Выбрать главу

- Nauczyliśmy się czegoś. Ustalmy zasady, co wolno, a czego nie. Zasady dla ludzi,

upiorów, demonów, deksów, dla wszystkich, którzy dzielą ten świat.

Teraz  falował  już  nie  tylko  piasek,  ale  cała  ziemia,  słońce  skakało  chaotycznie  z

jednego krańca nieba na drugi.

- Jak je ustalimy? - chciała wiedzieć Serena. W jej głosie nie czułem oporu, raczej

brak wiary w to, że mogłoby nam się udać.

Sto  metrów  dalej  z  ziemi  zaczęły  się  wynurzać  różowe  kontury  gigantycznych

stworów,  przypominających  bezzębne  żuchwy.  Obca  rzeczywistość  niemal  zwaliła

mnie z nóg. Moje ja zadrżało, ale po chwili było znów równie jednolite i silne.

-  Utwórzmy  zgromadzenie.  Zasiądą  w  nim  wszystkie  istoty,  ale  najwięcej  do

powiedzenia  będą  mieli  ci,  którzy  walczą  tutaj,  którzy  zamkną  Głębinę  i  zniszczą

obcych - musiałem wrzeszczeć, żeby przekrzyczeć wiatr. Powstawał z niczego i szybko

przechodził w huragan.

„Oczy” wgryzły się w moje buty i starały piąć w górę. Rzeczywistości wymieszały

się w koszmarny koktajl, obcość wżerała się aż do szpiku kości, do ciał i duszy. Było

jeszcze gorzej niż wtedy, kiedy poległa Kali.

Różowe  monstra  ruszyły  szeregiem,  za  nimi  rozpościerał  się  widok  na  lodowy,

mglisty świat Głębiny.

- Kto pierwszy, ten zyska dodatkowy głos! - ryknąłem i ruszyłem przed siebie.

Widziałem  przed  sobą  plecy  górala  z  kataną  Pana  Śmierci,  za  sobą  słyszałem

bojowy krzyk towarzyszy broni.

Albo, albo...

EPILOG

Był przyjemny wiosenny dzień. Wietrzyk mierzwił od niedawna zielone korony brzóz i

lip.  Stary  Joshua  jak  zwykle  się  spocił  przy  ostatnim  etapie  pracy.  Był  jednak

zadowolony: drewniana rzeźba mężczyzny ze sztucznym okiem i ramieniem potwora

w końcu stanęła. Jeszcze tylko twarz, pomalować i dodać rewolwer, śrutówkę, miotacz

granatów i wielki nóż; czterech wiernych pomocników największego obrońcy ludzi  -

Mrocznego Zbawiciela.

Rzeźba  stała  tylko  kawałek  od  ścieżki.  Każdy,  kto  tędy  przejeżdżał,  od  razu

widział, kogo wzywają mieszkańcy i kto ma nad nimi pieczę.

Trzasnęła złamana gałąź, Joshua oderwał się od pracy i zmrużył oczy, żeby lepiej

widzieć.

Cudzoziemiec jechał na koniu, na pięknym koniu. Z kabury przy siodle wystawała

kolba karabinu, przy pasie wisiał wielki rewolwer. Miał na sobie kurtkę bez rękawów,

zygzakowata blizna na skórze świadczyła, że  kiedyś stracił rękę, ale ktoś zadał sobie

bardzo wiele trudu, żeby za pomocą skomplikowanej technologii albo magii przyszyć

mu ją z powrotem. To samo stało się z okiem i niemal całą twarzą.

Joshua nerwowo przełknął ślinę i wbił wzrok w rzeźbę. To chyba niemożliwe, ale

czyżby?...

- Dzień dobry - powiedział mężczyzna, kiedy go zobaczył.

Miał potężny głos. Patrzył wyczekująco na Joshuę.

Ten  czuł  się  bezbronny,  z  drugiej  strony  nie  czuł  jednak  żadnego  zagrożenia.

Spojrzał na rzeźbę i wyszczerzył zęby w uśmiechu.

- Jest pan do niego podobny. To nasz patron.

Mężczyzna przytaknął z rozbawieniem.

- Nie pan pierwszy mi to mówi. Czasami mam wrażenie, że niedźwiedź, który mi

to zrobił, inspirował się tymi rzeźbami.

