Kolesie mieli na ten skok ukraść jakąś brykę. Mieli być w rękawiczkach i pierwsze, co mieli zrobić po wejściu, to zaciągnąć zasłony. I tylko latarki. Gadaliśmy o tym bez końca. Narysowałem im kawałek po kawałku, pokój po pokoju, szafę po szafie. To wyglądało jak w jakimś gangsterskim filmie. Naogląda się człowiek telewizji i potem myśli, że w życiu jest tak samo. I właściwie to jest, tyle że prędzej idzie się siedzieć.
Zrobiliśmy to jakoś pod koniec lipca albo na początku sierpnia. Doktorowa załadowała do bagażnika wałówę, flaszki, kostium kąpielowy i co tam jeszcze. Ja usiadłem obok niej i pojechaliśmy setką nad morze. Wszystko było ustalone. Mieli do niej zadzwonić koło północy, potem jeszcze raz i jeszcze, aż się upewnią, że chałupa jest pusta. I działać. Potem opowiadali mi wszystko po kolei. Jak już podzwonili, to poszli skasować bryczkę, którą sobie już wcześniej upatrzyli. Wybrali zresztą wartburga. Znali się akurat na wartburgach. Zostawili go dwie ulice dalej, wzięli ze sobą worki, latarki, rękawiczki, mały łom do kłódek i poszli jak na swoje. W żadnym oknie nie paliło się światło. Przeskoczyli płot i zaszli od tyłu. Kluczami, co im dałem, otworzyli kłódkę od włazu i ten najszczuplejszy już za minutę otwierał im okna od kuchni. Wskoczyli raz, dwa, pięć. Pozasłaniali okna i zaczęli kipiszować wszystko po kolei. Dwa razy obracali z workami do samochodu. Nikt ich nie widział. Jak już mieli wychodzić, to porozpierdalali, co się dało, żeby wszystko wyglądało na to, że złodziej nie wiedział, gdzie i czego szuka. Ale oni znaleźli wszystko. Wyczyścili kwadrat dokładnie. Zabrali nawet barek. Kupa flaszek, małolat, same zagraniczne. Pewnie przypomniało się im, jak nawijałem, że nogi w tym będą myli. Na koniec zrobili z szybą to, co mieli zrobić, porozrywali kłódki od krat, a klucze odnieśli na miejsce. I zwyczajnie odjechali, ucieszeni jak dzieciaki pierwszego września. Zanim się rozwidniło, odstawili towar do jednego pasera, co wcześniej był nagrany, że przechowa za procent. Szmal i biżuterię przykitrali w bezpiecznym miejscu.
I wszystko byłoby w najlepszym porządku, żeby jeden debil nie napalił się na zagranicznego kaseciaka. Zgłupiał, jak zobaczył błyszczącą maszynkę. Nie oddał jej paserowi, tylko zostawił w samochodzie, a potem, jak zgubił w mieście gablotę, zaniósł sobie gorący towar do domu. I to był ten nie karany. Jak sobie przypomnę, to aż mnie telepie.
Ale póki co, to nic nie było. Wróciłem z doktorową w niedzielę wieczorem. Znów ledwo trzymałem się na nogach. Ale tym razem to ja wywijałem najbardziej. Jak sobie myślałem, co chłopaki wyprawiają, to nachodziła mnie taka ochota, że doktorowa aż skowyczała z uciechy. Jak ją sunąłem w dupala, to darła się wniebogłosy, że takiego czegoś w życiu nie miała. Myślałem sobie, czekaj, jak wrócimy i otworzysz własne drzwi, to zaśpiewasz tak samo albo jeszcze cieniej. No i zaśpiewała. Jak tylko zapaliliśmy światło, to słowa nie mogła wyzipać. Nic, tylko Jezus Maria! Jezus Maria! – raptem się wierząca zrobiła. Łaziła po porozbijanym szkle, własnych majtkach, cukrze, książkach i trochę się bałem, że mi na zawał pierdolnie. Ale nic jej się nie stało. Złapała oddech i rzuciła się do telefonu. Chłopaki na szczęście rozwalili też telefon i miałem czas jej wytłumaczyć, że lepiej dla mnie, żebym się zerwał, bo nie lubię milicji, a milicja nie lubi mnie. Powiem ci, małolat, że trochę się wystraszyłem. Powinienem zostać i twardo lecieć w chamskie zaparte, że o niczym nie wiem. Karany? Co z tego, że karany? Cały czas byłem z tą panią i nie mam bladego pojęcia o całym tym bałaganie. Tak powinienem nawijać gliniarzom, co by przyjechali. Przypeniałem, małolat, przypeniałem i to mnie zgubiło.
Ona niczego się nie domyślała. Cała była w nerwach i też się zgodziła, że lepiej będzie, jak psy mnie nie zastaną u niej w domu. Suce chodziło o to, żeby ludzie się nie dowiedzieli, że pani doktor kręci z palaczem. Obciach by miała w szpitalu, że nie daj Boże. No i zerwałem się, a ona poszła dzwonić od sąsiadów.
