Выбрать главу

jesteś,  ale  dzięki  tobie  siły  się  wyrównały.  Już  nie  ustępowaliśmy  przed  natarciem

ludzi,  przed  jednoczącą  mocą,  która  wzmacniała  ich  i  pozwalała  nam  się

przeciwstawić. R. C, Rewers Curtisa, drugie oblicze przywódcy ludzi. Tak zaczęliśmy

na ciebie mówić, zanim się zorientowaliśmy, kim jesteś naprawdę.

Ktoś zatrzymał się tuż pod drzwiami, pajęcze włókna błysnęły srebrzyście. Zaczęło

być mi zimno, na szybach szafek lekarskich rozrastała się delikatna sieć pęknięć, słabe

fale deformujące rzeczywistość zniewalały mnie.

- Razem z tobą zwyciężyliśmy. Stawałeś się jednak coraz silniejszy i potężniejszy,

a  jednocześnie  coraz  bardziej  szalony.  My  chcieliśmy  tutaj  żyć,  ty,  powodowany

nieprawdopodobną  nienawiścią,  chciałeś  zniszczyć  świat.  Nie  mogliśmy  ci  na  to

pozwolić.  Nikt  z  nas,  bogów,  demonów  i  innych  istot,  nie  byłby  w  stanie  wrócić  do

swojej sfery. Świat w głębinach rzeczywistości jest tak nudny, szary, pusty...

Klamka pomału poruszyła się w dół, zatrzymała się jednak w połowie drogi, jakby

ktoś po drugiej stronie drzwi się zastanawiał. O dziwo, nie byłem ani trochę spięty.

- I dlatego w końcu mnie zdradziliście - dokończyłem monolog Kuan.

-  Nie  mogliśmy  cię  zabić,  ponieważ  wszyscy  złożyliśmy  sobie  przysięgę.  Ty  i  ja,

pozostali bogowie, najsilniejsze demony i inne najsilniejsze istoty głębokich sfer. Nie

mogliśmy  cię  zabić,  dlatego  pozbawiliśmy  cię  pamięci,  a  większą  część  twojej

osobowości  zamknęliśmy  na  jedenaście  magicznych  zamków,  najlepszych,  jakie

byliśmy w stanie stworzyć. I posłaliśmy cię w świat.

-  Bez  pamięci,  bez  wyrzutów  sumienia,  bez  świadomości  tego,  czego  się

dopuściłem - powiedziałem cicho.

Powierzchnia drzwi się wydęła, jakby coś przez nie przenikało,

-  Kim  jesteś?  -  zapytałem  i  odłożyłem  słuchawkę,  zanim  jeszcze  usłyszałem

odpowiedź. - Tutaj już nikt nie przyjmuje.

Przede  mną  stał  doktor  Krajcuk,  a  raczej  to,  w  co  się  przetransformował.  Jego

wzrok błądził po pomieszczeniu, a to, na co spojrzał, rozlatywało się w lodowy pył.

- Człowiek - syknął. - Człowiek nie ma tu czego szukać!

Człowiek, też wymyślił, tak mnie lekceważyć. Byłem czymś więcej! A może mniej?

Gdy jego wzrok spoczął na mojej piersi, chwyciłem Zabójcę i pociągnąłem za spust.

Huk wystrzału wstrząsnął salą, ogień zmazał Krajcukowi makijaż, a pocisk wypalił

w nim dziurę w kształcie krateru.

- Człowieku, daremny twój trud - zabulgotał, ale chyba nie było z nim najlepiej.

Z korytarza dobiegł mnie dźwięk szybko zbliżających się kroków, mimo to znowu

podniosłem słuchawkę.

-  A  jak  tamte  wydarzenia  mają  się  do  tego  wszystkiego?  -  zdążyłem  jeszcze

zapytać.

- ...głębinowe sfery... twój brat... nie jest martwy... zanurzony w sarkofagu...

Więcej  już  nie  usłyszałem,  ponieważ  znowu  musiałem  strzelać.  Tym  razem  do

uzbrojonego  ochroniarza,  którego  kompozytowy  pancerz  pokrywały  niezrozumiałe

hieroglify  i  magiczne  diagramy  -  z  pewnością  były  to  znaki  zapewniające  ochronę

przed  obecnością  jego  chlebodawców.  Pierwszym  strzałem  z  Margaret  zmusiłem  go

do odwrócenia głowy, drugim - dekapitowałem.

