I tak było przez godzinę. On spokojnie pytał, a ja spokojnie kręciłem. Nic nie wiem. To jakaś pomyłka. Nic nie zrobiłem. Nic nie nadawałem. Pani doktor to moja znajoma i przecież nie mógłbym okraść własnej znajomej. I dalej w tym stylu. Glina siedział, powtarzał swoje, a ja powtarzałem swoje. Palić mi się chciało i gapiłem się na jego papierosy tak, że musiał to zauważyć, bo wyjął jednego, wsadził sobie do gęby i powoli przypalił, a potem dmuchał dymem w moją stronę. Zastanawiało mnie jedno. Jeśli moi kumple mnie wsypali, to dlaczego, do kurwy nędzy, gliny nie zrobią po prostu konfrontacji. Dlaczego nie pozwolą im powiedzieć mi w oczy, że nadałem im ten skok od początku do końca? Przecież normalne, że po czymś takim załamałbym się, przynajmniej trochę, i mogliby robić ze mną, co tylko by chcieli. Coś mi tu nie pasowało. Prawie byłem pewien, że kumple mnie nie przypucowali.
Przesłuchanie trwało jeszcze z pół godziny i nic z tego nie wynikło. Przyszedł glina i zaprowadził mnie na dołek. Profos dał mi z depozytu ramkę szlugów i poszedłem pod celę. Koleś siedział w kącie i nic nie mówił. Dałem mu szluga i jaraliśmy. Następnego dnia nic się nie działo. I następnego też nic. Następnego to samo. Już myślałem, że zapomnieli o mnie. 48 się skończyło. Przyszedł jakiś glina i pokazał mi papier, że dostałem sankcję. Póki co, trzy miesiące. No i zacząłem sobie życie układać.
Zacząłem siedzieć. Nudno było. Koleś się nie odzywał. Czasem dawałem mu papierosa. Nie dziękował. Palił, a pety chował na skręty. W końcu zapytałem go, za co go przypudłowali. – Morderstwo. – I dalej była cisza. Już go wolałem o nic więcej nie pytać. Trochę chodziłem po celi, trochę kimałem, ale nie za dużo, żeby w nocy nie leżeć i nie myśleć. Noce są najgorsze. Cisza. W dzień to jeszcze coś się działo. Wystarczyło stanąć przy drzwiach i słuchać. Tutaj kogoś prowadzą, tam jakieś wrzaski, ktoś pijany, kogoś lutują. Nasłuchiwałem, czy profos nie będzie z którejś celi wywoływał moich wspólasów po nazwisku. Ale nie wywoływał. Potem przestukałem do celi obok, spytałem, kto siedzi, przypucowałem się, jak się nazywam. Szukałem znajomków z wolności. Na komendzie zawsze można spotkać jakichś kolesi. Potem przez okno nawinąłem złodziejom, co siedziełi z jednej i drugiej strony, czy wiedzą, pod którą celą mogą być moi kolesie. Nikt nie wiedział. Musieli siedzieć po drugiej stronie korytarza albo wywieźli ich do kryminału na śledczak.
Po tygodniu wzięli mnie znów na górę. Szedłem już spokojniejszy. Tym razem do innego pokoju. Za biurkiem siedział grubas w mundurze. Porucznik. Tłusta gęba, prawie łysy i małe ślepia jak u świni. Ten zaczął od razu z grubej rury. Wrzaskiem.