Jeszcze tego samego wieczoru spotkałem się z chłopakami. Byli na lekkim drinku, ale szło się dogadać. Opowiedzieli mi wszystko z detalami, tylko o magnetofonie ten skurwysyn słowa nie wspomniał. A potem siedzieliśmy sobie przez jakiś czas i czekaliśmy. Zabroniłem ruszać forsę i towar. Słuchali się, bo wiedzieli, że ze mną nie ma żartów.
A po miesiącu wychodzę na miasto i słyszę, że wszystkich trzech zapudłowali. Zaczęło się od tego samograja. Koleś żłopał przez trzy dni pod rząd, aż skończyła się forsa jemu i kumplom. Wiesz, małolat, że po trzech dniach trudno jest wytrzeźwieć. Oni też mieli tę trudność i ten mój przygłupi wspólas wziął z chaty magnetofon i poleciał z nim na bazar. Pięciu minut nie stał, jak go tajniacy zholowali na komendę. I tak się zaczęło. Nawet nie chcieli słuchać gadania, że kupił ten magnetofon, a potem sam chciał sprzedać. Wyczuli, że jest z pierwszej łapanki. A takiego najłatwiej wystraszyć. No i go wystraszyli. Trzech bandytów wzięło się za niego i po godzinie przypucował dwóch wspólników. Myślę, że nie musieli go specjalnie napierdalać. Pewnie dostał parę razy w ryj, potem parę pał i się wystraszył, że go zakatują. Nie otrzaskany był chłopaczyna z mętownią.
Gliniarze na początku uwierzyli, że było ich trzech. Tylko trzech. Ten wystraszony powiedział, gdzie jest towar, i przy okazji wpierdolił na mukę pasera. I tak na zdrowy rozum, małolat, gliny powinny być zadowolone. Miały sprawców. Sprawcy się przyznali. Towar odzyskany. Każdy normalny pies zakończyłby sprawę i dał se siana. A tutaj, małolat, nie chcieli odpuścić. Śledztwo prowadził jakiś taki młody, napalony poruczniczyna zaraz po szkole i strasznie chciał zabłysnąć. I grzebał dalej w sprawie. Nie mógł zrozumieć, że chłopaki tak sobie, na wariata wybrali willę i ją oskubali. On czaszkował i całkiem nieźle. Czaszkował, że ten skok za łatwo im poszedł, za cicho i za dużo wzięli, jak na taką przypadkową i fajansiarską robotę. Ten łobuz cały czas podejrzewał, że skok ktoś musiał chłopakom nadać.
Ale oni przez te parę tygodni śledztwa trochę się pozbierali i jak gliniarze ich zaczęli przyciskać – a skąd wiedzieliście, że nie będzie nikogo, skąd wiedzieliście, że w tej chałupie jest gotówka, fanty, złoto? – to zamknęli dzioby i świrowali naiwnych, że niby ten dom im się spodobał, bo dobrze wyglądał, bogato, i w ogóle.
Tak, małolat, bali się mnie, to i mnie kryli. A może przyszło na nich opamiętanie po tej głupiej wpadce. Nie wiem, jak to było naprawdę. Gliny trochę ich straszyły, ale w końcu dały im na razie spokój. Zaczęli zabierać się do tego wszystkiego z innej strony. Wzięli w obroty doktorową. – A kto odwiedzał, kto przychodził, czy ktoś się nie kręcił, może był hydraulik, może kominiarz z życzeniami. – Doktorowa wiła się na początku, mówiła, że nikt, że czasami jej znajomi, ale to przyzwoici ludzie, też lekarze, i że w ogóle to ona samotna i raczej nietowarzyska. Chyba nie bardzo jej wierzyli, bo poszli szukać prawdy u sąsiadów. A sąsiedzi, małolat, jak to sąsiedzi, pilnują swoich interesów, ale oczy mają otwarte. I się zaczęło: – A ten młody człowiek, co to go pani przywoziła samochodem? – No i kobita nie miała wyjścia. Powiedziała.
Wzięli mnie z kotłowni. Tak jak stałem. Nawet się obmyć nie pozwolili. Stary palacz ledwo mi zdążył wcisnąć parę złotych i kilka ramek szlugów. I pojechaliśmy na miejską komendę. I od razu na przesłuchanie. Imię, nazwisko, adres, karalność, wszystkie te duperele. A potem z grubej rury: – Nadałeś skok temu, temu i tamtemu, nie wypieraj się, dobrze ich znasz, a oni znają ciebie. Wszystko już wyśpiewali. – Wtedy nie wiedziałem, że chłopaki nic o mnie nie powiedzieli, ale postanowiłem wypierać się wszystkiego. – Nic nie wiem, nikogo nie znam, jaki skok, co za skok, ja pomocnik palacza jestem, a nie włamywacz, dajcie mi spokój, co wy, jelenia szukacie? – A panią doktor znasz? – Nie znam żadnej pani doktor. Zdrowy, dzięki Bogu, jestem. – A wtedy weszła ona. Jak mnie zobaczyła, to w ryk od razu i mi ręce na szyję zarzuca, aż ją musieli siłą odciągać. – Co pani! Złodzieja pani żałuje? Z niego lepszy numer. Na drugi raz lepiej uważać, kogo się do domu wpuszcza. – I wyprowadzili ją. – No widzisz, ty nie znasz nikogo, a wszyscy znają ciebie. Gadaj wszystko po kolei.