Выбрать главу

Ale ja nie chciałem gadać. Było już po południu. Gliniarze kończyli robotę. Zaprowadzili mnie na dołek, cały fajans z kieszeni zabrali do depozytu, zabrali mi pasek, sznurowadła, zostawili tylko paczkę szlugów. Wrzucili mnie pod celę, gdzie siedział już jakiś koleś. Klapnąłem sobie na takiej skrzyni z dykty, na której się spało, jadło, siedziało. Jedyny mebel pod celą. Koleś siedział i nic nie nawijał. Ja też nic nie mówiłem, tylko myślałem o tym, co się stało. Najbardziej mnie wkurwiała niepewność, czy kumple mnie przypucowali, czy gliniarze szukają na ślepo. Bo tak na zdrowy rozum, to obciążyć mnie mogły tylko zeznania kumpli. Żadnych dowodów przeciwko mnie psy mieć nie mogły. A przynajmniej nic takiego nie przychodziło mi do głowy. Siedziałem i przygotowywałem się na najgorsze. Wiedziałem, że nie będą ze mną grzecznie gadać. Nie byłem dla nich żadną figurą. Mogli zrobić ze mną co tylko chcieli. Z tej strony to już ich poznałem. Wyjąłem szluga, podałem kolesiowi i podszedłem pod drzwi, żeby zastukać o ogień. Profos otworzył, przypalił mi zapalniczką i zapytał: – Często będziesz łomotał? Tak ci się chce palić? Trzeba było siedzieć w domu, to zapałki miałbyś pod ręką. – Panie sierżancie, wie pan, jak jest pod celą. Jarać się chce, jak nie wiem co. – Glina popatrzył na mnie, sięgnął do kieszeni i wyjął pudełko zapałek. – Masz. Ale schowaj dobrze. Pod celą nie można mieć ognia.

Jak drzwi się zamknęły, to wysypałem zapałki i powtykałem po jednej za listwy przy podłodze, w szpary koja, za siatkę w oknie. Z draską zrobiłem to samo. Jutro profos mógł się zmienić. Na miejsce tego dobrego frajerzyny mógł przyjść jakiś kutas na kaczych łapach. Koleś patrzył, co robię. – Co? Nie z pierwszej łapanki? – Nie z pierwszej. Nie z pierwszej.

Potem dali nie słodzoną zbożówkę, chleb ze smalcem, potem pozwolili się odlać i lulu. Nie spałem tej nocy. Myślałem. Nie pamiętam, o czym myślałem, ale myślałem tak, że mi czacha pękała. I koniec końców nic nie wymyśliłem. No bo co miałem wymyślić, jak nie wiedziałem, na czym stoję. Trochę się bałem. Zwyczajnie bałem się łomotu. Nie tego, że mnie posadzą, że dostanę wyrok. Jak się zaczyna kraść, to trzeba się pogodzić z tym, że prędzej czy później brama kryminału jebnie za plecami. Parę lat w tę stronę, parę w drugą. Młody byłem i kić mnie nie przerażał. Bałem się śledztwa. Wiedziałem, że chodzi tylko o mnie, że tylko osobiście będę walczył. Kolesie się sami pogrzebali. Ja tutaj nie miałem nic do roboty. Mogłem tylko zatroszczyć się o własną skórę. Ale nie miałem pomysłu, jak to zrobić. Mogłem się przyznać do wszystkiego i wtedy pewnie daliby mi spokój. Nie miałem zamiaru przyznawać się do czegokolwiek. Po pierwsze dlatego, że miałem trochę nadziei, że jednak wykręcę się jakoś z tego całego zamieszania. A po drugie, nie miałem zamiaru w żaden sposób ułatwiać roboty tym frajerom w mundurach. Nigdy w życiu nie przyznałem się psom do czegokolwiek. Dla samej zasady. To oni są od tego, żeby mi udowodnić wszystko, co zrobiłem. Udowodnić, małolat, mówię – udowodnić. Ale tego łobuzom się nigdy nie chce. Oni mają swoje metody. Szybsze i lepsze. Zwyczajnie, zmuszą cię do powiedzenia tego wszystkiego, co musieliby sami ustalać. Piącha, kopy, pała, kajdanki, przesłuchania w środku nocy, oszustwa, obiecanki, kapusie w celach. Dla nich każda metoda jest dobra. Dowody? Jakie dowody? Sam im przyniesiesz wszystkie dowody. W zębach! Jak ci wszystkich nie zdążą wybić. Po co oni mają łazić, szlajać się po mieście z wywieszonymi jęzorami, pytać, układać jakieś łamigłówki, jak w tych zasranych kryminałach, co leżą w każdym kiosku. No po co? Jak oni mogą to wszystko załatwić, nie wychodząc z komendy. Tak, małolat. Nigdy i nigdzie nie przyznawaj się do niczego. Kłam, kłam, wciskaj kit, choćbyś miał za to zapłacić odbitymi nerami. Bandyci i złodzieje piszą akty oskarżenia przeciwko bandytom i złodziejom. Tylko, że ci pierwsi są dwa razy gorsi. Zawsze się wykręcą, zawsze się obronią, bo dobrzy wujkowie z góry, z tych ich jebanych ministerstw, resortów i innego syfu zawsze podadzą im rączkę. Muszą dbać o swoją psiarnię. Bo tylko ta psiarnia może obronić stołki, na których siedzą. Ukochane pieski mogą wszystko. Nikt im złego słowa nie powie. Małolat, ja jestem zwykły złodziej, może i głupi, ale swoje wiem. Nikt mi nie wciśnie kitu o jakiejś tam sprawiedliwości. W tych wszystkich sądach, więzieniach, komendach wcale nie chodzi o sprawiedliwość. Chodzi o święty spokój i pełne koryto. Chodzi tylko o to, żeby zarobić i się nie narobić. I o zwykłe kurewstwo. Widziałeś, jak gliniarze biją? Widziałeś, jaką radochę im to sprawia? Mało ze skóry nie wyskoczą. Ślepia aż się im błyszczą. Nareszcie mogą sobie ulżyć. I nic nie ryzykują. Nic. Zupełnie nic. Słyszałeś, żeby glinę skazali za pobicie, wymuszenie zeznań? Słyszałeś? Raz na dziesięć lat. Żeby tym pierdzielom, co gapią się od rana do nocy w telewizor, wydawało się, że żyją w sprawiedliwym państwie. Cyrk, małolat. Cyrk.