- Jest pan niedźwiednikiem?

W  okolicznych  lasach  roiło  się  od  tych  drapieżników,  wiele  z  nich  uległo

transformacji. Gdyby mężczyzna zatrzymał się we wsi na jakiś czas, wiele by na tym

zyskała.

- Czasami zastanawiam się, czy nie nadszedł już czas, żeby zająć się czymś innym.

Rany nie dają mi spokoju... - Mężczyzna wskazał na ramię i uśmiechnął się, jakby ten

ból nie dokuczał mu bardziej niż ukąszenie komara.

Joshua zaczął się podejrzliwie rozglądać. Nagle poczuł się bardzo nieswojo, coś się

zbliżało.

Zielona  ściana  zaszumiała  i  spomiędzy  drzew  wyjechało  pięciu  jeźdźców.

Uzbrojeni  po  zęby,  bladzi,  z  kapeluszami  rzucającymi  cień  na  twarze.  Joshua  cofnął

się  o  krok  i  poczuł  w  brzuchu  ścinający  mrozem  strach.  To  były  upiory,  bandyci,

którzy  nie  respektowali  nowych  zasad  i  najeżdżali  ludzkie  skupiska.  Tym  razem

przyszła kolej na ich wieś.

- Ścieżką jest dużo wygodniej - zagadnął ich przyjacielsko mężczyzna.

Ciągle się uśmiechał, ale to już był inny uśmiech niż przed chwilą, uśmiech kogoś,

kto  na  moment  wynurzył  się  na  powierzchnię,  tak  jak  wtedy,  kiedy  z  rozkołysanego

falami oceanu wypływa monstrualny mieszkaniec Głębiny.

Dowódca  upiorów  spojrzał  na  niego,  potem  na  drewnianą  rzeźbę  Mrocznego

Zbawiciela i znowu na mężczyznę.

Nie  powiedział  nic,  zacisnął  zęby,  spuścił  głowę.  Ruszyli  ścieżką  w  drogę

powrotną.

Do Joshui dopiero teraz dotarło, że cudzoziemiec przez cały czas trzymał dłoń na

pasku tuż przy pobrudzonej częstym użytkowaniem rękojeści ogromnego rewolweru.

Z pewnością nie to odstraszyło upiory. Kiedy starzec znowu odważył się spojrzeć

mu w twarz, zobaczył tylko zwykłego niedźwiednika.

-  Czyż  to  nie  piękny  dzień?  -  zagadnął  mężczyzna,  rozejrzał  się  i  nabrał  głęboko

powietrza. - Jak pan sądzi, znalazłaby się u was jakaś praca? Może zatrzymałbym się

tu na jakiś czas. Wspaniała kraina.

Joshua spostrzegł, że  uśmiech niedźwiednika jest zaraźliwy. Podobał mu się ten

facet. Może zostanie u nich na stałe? Wyglądał na takiego, co potrafi zatroszczyć się o

siebie, a na świat patrzy z optymizmem.

-  Jutro  to  skończę,  a  teraz  zaprowadzę  pana  do  wioski.  -  Poklepał  drewnianą

rzeźbę. - Jemu nie powinno to przeszkadzać.

- Z pewnością nie. - Mężczyzna uśmiechnął się i zeskoczył z konia. - Nazywam się

Curtis, Raymond Curtis - przedstawił się i wyciągnął rękę na powitanie.

Koniec 

COPYRIGHT @ BY Miroslav Žamboch

COPYRIGHT @ BY Fabryka Słów sp. z o.o. LUBLIN 2009

COPYRIGHT @ FOR TRANSLATION BY Rafał Wojtczak 2008

TYTUŁ ORIGINAŁU:  Drsný spasitiel

WYDANIE I

ISBN 978-83-7574-096-7 

REDAKCJA SERII Eryk Górki, Robert Łakuta

PROJEKT OKŁADKI Paweł Zaręba

ILUSTRACJA NA OKŁADCE Igor Kieryluk

ILUSTRACJE Filip Myszkowski

REDAKCJA Marta Kisiel

KOREKTA Barbara Caban, Magdalena Byrska

SKŁAD Monika Nowakowska

WYDAWCA

Fabryka Słów sp. z o.o.

20-607 Lublin ul. Wallenroda 4c