– Siadaj, skurwysynu, bandyto, i gadaj wszystko po kolei! Nadałeś im ten skok! Wsypali cię kolesie! Pierwszego dnia cię wsypali! Trzeba było sobie obszczymurów nie brać za wspólników! Gadaj, jak to było! Długo planowaliście skok? – A ja na to całkiem spokojnie, bo im on się bardziej wściekał, tym ja jakiś pewniejszy się czułem. Czułem, że te głupie chuje nic o mnie nie wiedzą. Macają po ciemku. – A co mnie pan wypytujesz? Ich pan pytaj, jak tacy rozmowni. – Zerwał się zza biurka tak szybko, że nie zdążyłem nawet mrugnąć. Strzelił mnie pięścią w twarz. Aż się zakolebałem razem z krzesłem. Odsunął się trochę i wrzeszczał: – Pętaku, będziesz się wymądrzał! Będziesz sobie robił jaja! Zaraz przejdzie ci dobry humor. Gadaj! Kiedy ich namówiłeś do skoku? – Zlizałem krew, co ciekła z nosa, i wzruszyłem ramionami. – A dajcie mi święty spokój z jakimś skokiem. Jak był ten wasz cały skok, to ja sobie jaja moczyłem w Bałtyku. – Bandyto! Dobrze wiem, co robiłeś, jak był skok. Chciałeś być spryciarz! Ale tutaj nie ma spryciarzy! Tu się przyznaje do wszystkiego albo zdycha! Rozumiesz?! – Nic nie rozumiem. Nic nie zrobiłem. Nie wiem, czego ode mnie chcecie. – Podskoczył znowu, złapał mnie lewą łapą za włosy, a prawą znowu poczęstował. Miał łobuz parę. Chyba zemdlałem na parę sekund. Ale kondycji spaślak nie miał. Poczerwieniał i zaczął śmierdzieć jak spocony cap. Podszedł do drzwi, do drugiego pokoju. Nic nie powiedział i weszło dwóch byków z naszywkami sierżantów, rzucając barami. Wszystko było przygotowane. Złapali mnie za ramiona i jakbym nic nie ważył, odwrócili mnie na krześle twarzą do oparcia. Grubas przeciągnął kajdanki dookoła poprzeczki, co łączyła tylne nogi krzesła, i zatrzasnął mi je na rękach. Małolat, oni to zrobili w trzy sekundy! Fakt, że byłem ogłuszony. Rzucali mną jak manekinem z trocinami. 75 kilo mięsa i kości. Plecy miałem wypięte do góry, a brodę na oparciu. Cholera, chyba zacząłem się modlić. Grubas stanął przede mną i giął w łapach czarną pałę. – No i co? Pośpiewasz solo, czy mam ci zagrać? – Nic nie odpowiedziałem, tylko zacisnąłem zęby i pięści. – Kiedy ich namówiłeś? Ty wymyśliłeś ten plan? Opisałeś im ze szczegółami, jaki jest rozkład domu i gdzie co leży! Ten burdel zrobili, bo im kazałeś! – Wszystko się zgadza, gruba świnio, myślałem sobie, nie masz pojęcia, jak się zgadza. – Ty bandyto! Nie wstyd ci? Kobieta ci ufała! Spałeś z nią, ty nygusie! Nadstawiała ci dziury, a ty ją okradłeś. Bydlaku! – Darł się coraz głośniej. A ja czekałem, kiedy spadnie pierwsza pała. Widziałem, jak wisi nad moim grzbietem. Czekałem na pierwsze uderzenie, a tu nic, tylko wrzask. W końcu nie wytrzymałem tego wszystkiego, zwłaszcza tego czekania, i chciałem, żeby ten świniak zaczął swoją robotę, którą i tak musiał zacząć. Chciałem, żeby przestał mnie dręczyć tym pierdolonym czekaniem. I krzyknąłem: – A cmoknij mnie w koniec kutasa! Ty spasiona świnio! Ty eunuchu! Ty esesmanie! Ty wykastrowany wieprzu! – Podziałało, małolat, i to jak podziałało! Przez chwilę to nawet żałowałem, że otworzyłem dziób. Poczułem kilka pierwszych lol, a potem to już tylko jeden ból. Jakby mi ktoś na żywca skórę z mięsem zdejmował z pleców. Gruby się zaraz zmęczył i oddał lolę jednemu z sierżantów. Ten miał kondycję. Walił raz za razem, nie tak szybko jak grubas, ale za to mocniej. Na spokój to brał. Porucznik stał przede mną, podnosił mi za włosy głowę, jak tylko ją opuszczałem i stękałem. – Przyznasz się do wszystkiego. Nawet nie będziesz wiedział, kiedy. Przyznasz się. Tu nie tacy kozacy się przyznawali. Do wszystkiego się przyznawali. Jak Jezus Chrystus wszystkie grzechy świata brali na swoje sumienie. Ty też się przyznasz.
Nie wiem, ile to trwało. Ale trochę musiało trwać. Pod koniec film mi się już trochę rwał. Nic nie czułem i nic nie słyszałem. Jak się trochę przecknąłem, to znów byłem odwrócony do biurka, za którym siedział porucznik. Nikt mnie już nie bił. Bambry stały pod ścianą i nic nie mówiły. Lola leżała przed grubasem. Ale wciąż byłem skuty. Grubas się uśmiechał. – No co? Wróciła ci pamięć? No co? Teraz mowę, bandyto, straciłeś?! – Rzeczywiście nie chciało mi się gadać. To i nie gadałem. Śledczy powrzeszczał jeszcze trochę, potem spojrzał na zegarek. – Na dzisiaj, na pierwszy raz, wystarczy. Zabrać tego bydlaka.