Rano zabrali koce, dali zbożówkę bez cukru i chleb z dżemem. Dali się też odlać. Piłem kawę, ale chleba nie mogłem przełknąć. Rósł mi w gębie. Zupełnie jakbym był chory. Jak paliłem ostatniego papierosa, to otwarły się drzwi i mnie zawołali. Szedłem po schodach na pierwsze piętro i czułem, że kolana mam jak z waty. Bałem się, małolat, co ci będę nawijał, bałem się jak cholera. Ale im bardziej się bałem, tym bardziej byłem o ten strach wkurwiony na samego siebie i powtarzałem sobie, że nic ze mnie nie wycisną. Wszedłem do pokoju. Za biurkiem siedział elegancki frajer z wąsikiem, w marynareczce i bawił się zapalniczką. Gówniarz. Jakby go postawić przy mnie, to nie wiadomo, który z nas wyglądałby na więcej lat. Kazał mi usiąść naprzeciwko siebie. Glina, co mnie przyprowadził, wyszedł. Elegancik przyglądał mi się chyba z dobrą minutę i nic nie mówił. Cwaniaczek. Kryminałów się naoglądał. Ale wiedział, co robi, bo przez ten czas ze trzy tysiące myśli przeleciało mi przez głowę. Skołowany byłem zupełnie i nie wiedziałem, czego się trzymać. Wiesz, małolat, jak taki łobuz patrzy na ciebie i nic nie mówi, to normalnie głupiejesz. To takie uczucie, że już byś wszystko oddał, żeby zaczęła się gadka. Żeby zaczął pytać, drzeć się, wszystko jedno co. Różne myśli przychodzą do głowy, jak jest cisza. Nie wiem, czy nie myślałem wtedy: – Kurwa, przyznam się do wszystkiego. Sam. Co mi w końcu szkodzi. Gorzej już nie będzie. – Najgorzej jest wtedy, jak ci dają czas na myślenie. Niedużo czasu, tak trochę. Taki kołowrót się robi w mózgu, że największą bzdurę możesz zrobić. Ale on się w końcu odezwał. Tak jak zwykle. Imię, nazwisko, nazwisko matki, adres. Spytałem go, czemu nie zapisuje. A on, że zapisywał to będzie, jak mu jakieś rewelacje opowiem. Potem to już nie pytał, tylko powiedział: – Nadałeś skok swoim kolesiom. Najlepiej będzie, jak opowiesz wszystko ze szczegółami. Nie spiesz się, przypomnij sobie wszystko dokładnie, gdzie, kiedy, wszystko, co pamiętasz. – Panie śledczy, jaki skok? Ja nic nie nadawałem. Tu się ktoś pomylił! – Nikt się nie pomylił. Twoi kumple się nie pomylili. Kumple z tego samego podwórka mieliby się pomylić? – Nie wiem, o czym pan mówi. O jakich kolegach. Ja mam dużo kolegów. – Nie udawaj głupiego. Gadaj, jak było. Po kolei.