem  jej  dać  to,  co

najlepsze, a jednocześnie - marzyłem, że zabiję ją podczas własnego orgazmu.

* * *

Wyjrzałem z gabinetu. Na szczęście zaraz przy ścianie stał wózek dla pacjentów. Albo

dla trupów, tutaj nie robiło to nikomu większej różnicy. Położyłem na nim Greysona i

przykryłem kawałkiem gazy.

Minęła mnie kobieta w niebiesko-białym fartuchu, prawdopodobnie pielęgniarka.

Nie  zwróciła  na  mnie  uwagi,  właściwie  na  nic  nie  zwracała  uwagi,  wbijała  wzrok  w

podłogę  tak  uparcie,  jakby  jakiekolwiek  zerknięcie  w  bok  miało  ją  zamienić  w  słup

soli. Może rzeczywiście tak było.

Wybrałem  intuicyjnie  kierunek  i  niezbyt  szybko,  ale  też  niezbyt  wolno  zacząłem

pchać wózek.

-  Na  podstawie  komunikatu  systemu  ostrzegawczego  doktor  Krajcuk

niespodziewanie  się  przetransformował!  -  usłyszałem  zniekształcony  elektronicznie

głos, jednocześnie otworzyły się drzwi i wyskoczył przez nie młody, chudy mężczyzna.

Towarzyszył mu odgłos pracującego induktora nerwowego, którego obroty zbliżały się

do  maksimum,  oraz  ochroniarz  w  kamizelce  kuloodpornej,  z  automatem

przewieszonym na ramieniu i specjalnym karabinem na zastrzyki narkotykowe.

- Zlikwidujemy go? - zapytał czarodzieja, kiedy go dogonił.

Na mnie nawet nie spojrzeli.

- Nie! Ciągle jeszcze może się przydać! - powstrzymał go młody mężczyzna. - Jak

tak  dalej  pójdzie,  za  chwilę  nie  będziemy  mieli  w  ogóle  żadnych  normalnych  ludzi!

Ktoś musi usadzić Negocjatora - mamrotał pod nosem.

Natychmiast zniknęli za rogiem korytarza i przez chwilę było słychać tylko odgłos

ich kroków.

Zacząłem  szczękać  zębami,  przecie  mną  pojawił  się  potwór,  którego  krótka

obecność zmieniła doktora Krajcuka w nieczłowieka. Nie zdążyłem go ominąć, wyłonił

się  bezpośrednio  ze  ściany  -  prawdopodobnie  szedł  na  skróty.  Przypominał  mumię,