Выбрать главу

być zaskoczonym.

Im  dłużej  mu  się  przyglądałem,  tym  bardziej  tracił  swój  pierwotny  wygląd.  Oko

ukazywało  mi  go  w  postaci  wirujących,  niezwykle  silnych  skupisk  energii.  W

rzeczywistości był martwy czy może żywy w jeszcze mniejszym stopniu niż ja. Jeszcze

zanim  się  zmienił...  zanim  coś  go  zmieniło,  był  potężnym  czarodziejem.  Teraz

potrzebował  całej  swojej  mocy  do  opanowania  tej  nowej,  otrzymanej.  Sama  jego

obecność sprawiała, że z trudem oddychałem.

- Mam nie kończyć twojej egzystencji - oznajmił w pewnym momencie.

Nie  potrafiłem  wyczuć,  czy  niesmak  w  jego  głosie  był  prawdziwy,  czy  tylko  go

sobie uroiłem.

Dźwięk niemożliwy do przeanalizowania przez ludzki mózg wbił mnie w ziemię.

- ...wysłaniec wie, do czego cię wykorzystać. Chce cię widzieć - przetłumaczył mi

polecenie swojego pana.

- Ale ja nie chcę widzieć jego - warknąłem i nagle wstałem.

Wcześniej  czerpałem  siły  z  nienawiści.  Byłem  w  stanie  zgładzić  dziesiątki,  setki

milionów ludzi i zniszczyć świat  - zrobiłbym to, gdyby nie Kuan i kilka innych istot,

które  mnie  w  ostatniej  chwili  powstrzymały.  Teraz  nienawidziłem  już  tylko  siebie.

Marzyłem o autodestrukcji.

To  było  tak  jak  zwiększenie  napięcia  do  granic  możliwości,  jak  pozwolenie,  by

materia  i  antymateria  połączyły  się,  pozyskanie  wszelkiej  istniejącej  energii  i

wykorzystanie jej w tym samym momencie.

Nóż  przetransformował  się  w  miecz  i  rozbłysnął  czarnym  światłem,  rozległy  się

ciche  i  delikatne  trzaski  ciemnych  iskier  skaczących  na  powierzchni  ostrza.  To  nie

były wyładowania elektryczne, lecz sama rzeczywistość sfery.

- Ciekawe - powiedział technoupiór, a ja zaatakowałem.

Częściowo udało mu się uniknąć cięcia, zrobił skłon i to go uratowało, ponieważ

ostrze  przebiło  magiczny  pancerz.  Nie  dałem  mu  czasu  na  zorientowanie  się  w

sytuacji.  Napierałem,  przypuszczałem  atak  za  atakiem,  zmuszałem  technoupiora  do

odwrotu  schodami  na  górę,  a  jednocześnie  karmiłem  Nóż  siłą  i  mocą  bez

jakichkolwiek  ograniczeń.  Czerpałem  je  z  własnej  nienawiści,  nie  dbałem  o  to,  co

będzie potem, kiedy już się wyczerpią. Beton pod naszymi nogami kruszył się, ściany

pękały,  a  tam,  gdzie  nie  zostały  wzmocnione  magicznym  spoiwem,  rozpadały  się  w

proch.

Na  samej  górze  skomplikowane  czary  zawiodły  i  technoupiór  musiał  podjąć

prymitywną  walkę.  Teraz  również  on  trzymał  w  dłoni  miecz  z  niebieskiego  lodu,  z

trzymetrowym ostrzem przecinającym ściany i elementy nośne budynku, jakby były z

papieru.

Nóż  już  nie  mruczał,  lecz  warczał  niczym  ogromny  drapieżnik  z  pradawnych

czasów. Technoupiór wyprowadził pchnięcie. W porę odskoczyłem, a potem zrobiłem

przewrót w tył, podczas gdy jego broń błyskawicznie przetransformowała się w giętki

bicz.

Stałem  na  suficie,  pochylony,  ciężko  oddychałem  i  obserwowałem  przeciwnika.

