Выбрать главу

Przejściówka przejściówką, ale życie trzeba było sobie jakoś układać. Koleś przepukał do sąsiedniej celi, potem do następnej i jeszcze następnej, aż znalazł grypsujących i wypytał, co i jak w tym kryminale. Dowiedział się, że ludzi jest niewielu i siedzą w oddzielnych celach. Naczelnik tak zarządził, żeby zadym nie było. Na tym oddziale na trzydzieści sześć cel siedem było grypsujących. Nawinęli jeszcze, że frajerstwo czasem jest agresywne i że na całego trzyma z administracją, że w niektórych celach siedzą niezłe kurwy i próbują rozgrypsować ludzi. Czasami, jak administracja ma kaprys, to wrzuca pod taką celę grypsującego i wtedy nie ma zmiłuj się. Trzeba robić zadymę, aż lecą szyby, albo po tobie. To trzeszczące barachło na usługach naczelnika przecweliło nawet paru. Nawinęli nam też numery tych skurwionych cel. Spytali jeszcze, czy mamy szlugi i herbatę, bo u nich cienko, jak to na nierobach, ale te trochę to mogą nam podkopsać.

I tak przesiedzieliśmy jeszcze kilka dni, aż nas zabrali i wrzucili pod inną celę po drugiej stronie korytarza. Tam siedzieli sami od nas i było w porządku. Mafia działała i zawsze szlug i czaj były pod ręką. Dostawaliśmy przerzuty z dołu, z trzeciego oddziału. Tam siedzieli chłopaki, co wychodzili do pracy. Do pralni, do kuchni, wszystko na terenie kryminału, ale mieli możliwość skojarzenia towaru. Mieli układy z konwojentami, co przywozili jedzenie do magazynów, z niektórymi klawiszami, mieli też kontakty z grupami, co wychodziły do pracy poza kryminał.

Słodkie jest życie na nierobach, małolat, dolcze wita. Całe dnie można było grać w karty, a jak się talia wpierdoliła, to zaraz robiło się nową z tektury albo innego fajansu. Można było jeszcze w kości, w gazetach, co je czasami kopsali, były krzyżówki, książki też dawali. No i gniłem na tych nierobach. Gniłem i czekałem, aż mi się wyrok uprawomocni. A jak się uprawomocnił, to czekałem na transport, co miał mnie powieźć do jakiegoś przyzwoitego kryminału. Tak sobie myślałem, żeby to nie była od razu jakaś Iława albo inny Mielęcin, bo te małolatowskie, a ja przecież byłem jeszcze małolat, były wyjątkowo przejebane. Ciężko tam było, zwłaszcza grypsującym. Tutaj też nie było wesoło, frajerstwo współpracowało z administracją na całego, klawisze jak wściekłe psy, żarcie takie, że załamać się szło. Jak dostawałeś zupę z makaronem, to długo musiałeś grzebać łyżką, zanim ten makaron między takimi długimi jak kluski robakami znalazłeś. A zieleniny to nie widziałem przez całe trzy miesiące, jak tam siedziałem. Kasza, jakieś szare kartofle i rozgotowane liście kapusty, co się nazywały bigos. A, i jeszcze słynne białe szaleństwo. Kluchy z białym serem. Czasem na wypiskę można było trafić cebulę, jakąś rybną puchę. Ale ja nie miałem żadnego szmalu na koncie, bo i niby skąd miałem mieć. Jak mnie skręcili, to przy sobie miałem może dwieście złotych, a przysłać też nie miał kto.

