Выбрать главу

I tak się wyładował.

Mojego  brata  zdradził  człowiek,  jeden  z  tych,  za  których  walczył.  Mnie  zdradzili

bogowie,  demony  i  cała  reszta.  Ktoś  mógłby  powiedzieć,  że  walczyłem  za  nich.

Zaśmiałem  się.  Ja  zawsze  walczyłem  tylko  za  siebie.  Cale  życie  byłem  sam  i  tak  już

miało pozostać do końca.

Zbliżali się, czułem ich obecność niczym brzeszczot z helu wbity głęboko w serce.

Trzej czarodzieje. Pierwszy na pozór ludzki, drugi - skrzyżowanie zjawy z czymś,

czego  nie  potrafiłem  nawet  nazwać,  ostatni  zaś  -  pozszywaniec,  połączenie  upiora  z

nocnym koszmarem postkrachowego technologa.

-  Miałem  nadzieję,  że  pojawi  się  ktoś,  z  kim  walka  będzie  zaszczytem.  Póki  co

same nudy - przywitałem się uprzejmie i zacząłem strzelać.

Wchłonęła ich ściana ognia, nie zakładałem jednak, że na tym się skończy.

Ostatni ryk Zabójcy, ostatnie słowo Margaret. Odłożyłem wiernych towarzyszy na

podłogę, chwyciłem Nóż i ruszyłem na czarodziejów.

Wpadłem  na  ścianę  magii  skoncentrowanej  do  tego  stopnia,  że  miała  na  wpół

materialną strukturę. Nie przebiłem  się, naparłem na nią trochę mocniej i  zacząłem

dźgać przestrzeń Nożem. Zapłonął, kurtyna czarów została rozcięta; pętla, która miała

mnie skrępować, pękła chwilę potem. Sieknąłem osłabioną strzałem zjawę ognistym

ostrzem.  Osłona  Noża  zmieniła  się  w  eliptyczną,  wypukłą  tarczę,  od  której

natychmiast  odbiła  się  dawka  energii.  Czarodziej  padł  na  ziemię,  jego  ciało  szybko

wiotczało, aż wreszcie upodobniło się do pustego worka. W kolejnej potyczce już nie

weźmie udziału.

Stałem  na  suficie  głową  w  dół,  pozostali  czarodzieje  patrzyli  na  mnie  wzrokiem

wytoczonym z woli i prymarnej materii świata. Moje amulety, zabawki w porównaniu

z  potencjałem  ich  sił,  brzęczały  alarmująco.  Czułem  złośliwe  wibracje  powietrza

poddającego  się  przygotowywanym  czarom.  Nóż,  a  raczej  miecz  z  dwumetrowym

ostrzem, które mieniło się białym blaskiem i szerzyło wokół siebie aurę zagłady, drżał

w mojej dłoni.

Odbiłem  się  od  sufitu  prosto  na  nich,  beton  za  mną  wybuchł.  Sieknąłem  rękę

półczłowieka,  burzone  magiczne  zapory  eksplodowały  mi  prosto  w  twarz,  a  ich

energia  rozbijała  się  na  ostrzu.  Zacisnąłem  dłoń  na  rękojeści,  po  czym  gwałtownym

pchnięciem  rozwiniętych  na  całą  długość  Kleszczy  przejechałem  nimi  po  twarzy

technoupiora. Trafiłem go, z rany trysnął zimny ogień. W ich żyłach nie krążyła krew.

W moich i owszem. Przynajmniej na razie.

Nóż w zetknięciu z antyczarem zawył. Pchnąłem, wytężając wszystkie mentalne i

fizyczne siły, ale nawet nie drgnął.

Moment zaskoczenia minął. Pomagając sobie Kleszczami wbitymi w przeciwległą

ścianę,  umknąłem  przed  niebiesko-białym  ostrzem,  a  potem  przeciąłem  je  krótkim

cięciem.

Technoupiór wlepił we mnie morderczy wzrok, połowa jego twarzy ciągle płonęła.

- Człowiek z ramieniem demona, ciekawe - skomentował.

Nawet nie spojrzał na swojego towarzysza, lecz do ataku ruszyli jednocześnie.

