wszystkich. Z ziemi wynurzyły się bezkształtne monstra pożerające materię i duchową
esencję żywych istot. Parły przed siebie, a za nimi nadciągała ich rzeczywistość. Wielu
z nas myślało, że to już koniec.
Zachrzęściły kółka, między pagórkami pojawił się wózek ciągnięty przez konia. To
była Micuma, prowadzona przez jakiegoś człowieka. Kobietę, zdradziło mi Oko, choć
od stóp do głów była zawinięta w szmaty obszyte magicznymi znakami, które miały ją
chronić przed upałem i odpadami wojennymi.
Musiała być wyjątkowa, skoro zdecydowała się wziąć w tym wszystkim udział.
Patrzyliśmy, jak się zbliża. Kleszcze nagle same z siebie zazgrzytały, Serena
zaniepokojona spojrzała w niebo - natychmiast pojawiła się kolejna fala deformująca
rzeczywistość. Słońce rozpaliło się do oślepiającej białości, czułem, jak nas zalewa
silnym promieniowaniem. Micuma zmieniła się w ośmionogiego stwora z
wnętrznościami zawieszonymi w powietrzu jak w jakichś balonach. Jej przewodniczka
stała się przeźroczysta, widziałem znikające szybko tkanki i kości - nie była na tyle
silna, jednolita, żeby wytrzymać w wirach powstających na styku dwóch całkowicie
odmiennych światów. Miała tego świadomość, a to dodatkowo przyśpieszało jej zanik,
o wiele bardziej absolutny niż jakakolwiek śmierć.
- Cześć. Może wody? - zagaiłem.
Popatrzyła na mnie zdziwiona, zaczęła rozpływać się nieco wolniej. Zaraz potem
słońce, my i cały świat wróciliśmy do normalności - jeśli można uznać za normalne
prowadzenie wojny na dnie wysuszonego morza.
- Nie mamy wody. Czekaliśmy, aż ją pani przywiezie - usprawiedliwiłem się. - To
tylko taki żarcik.
- Siedzicie tu jak na pogrzebie - zarżała Micuma. - I tak wszyscy zginiecie, nie
rozumiem, dlaczego macie takie poważne miny!
Thor zaśmiał się, kobieta z ukłonem podała mi butelkę wody. Też się uśmiechała,
choć nieświadomie, rozbawiona słowami Micumy. Zaczęła rozdawać prowiant
pozostałym.
- Gdzie Kali? - chciała wiedzieć Micuma.
- Kali już nie ma - powiedziałem cicho. - Przy ostatnim natarciu rzuciła się do
tamtej rzeczywistości i wytworzyła wyłom. Dzięki niej zdołaliśmy ich powstrzymać.
Znowu wyobraziłem sobie boginię o stu rękach, jak przedziera się przez szeregi
monstrów pożerających rzeczywistość, wnosi do ich świata ten nasz, torując nam
drogę. Atak odparliśmy, nawet posunęliśmy się do przodu, ale ona przypłaciła to
swoim istnieniem.
- Ech... - Micuma pokręciła głową.
Zapanowała cisza, którą naruszył dopiero szelest piasku. Dźwięk był tak łagodny,
że nawet nie zauważyłem, kiedy się pojawił.
Wziąłem z wozu pudełko z nabojami, nakarmiłem Margaret, Greysona i Zabójcę.
- Nie rozumiem, dlaczego tak się cackasz z tymi zabawkami - odezwał się
zachrypnięty głos.
Między nami pojawił się nagle demon wojny. Przybrał teraz postać mocno
pokiereszowanego, wysokiego na dwa i pół metra wojownika w czarnej zbroi. Sam
fakt, że nie użył żadnych efektów specjalnych, dowodził, jak bardzo jest wyczerpany.
Myślałem, że już poległ.
- Ten twój nóż z Ogunem jest wspaniały. - Wskazał na oręż, który leżał na moich
kolanach.
Nóż wyglądał całkiem normalnie, ponieważ Ogun, bóg żelaza, który z jakiegoś
powodu zdecydował się podróżować ze mną, był zmęczony. I ja też.
- Może to zabawki, ale skuteczne - powiedział Thor. - Niewiarygodnie skuteczne.
Góral z Beskidów podszedł do pudełka, ujął jeden nabój kciukiem i palcem
wskazującym, uniósł go i zaczął oglądać na tle nieba.
- Wy tego nie widzicie? - zapytał.
Twarze pozostałych zdradzały zainteresowanie.
- Te setki, tysiące ludzi, którzy umarli tylko po to, żeby powstał ten jeden nabój?
Tylko po to, żeby mógł się tutaj znaleźć? Widzę ich dusze zamknięte w szpicu tej kulki.
Istoty, które powracają z tamtej strony śmierci, zyskują szczególne zdolności.
Nagle miałem wrażenie, że rozpoznaję katanę górala, a jej pierwszego właściciela
bardzo dobrze znam.
- To po to, żebyś nie tracił nabojów na niecelne strzały - podpowiedziała mi
Micuma.
- Jak na konia jesteś bardzo cyniczna - zaśmiał się demon wojny i usadowił koło
mnie. Bił od niego odór magmy wulkanicznej, odniosłem wrażenie, że siedzę na
krawędzi krateru czynnego wulkanu.
Odpoczywaliśmy w milczeniu, obserwując delikatne deformacje rzeczywistości.
Czekaliśmy. Na co - tego nikt z nas nie wiedział. W trakcie bitwy znaleźliśmy się już
bardzo blisko miejsca, gdzie kiedyś wtrącili mojego brata do Głębiny. Gdyby udało
nam się przebić aż tam, wyciągnęlibyśmy go i w ten sposób zamknęli drogę obcym.
Już nie będą mogli z taką łatwością do nas przenikać. Kuan Jin zniszczy ich potem u
wrót oblężonego Sewastopola i ocali ludzi stłoczonych za jego bramami.
- Czy to wszystko ma sens? - zapytała głucho Serena.
Pot zmył jej makijaż, strumienie cudzej krwi rozmazały kontur ust, włosy spalił
ogień gorszy od piekielnego. Ale nadal była śmiercionośnie piękna.
Powtórzyłem w myślach jej pytanie. Tutaj wszystko miało sens. Moc, energia
skrywały się absolutnie we wszystkim, uwalniały przy starciu dwóch światów; nic z
tego, co tu już się stało albo dopiero się stanie, nigdy nie zostanie zapomniane, lecz
wyryte w kamieniach węgielnych, w kolumnach naszej rzeczywistości - o ile
zwyciężymy.
- Co masz na myśli? - chciał wiedzieć Thor.
Brakowało mi Kali. Dopóki z nami była, wierzyłem, że sobie poradzimy. Teraz już
nie.
Piasek coraz bardziej falował, martwe rybki zmieniały się w twory
przypominające oczy ośmiornic.
- Czy to ma sens? Walka i to wszystko dookoła? Jeśli zwyciężymy, za chwilę
znowu zaczniemy się kłócić między sobą. Bogowie przeciwko ludziom, demony
przeciwko upiorom, każdy przeciwko każdemu. Będziemy walczyć o moc, o władzę
nad tym światem. I właśnie w ten sposób go zniszczymy - wyjaśniła.
Wstałem i pokręciłem głową. „Oczy” pod moimi nogami skrzypiały, na słońcu
pojawiały się ciemne plamy, jakby powoli gasło.