Maxwell zniknął, zanim zdążyłem go o cokolwiek zapytać. Nigdzie nie zagrzewał
miejsca na dłużej, taki nawyk.
Rozglądałem się powoli, wodząc wzrokiem po twarzach tych, którzy zgromadzili
się, żeby walczyć z mieszkańcem Głębiny. Tak łatwo mógł zmienić, zniszczyć cały ten
świat. Jeśli czuli jakąś dumę ze zwycięstwa, nie dawali tego po sobie poznać.
Wyglądali na wyczerpanych. Ja jednak nie. Ciągle żyłem, obok mnie stała Evelyn,
której musiałem bronić przed sobą samym jak nikogo innego. Siły wracały mi z
zaskakującą szybkością.
- Jeśli myślicie, że zwyciężyliście, jesteście w błędzie. - Wyszczerzyłem zęby w
uśmiechu.
Nie lubiłem ich, a jeśli czuli się przez to trochę gorzej, bardzo mnie to cieszyło.
- Dlaczego? - zapytał ktoś.
Kuan wbijała we mnie ostre spojrzenie, ale milczała.
Nawet Kali wyglądała na wyczerpaną.
- Oni marzą o tym świecie tak samo, jak wy o nim marzyliście. Daliście im sznur,
po którym będą się wspinać do góry.
- Tutaj urodził się Raymond Curtis - odpowiedział z wyższością Wicilopocztli,
stary aztecki bóg, który przed stu pięćdziesięciu laty powstał z krwawych ofiar
złożonych z całego narodu. - Dlatego to było najsłabsze miejsce, najsłabszy punkt,
gdzie zdołali przebić przejście. Powstrzymaliśmy ich. Gdzie indziej już nie będzie tak
łatwo.
- Tak? - odpowiedziałem. - Jakoś nie zauważyłem, żebyś się wcześniej tak gorliwie
udzielał. Jeszcze raz mi przerwiesz, utnę ci jaja, wsadzę do pyska i przemianuję cię na
bożka eunuchów.
Czekałem, aż wyzwie mnie do walki, ale wmieszał się w tłum, udając, że niczego
nie słyszał. Kiedyś musiałem się cieszyć naprawdę złą sławą.
- A co z miejscem, gdzie umarł Raymond Curtis? Nie, gdzie go spuściliście do
Głębiny? - zagadnąłem. Dałem im trochę czasu, żeby się zastanowili.
Kuan Jin patrzyła na mnie z powagą, delikatny uśmiech na surowych zazwyczaj
ustach Kali świadczył, że coś ją rozbawiło.
- Wróci silniejszy i lepiej przygotowany. Nie jestem pewna, czy zniszczyliśmy
larwę obcego. Może tylko powrócił tam, skąd przyszedł, do Głębiny - powiedziała
bogini miłosierdzia.
- Owszem, będzie próbował się przebić koło Sewastopola, tą samą drogą, którą do
świata ludzi dostała się większość z was - przyznałem jej rację.
Nie należałem ani do świata ludzi, ani do świata bogów i demonów. Byłem
pomiędzy nimi. W dodatku została we mnie część obcości i nicości, widziałem rzeczy,
których nie miał szansy zobaczyć nikt inny.
- Poprowadzę was, pomogę zwyciężyć - oznajmiłem. Ale to nie było wezwanie do
boju.
Raczej oferta. Nie miałem pewności, czy dobrze zrobiłem, składając ją.
- Dlaczego ty? - zagrzmiał wściekle Thor i cisnął we mnie młotem.
Chwyciłem go Kleszczami i przeciąłem na pół.
- Bo jestem najsilniejszy - odpowiedziałem spokojnie.
Patrzyłem na boga ludów północnych, póki nie odwrócił wzroku.
- A dlaczego miałbyś nam pomagać? Nic dobrego z naszej strony cię nie spotkało -
zapytała cicho Kuan.
Popatrzyłem na Evelyn i nie powiedziałem już nic.
SEWASTOPOL-
JEDEN ZA WSZYSTKICH, WSZYSCY ZA JEDNEGO
Ciała śniętych ryb, rozproszone po całej lekko pofałdowanej powierzchni szelfu
kontynentalnego, nie gniły w upale, lecz zmieniały się w małe mumie; nad spękanym
podłożem drgało nagrzane powietrze. Obszedłem pagórek, na którego wierzchołku
sterczał dziób dawno zatopionego okrętu, pod stopami zachrzęścił zasuszony narybek.
W zagłębieniu, w którym właśnie się chowałem, gigantyczna ławica pokrywała ziemię
niczym dywan. Dywan z dzieci, które nie miały najmniejszej szansy dorosnąć.
W powietrzu nieustannie rodziły się i za sprawą mojej obecności natychmiast
ginęły zarodki czegoś, czego nie potrafiłem nazwać. W migawkach egzystencji
przypominało trójwymiarowe kleksy rzucone w przestrzeń. Tutaj z pewnością nie
miały czego szukać.
Słyszałem ciężkie, umęczone kroki kolejnych przybyłych. W miarę jak się zbliżali,
przesuwali rzeczywistość bardziej w stronę naszego świata i kleksów ubywało, aż w
końcu zniknęły zupełnie.
Spoza pagórka wyłonił się demon wojny, a w ślad za nim lady Serena ze swoim
wiernym towarzyszem hrabią Defferem. Tysiącletni upiór na swój sposób ją kochał.
Niemal niezauważalnie kiwnęli głowami w geście powitania i usiedli w cieniu.
- Cieszę się, że cię widzę - powiedziała, a hrabia odruchowo uchylił kapelusza,
choć stracił go już dawno temu.
Kiwnąłem głową. I ja cieszyłem się z ich obecności. Nie zostałem sam.
Siedziałem, zbierałem siły i zastanawiałem się, kto jeszcze przeżył niedawną jatkę.
Potem ku memu zaskoczeniu pojawił się góral, którego spotkałem kiedyś w
Beskidach, kilka tysięcy kilometrów stąd. Wówczas udało mu się uniknąć śmierci, a
teraz przybył, jakby nasze pierwsze spotkanie splotło nasze losy i zawiodło go aż tutaj.
Ostatni człowiek w absolutnej czołówce najbardziej wysuniętej części naszego
oddziału uderzeniowego; tej, która osłabiała rzeczywistość sfery obcych. Przybysze,
mieszkańcy Głębiny, robili to samo za naszymi plecami pod murami Sewastopola.
Tam szło im o wiele trudniej. Obroną miasta dowodziła Kuan Jin, a świat wokół niej
nie został jeszcze zbyt zmieniony głębinową rzeczywistością. Lecz jeśli nasi
przeciwnicy utrzymają się odpowiednio długo i narzucą zamieszkanej części tego
świata swoją obcość, zyskają punkt zaczepienia, z którego rozpoczną niemożliwą do
powstrzymania ekspansję.
Ziemia zaczęła falować, piasek na moment zmienił się w miriady wirujących w
powietrzu wielonogów, słońce przybrało krwawy odcień. Potem jednak ta
destabilizacja skończyła się i świat wrócił do normalności.
- Przygotowują się. Przed ich ostatnim atakiem też dochodziło do podobnych
anomalii - dał się słyszeć głos Thora, boga wojny starych ludów północnych, zanim
jeszcze go zobaczyłem.
Dopiero po chwili wyłonił się zza zbocza góry.
Miał już tylko jedną rękę, ale chyba niezbyt mu to przeszkadzało. Czasami czułem
się przy nim jak tchórz.
Wróciłem do wspomnień. Ostatnie natarcie obcych o mało co nie zabiło nas