Pierwszej  parze  macek  lodowego  ognia  wymknąłem  się,  drugą  odbiłem,

zakrywając się mieczem, po czym rzuciłem się na nich - prosto w źródło świetlistych

wystrzałów.

Dostałem w nogę. Odmówiła mi posłuszeństwa, nie broniłem się przed upadkiem,

tylko  przetoczyłem  na  bok,  usiłując  równocześnie  bronić  się  i  zadać  cios

przeciwnikowi.  Udało  mi  się  to  tylko  częściowo,  w  zdobytą  tym  sposobem  sekundę

podniosłem się na kolana.

Znowu macki lodowego ognia. Osłaniałem się Kleszczami i kontratakowałem, aż

ostrze  Noża  rozżarzyło  się  jeszcze  bardziej  i  zaczęło  mnie  oślepiać.  Skorupa  lodowa

wokół niego rosła, pękała i rosła na nowo. Ciąłem, kłułem, a mimo to czarodzieje byli

coraz bliżej i coraz więcej energii rozbijało się na tarczy, którą tworzyła osłona Noża.

Wycofywałem  się,  choć  zdawałem  sobie  sprawę,  że  to  oznacza  koniec  -  jeśli  nie

dobiorę się do ich ciał, nie połamię kręgosłupów albo nie wyszarpię serc, prędzej czy

później mnie zniszczą.

Nie miałem szans, nie potrafiłem przejść do kontrataku, tylko dalej karmiłem Nóż

swoją  siłą.  Dawałem  mu  jej  tyle,  ile  potrzebował,  by  stawiać  opór.  Czułem,  jak

mikroskopijne  cząsteczki  nicości  wytworzone  przez  ochronny  czar  rozrastają  się  i

łączą,  tworząc  coraz  to  większe  i  większe  przepaście,  które  stopniowo  mnie

pochłaniały.

Nagle  zaatakowali  jeszcze  zacieklej,  dosłownie  zepchnęli  mnie  kilka  metrów  do

tyłu w stronę ściany. Nie miałem miejsca, żeby się ruszyć.

Oko, szukając jakiegoś wyjścia z sytuacji, szaleńczo przybliżało i oddalało obraz,

Kleszcze  kierowane  zarówno  moimi  myślami,  jak  też  własną  inteligencją  pomagały

Nożowi i w ostatniej chwili blokowały ciosy, których coraz częściej nie byłem w stanie

odparować.

Jeszcze sekunda i mnie dorwą.

Opuściłem tarczę, uspokoiłem Nóż i na ułamek wieczności zostałem bez obrony.

Zanim przytłoczyła mnie lawina śmiertelnej energii, rzuciłem się przed siebie. Beton

wybuchł,  lecz  nie  wskutek  działania  czaru,  tylko  mojego  odbicia.  Leciałem  w

powietrzu, Nóż zmieniony w pięciometrową kopię torował mi drogę.

Owiał mnie podmuch zagłady, niszcząc kolejną część mojego ja, ale wyrwałem się

z potrzasku i nabiłem  na kopię głowę półludzkiego czarodzieja. Upadłem na  ziemię,

przeturlałem  się,  ale  nie  wstałem  -  nogi  odmówiły  mi  posłuszeństwa.  Leżałem  na

brzuchu, z ręką na głowni zwyczajnego narzędzia ze zwyczajnej stali.

Wyczerpany, pusty, u kresu sił.

Technoupiór pomału zbliżył się do mnie. Jego organizm już poradził sobie z raną,

którą  odniósł  na  początku  starcia.  Słyszałem  buczenie  agregatów  wspomagających.

Dzięki  nim  cielesna  powłoka  czarodzieja  mogła  unieść  ogromną,  wypożyczoną  mu

moc.  Zdradziły  mi  to  amulety  i  ta  część  mojego  ja  zmieniona  przez  demona  i  życie,

którego ciągle jeszcze nie mogłem sobie przypomnieć.

-  Przegrałeś  -  oznajmił  zimno  technoupiór,  przyglądając  mi  się  z

zainteresowaniem. - Przegrałeś, chociaż bardzo mnie... zaskoczyłeś.

Trochę  się  zawahał,  jakby  nie  do  końca  do  niego  docierało,  co  właściwie  znaczy