Jej głos dobiegał z daleka, ze świata, do którego już nie należałem.
Machinalnie ściągnąłem kamerę ze stojaka, zrobiłem kilka ostatnich kroków w
stronę drzwi i otworzyłem je.
Na pierwszy rzut oka ogromna, pogrążona w półmroku sala wydawała się pusta.
Po chwili dostrzegłem, że większość miejsca zajmuje przypominający wypukłą
soczewkę obiekt, którego obślizgłą powierzchnię marszczyły powoli przepływające
fale. Dookoła na hakach wisiały ludzkie ciała, a raczej łupinki, okrycia, które zostają
po ograbieniu ciał ze wszystkich organów - i duszy.
Cofnąłem się, nie byłem w stanie znieść zimna panującego w tym pomieszczeniu.
Powietrze, które dostawało się do środka przez otwarte drzwi, zmieniało się w mgłę, a
potem w płatki śniegu.
Na powierzchni obiektu powstała większa fala i ruszyła w moim kierunku. To coś
już wiedziało, że tu jestem, poczułem, jakby ktoś zarzucił mi na plecy tonę żelaza. Fala
oddzieliła się od obcego obiektu i wpełzła do jednej z ludzkich skór.
- Już prawie tutaj jest - usłyszałem przerażony głos Kuan Jin.
- Larwa już się wylęgła - przytaknęła Kali.
Jakimś sposobem Kuan wciąż była we mnie. Czułem ich przerażenie wywołane
odkryciem, którego dokonały.
Fala materii wypełniła ludzki korpus i uformowała go na kształt prawdziwej
postaci. Od dawna martwy człowiek uniósł rękę, by sprawdzić, jak najłatwiej zejść z
haka, na którym powieszono go za żebra.
- Jest gorzej, niż myślałam. Musimy to zniszczyć albo będzie po nas. Po nas
wszystkich, zginie cały ten świat.
Słyszałem głos bogini miłosierdzia, ale wiedziałem, że nie zwraca się do mnie,
tylko do tych wszystkich, którzy razem z nią obserwowali rozwój sytuacji.
Było mi wszystko jedno. Właśnie dotarłem do końca swojej wędrówki.
Stworzenie w ludzkiej skórze już wiedziało, jak się uwolnić. Rękoma chwyciło
łańcuch, podciągnęło się, poruszając tułowiem, wysunęło z niego hak i opuściło się na
ziemię. Spadło na sam brzeg wypukłego jeziora obślizgłej galarety, ześlizgnęło się po
niej i rozpłaszczyło na ziemi. Przez kilka pierwszych sekund nie miało pojęcia, jak
właściwie korzysta się z kończyn, jak się na nich poruszać, jednak bardzo szybko się
uczyło. Pożyczona skóra pozwalała mu korzystać z ludzkich zdolności i umiejętności.
Mądre i praktyczne rozwiązanie.
- Musimy zniszczyć cały budynek i wszystkich w środku. Również tych, których
tylko dotknął - kontynuowała gorączkowo Kuan.
Nagle zobaczyłem to, co widziała ona: czarodziejów, demonów, bogów
zgromadzonych wokół budynków szpitala; istoty, których moc przekraczała
możliwości ludzkiej wyobraźni, istoty, które drżały z przerażenia.
- Musimy zaatakować wszyscy razem, wspólnymi siłami. Nie ma czasu na
dyskusje - ciągnęła Kuan.
Stworowi wreszcie udało się wstać. Nagle czułem się zupełnie inaczej, obecność
tej nienaturalnej istoty zmieniała mnie, a jednocześnie zaczynałem rozumieć, do
czego obcy potrzebował ludzi. Świat na zewnątrz był dla niego zabójczy, rzeczywistość
sama w sobie nie pozwalała mu żyć. Nie przynależał do niej, nie rozumiał jej. Jednak
dzięki różnym urządzeniom i pachołkom, którym wszczepiał cząstkę siebie samego,
mógł wywierać na nią wpływ, dostosowując ją do swoich potrzeb, zmieniać jej istotę
tak, by w końcu stała się jego rzeczywistością - wykluczającą istnienie człowieka w
jego pierwotnej postaci.
- Teraz - Kuan wydała komendę.
Brzmiało to jak zwykły szelest, cały szereg postaci wokół szpitala padł na ziemię.
Na powoli marszczącej się powierzchni obiektu uniosła się leniwa fala, zmieniła w
lejek, wessała coś niewidzialnego i znowu spłynęła w pierwotną formę.
Nie miałem pojęcia, co dokładnie się stało, ale jedno było jasne - atak się nie
powiódł. Z przerażającą pewnością wiedziałem, że wielu bogów i innych istot na
zewnątrz właśnie zginęło, a obcy wymazał ich ze wspomnień, historii, fundamentów
całego świata, jakby nigdy nie istnieli.
- To ten mróz - usłyszałem znajomy głos. - Stanowi przejście, dziurę do jego
świata. Do Głębiny. Wysysa wszystko, transformuje, a potem wykorzystuje do swoich
celów.
Znałem ten głos.
- Widziałem, jak to się odbywa - kontynuował ciągle beztroskim tonem.
Wyobraziłem sobie chłopinę w pstrokatej koszuli, który tak dobrze sobie radził ze
śliwowicą. Nagle, nie wiedziałem już, co tu właściwie robię. To była ostatnia wyłącznie
moja myśl. Bez ostrzeżenia zalała mnie lepka materia, z której emanował paraliżujący
mróz. Zmieniała mnie, tak jak bliskość obcego. Nie podobało mi się to, ale
wiedziałem, że nieprzyjemne uczucie z czasem minie, a ja powitam transformację z
otwartymi ramionami.
Próbowałem odejść, by ograniczyć hipnotyczny wpływ istoty z głębinowej sfery,
ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Już nad nimi zapanował. Stwór obleczony w
ludzką skórę pomału zbliżał się do mnie. Początkowo z trudem utrzymywał kierunek,
jednak z każdym krokiem radził sobie coraz lepiej.
- Ognisko! Gdyby tak dał pan radę rozpalić ognisko i troszeczkę go ogrzać... może
by mu się spodobało - zastanawiał się mój stary znajomy, Maxwell, o ile dobrze
pamiętałem.
- Wykorzystałem całą swoją moc, nawet iskry tam nie wykrzeszę - rozległo się w
odpowiedzi. Poznałem głos największego z demonów ognia.
Moje własne myśli przedzierały się przez mgłę zapomnienia jak przez ciekły asfalt.
Pomału i z oporami.
- Ja bym wykrzesał - przemówiłem w końcu. - Potrzebuję Greysona i torby z
amunicją. Mam w niej jeszcze dwa granaty.
Na razie jeszcze dawałem radę.
- Kilka granatów, też mi - burknął ktoś pogardliwie po lewej stronie Kuan.
Moja świadomość zaczynała mętnieć, lekko, jak po uderzeniu kijem w głowę. To
jednak wystarczyło, bym zaczął tracić wewnętrzny wzrok i miał problemy ze
zrozumieniem, co się właściwie dzieje.
- Przynieście mu to - poznałem głos Kali.
Czas uciekał, obcość gęstniała. Już się nie bałem, byłem tylko ciekawy dalszej
przemiany.
Nagle usłyszałem kroki. Odwróciłem się i zobaczyłem Evelyn. Wyglądała na