Jego systemy wspomagające płonęły. Musiał przyjmować coraz większy napór mocy,

wewnętrzny  ogień  unaoczniał  sieć  jego  tętnic  i  żył,  a  mimo  to  nie  wyglądał  na

zmęczonego. Raczej na nieusatysfakcjonowanego, o ile w ogóle można było cokolwiek

odczytać z jego zmienionej technologią i odniesionymi ranami twarzy.

Byłem  zmęczony,  śmiertelnie  zmęczony  i  pusty.  Wiedziałem  jednak,  po  co

sięgnąć. Znowu otworzyłem drzwi prywatnego piekła i zdałem się na siłę nienawiści.

Seria  szybkich  ataków  i  kontrataków,  potem  ostrze  oparło  się  o  ostrze,  w

niepewnej  równowadze  przepychaliśmy  jeden  drugiego,  lód  przeciwko  płomieniowi.

Nóż czerpał ze mnie moc i razem walczyliśmy w tej samej sprawie.

Technoupiór nie ustąpił nawet o centymetr, nawet o milimetr, nawet o średnicę

jednego  atomu.  Do  jego  oczu  wkradło  się  jedynie  coś  przypominającego  podziw  czy

zaskoczenie.  Przepełnione  żywym  ogniem  żyły  i  tętnice  nagle  rozbłysły  prawie  jak

słońce.  Uśmiechnąłem  się  szyderczo  -  ktoś  we  mnie  uśmiechnął  się  szyderczo  -  i

przekazałem Nożowi kolejną dawkę energii, ale ten i tak wziął więcej, niż zamierzałem

mu  dać.  W  gładkim  niczym  lustro  ostrzu  miecza  odbijała  się  twarz  przeciwnika  -

zdeformowana  wysiłkiem  i  nieskończoną  nienawiścią.  Technoupiór  zawył,  żyły  na

jego  czole  zaczęły  pulsować,  żółty  ogień  zmienił  się  w  niebiesko-biały,  potem  skóra

pękła i pochłonęły go płomienie.

Padłem na ziemię. Patrzyłem na rozpływającego się potwora i  czekałem, aż sam

się rozsypię. Czułem, że jest we mnie zbyt dużo nicości, bym przeżył, ale w sam raz,

bym zakończył egzystencję.

- Wstawaj, podnieś się! Muszę wiedzieć, co albo kto tu się dostał - w mojej głowie

rozległ się głos Kuan.

Sama zobacz - odparłem w myślach. Nie miałem siły, żeby mówić. Wiedziałem

jednak, że Kuan mnie słyszy. Moje serce biło coraz wolniej, nadchodził koniec.  

- Nie mogę. Każde z nas, które się teraz tam uda, natychmiast zniknie. To już nie

jest nasz świat, to rzeczywistość, którą to coś przyniosło ze sobą - wyjaśniła.

-   Nie  zależy  mi  na  was,  nie  zależy  mi  na  nikim.  Czekam  na  śmierć  -

oświadczyłem milcząco.  

Kolejne uderzenie serca. To już nie był puls, tylko powolne, umęczone drżenie.

- Okłamujesz sam siebie - ogłosiła i zamilkła.

Miała  rację.  Nie  byłem  już  starym,  dobrym  R.  C,  Rewersem  Curtisa,  rewersem

lśniącego awersu. Byłem struty, osłabiony, zmieniony przez życie, które wiodłem bez

pamięci.

Nienawiść  ożyła,  już  nie  niszczącym  płomieniem  mocy,  lecz  zwyczajnym,

kopcącym,  ledwo  tlącym  się  żarem.  To  wystarczyło.  Serce  zaskoczyło,  płuca  po

dłuższej  przerwie  napełniły  się  powietrzem.  Od  celu  dzielił  mnie  już  tylko  kawałek

drogi. Nic prostszego.

Ruszyłem  pustym  korytarzem  w  kierunku  drzwi  ozdobionych  girlandami  lodu.

Wystarczyło je otworzyć. Padał śnieg, z każdą chwilą coraz więcej. Każdy oddech był

jak szpikulec wbity w żywe mięso.

Monitor  wideofonu  zawieszonego  na  ścianie  rozbłysnął,  pojawił  się  na  nim

niewyraźny obraz Kuan. Obok stała jej siostra.

- Weź kamerę, nie możemy już patrzeć twoimi oczami. To by nas zniszczyło.