Znów nie mogłem spać, małolat. Bicie to jest nic. Na początku to się jeszcze coś czuje. Potem robi się wszystko jedno. Najgorzej jest parę godzin później. W nocy czułem się tak, jakby mnie ktoś kroił na kawałki. Ani myśleć o spaniu. Leżałem plecami do góry i starałem się nie ruszać. Ten od mokrej roboty nic nie mówił, tylko brał czasem papierosa, przypalał go i wtykał mi do ust. Rano było jeszcze weselej. Poszedłem się odlać. Długo szedłem te parę metrów, a profos kiwał głową i mówił: – Trzeba było siedzieć w domu. Jak człowiek siedzi w domu, to zdrowszy jest. – Chciałem się odlać, ale nie mogłem. Stałem nad tą śmierdzącą, osraną i zakrwawioną dziurą, potrząsałem fiutem i nic. Ani kropli. Z bólu wszystko mi się jakoś pokurczyło. Nic nie działało jak trzeba. Na żarcie nie mogłem patrzeć. Mdliło mnie. Pić nie chciałem, chociaż miałem cholerne pragnienie. Nie chciałem pić, bo się nie odlewałem i myślałem, że mi pęcherz rozerwie. No męka, małolat, męka. Po tygodniu poczułem się trochę lepiej. Nawet jeść zacząłem. I jak tylko stanąłem na nogi, to oni mnie znów na górę. Znów ten spasiony sierżant. Nie będę ci opowiadał, małolat, jak było, bo było tak samo, tylko gorzej. Na dół mnie prawie nieśli. A jak mnie wezwali już następnego dnia, to myślałem, że się normalnie załamię. Szedłem na górę noga za nogą i naprawdę płakać mi się chciało. Przez te kilka minut kombinowałem, jak tu trafić jakąś szybę, wsadzić łapy, zamieszać i niech mnie wiozą do szpitala, tylko niech już nie napierdalają. Ale po drodze nic nie było. A siły miałem tyle, żeby bańką walnąć o ścianę i odwalić za nich całą robotę. Kląłem, że nie mam przy sobie głupiego kawałka żyletki. Dwa szybkie po strunach, krew sika na te ich mundury, a oni w panice, że im się wykrwawię. Na sygnale by mnie powieźli do szpitala. Chociaż na jeden dzień. A nic się nie dało zrobić, małolat. Ledwo stałem na nogach i jeszcze pies szedł obok mnie. Wszedłem do pokoju, a tu za biurkiem ten cywilniak, co mnie przesłuchiwał na samym początku. Siedzi, elegancik, i jak za pierwszym razem bawi się zapalniczką. Kazał mi siadać i tym razem zaczął rozmowę od razu. – Urządzili cię. No, no, dobrze nie wyglądasz. To rzeźnicy. Zabrali mi twoją sprawę. Chcieli być mądrzejsi. Rzeźnickie sposoby. Nie lubię takiego załatwiania sprawy. – Skrzywił się i podsunął mi paczkę carmenów. Zapaliłem i aż mi się w głowie zakotłowało. – No, ale widzisz, znów prowadzę śledztwo. – Nic nie mówiłem. Wystarczyło, że on gadał. Siedziałem i cieszyłem się, że mam wolne ręce, że mogę spokojnie palić carmena. – No to co? Pogadamy sobie o sprawie? Tak na spokojnie. Opowiedz mi wszystko po kolei. Jak było, kto miał co do zrobienia, jak przewieziony miał być towar. No, jednym słowem, całą historię. Mnie też zależy, żeby to wszystko już się skończyło. Myślisz, że mnie sprawia przyjemność oglądanie cię w takim stanie? Wszystko przez twój upór. Mogłeś przyznać się do wszystkiego. Sąd wziąłby to pod uwagę i dostałbyś mniejszy wyrok. Po co te wszystkie korowody? Koledzy przyznali się do wszystkiego. Obciążyli cię, powiedzieli prawdę i teraz spokojnie czekają na wyrok. Tylko ty stajesz okoniem. To nie ma sensu. – Trzeszczał, trzeszczał, a ja słuchałem go jak zepsutego radia i zastanawiałem się, czy da się wyrwać jeszcze jednego carmena, zanim straci cierpliwość. Gadał i gadał. Jak nakręcony. Pod koniec jego nawijki wychodziło na to, że właściwie to on mnie o nic nie obwinia, wszystko jest w porządku, on mnie rozumie, młodość musi się wyszumieć, ale czasem popełnia błędy i musi za nie zapłacić. On sam jest młody i to tylko przypadek, że on jest gliną, a ja przestępcą, bo równie dobrze mogłoby być odwrotnie.