Wybiegłem z gabinetu lekarskiego, echo strzałów ciągle huczało między murami,

gdzie jeszcze przed chwilą panował bezruch. Zewsząd dobiegały odgłosy otwieranych

drzwi,  krzyk  rozkazów,  tupanie,  wrzask  i  kłótnie  zmieniające  krew  w  żyłach  w

czerwony lód.

Zagrzmiały  wystrzały,  poczułem  na  plecach  serię  uszczypnięć.  Odwróciłem  się,

zza  rogu  mierzyła  we  mnie  czarna  lufa  ultranowoczesnego  automatu.  Potężny

wystrzał z Margaret odrzucił go razem z kawałkiem ściany. Natychmiast pojawili się

kolejni  uzbrojeni  ochroniarze.  Wziąłem  ciężki  rewolwer,  bębenek  obrócił  się

trzykrotnie i już leżeli na ziemi. Włożyłem do komór nowe naboje, nabiłem Margaret.

- Musisz się dowiedzieć, co to jest, to coś, co stara się do nas przebić. - Pojawił się

w  powietrzu  ognisty  napis.  -  Jeśli  to  Pan  Demonów  z  jakiegoś  mroźnego  subpiekła,

mamy jeszcze szansę. Jeśli to istota...

Ogniste  litery,  przekaz  od  Kuan,  rozsypały  się,  kiedy  zmiotła  je  obca  moc.

Pośrodku  korytarza  zmaterializowało  się  coś,  co  kiedyś  było  człowiekiem.

Wynędzniałe,  poskładane  z  niekompatybilnych  części  ludzkiego  ciała,  wyglądało  jak

karykatura, parodia. Z otwartych ust wypełzło mu troje oczu na nerwach wzrokowych

grubości  palca,  w  pustych  oczodołach  zapłonęła  zimna,  niebieskawa  łuna.  Cóż  za

urocza modyfikacja ludzkiej fizjonomii.

Bezpośredni  atak  to  nie  zawsze  najlepsza  taktyka.  Już  byłem  w  powietrzu,  gdy

niebieski płomień z sykiem oświetlił pas posadzki od potwora do miejsca, w którym

przed chwilą stałem. Posadzka zniknęła, został tylko goły, popękany beton.

Zdałem  sobie  sprawę,  że  stoję  -  czy  raczej  wiszę  na  suficie  głową  w  dół  kawałek

przed  obcym.  Strzeliłem,  kiedy  mnie  zobaczył,  natychmiast  odbiłem  się  w  kierunku

ziemi  -  ale  mimo  to  otarłem  się  o  jego  niebieskie  spojrzenie.  To  było  jak  ukłucie

lodowym  ostrzem  prosto  w  serce.  Pierwszą  kulkę  Zabójcy  odparował,  druga  jednak

trafiła go w pierś, zaś trzecia pozbawiła czarujących pseudooczu. Przez chwilę kręcił

się  w  kółko  zdezorientowany.  Zbliżyłem  się  i  zakończyłem  jego  egzystencję.  Nawet

silny  czarodziej  nie  oprze  się  działaniu  ekspansywnego  pocisku  i  porządnej  dawce

prochu strzelniczego.

Wstałem  i  ruszyłem  w  stronę  klatki  schodowej,  z  której  dobiegał  stukot

pospiesznych kroków. To, do czego posłała mnie Kuan, najwyraźniej znajdowało się,

na ostatnim, najwyższym piętrze. A ja byłem ciekawy. Naboje ładowałem po drodze.

Przerywane oddechy, skrzypienie skóry, szelest materiału, tupot, trzaski zamków.

Było ich wielu, zbyt wielu. Obejrzałem się, na wózku za mną nadal leżał Greyson.

Nadszedł jego czas. Schowałem Zabójcę do kabury, a Greyson, posłuszny mentalnemu

rozkazowi, wleciał prosto do mojej dłoni. Gaza leniwie zsunęła się na ziemię.

Słyszałem, jak się ustawiają, jak uderzają kaburami, paskami o posadzkę i ściany,

jak starają się przyjąć  najlepszą pozycję. Przyłapałem się na  tym, że się uśmiecham.

Może  tego  właśnie  chciałem.  Z  pewnością.  Ich  było  wielu,  ja  sam.  Z  drugiej  strony