Pofarciło mi się niedługo przedtem, jak poleciałem w transport. W niedzielę rano klawisz otworzył klapę i zawołał mnie po nazwisku. Co się stało? – myślę. W niedzielę są tylko widzenia, żadnych innych historii. Myślę i myślę, ale nic mądrego mi do głowy nie przychodzi. No bo kto niby miałby mnie odwiedzić? Jarecka na pewno nie, prędzej swojego śledczego z wałówką bym się spodziewał. Młyn mam w głowie, ale idę. Idę i widzę, że rzeczywiście idę na widzenie i w dodatku nie do tej sali, gdzie rozmawia się przez telefon i przez pleksę, ale do tej, gdzie patrzonka są przy stolikach. Ja miałem wtedy rygor zaostrzony i żadne tam widzenia przy stoliku mnie nie dotyczyły. Ale klawisz mnie prowadzi i pokazuje miejsce w samym rogu. A tam, no zgadnij, kto siedzi przy stoliku, no zgadnij. Nie zgadniesz. Ja sam nie mogłem uwierzyć. Za stołem wystraszona i blada siedziała moja kochana pani doktor. Ta sama. Przyszła za mną aż do kryminału. Normalnie mnie zamurowało. Podchodzę wystraszony chyba bardziej niż ona, siadam na brzegu krzesła, patrzę na nią i nic nie mówię, no bo co niby mam nawijać. Ona tak samo nic, tylko gapi się na mnie, a z oczu łzy jej lecą jak fasole. Łapie mnie w końcu za rękę, ściska i zaczyna nadawać. – Jak oni mogli, jak mogli… to jakieś straszne nieporozumienie… ciebie… do takiego miejsca… to podłe, niesprawiedliwe, okropne… to jakieś straszne nieporozumienie. – I tak w kółko. Ale dobrze jest, myślę sobie, kochająca kobieta nigdy nie uwierzy, że jesteś bandytą. Wszyscy dookoła to skurwysyny i złodzieje, ale ty jesteś niewinny jak łza.

Patrzę na nią i zaczynam bajerować: – No widzisz, tak to już jest i nic się na to nie poradzi. Tragiczna pomyłka wymiaru sprawiedliwości. Nic już się nie da zrobić. Jakoś to będzie. To tylko kilka lat. – I dalej wstawiam jej bajer, same miłe słówka, kochanie, najmilsza, zły los nas rozdzielił. Tak nawijam i czuję, że i mnie łzy do oczu napływają. Trochę się opamiętałem, ale nie za bardzo. Pozwoliłem, żeby kilka spadło na nasze splecione dłonie. To ją rozłożyło zupełnie. – I ty płaczesz, biedaku, nigdy nie myślałam, że zobaczę cię płaczącego. Jak oni musieli cię skrzywdzić, mój Boże. – No, pomyślałem, jest ugotowana. Okazja sama wpadała w moje złodziejskie ręce. Już widziałem te wszystkie paczki pełne żarcia i papierosów, zawijane jej pachnącymi łapkami. Już widziałem te listy pełne wyznań i obietnic. Już widziałem, jak wychodzę za parę lat i mam się gdzie zaczepić. Nic lepszego nie mogło mnie spotkać. Taki fart, małolat, taki fart!

Zacząłem ją wypytywać, kto jej załatwił to widzenie, bo przecież ani ona moja żona, ani inna rodzina. – Och wiesz, stukałam tu i tam, chodziłam, wypytywałam, sam wiesz, ilu ludzi przez moje ręce w szpitalu przeszło. Od człowieka do człowieka dotarłam do prokuratury i załatwiłam widzenie. Nie mogli się nadziwić, że chcę cię widzieć po tym wszystkim, co się stało. W głowie im się to nie mogło pomieścić. A ja przecież nawet na chwilę nie uwierzyłam, że mógłbyś z tym wszystkim mieć cokolwiek wspólnego. Kochanie…

No to ja świruję załamańca i nawijam: – Nie mówmy już o tym. Stało się. Koniec. Kropka. Nie chcę do tego wracać. To było okropne. Aresztowanie, potem śledztwo. – Bili cię, biedaku… – Eee, tyle o ile, trochę poszturchiwali. – To bydlęta. Jak oni mogli podnieść na ciebie rękę.

Idiotka, gdyby tylko mogła zobaczyć, jak chodziłem po ścianach podczas przesłuchań. Gdybym opowiedział jej to wszystko, rzuciłaby się na pierwszego z brzegu mundurowego i wydrapała mu oczy. Ale nie powiedziałem. Wystarczyło, że mogła się domyślać. To było znacznie lepsze.

Zacząłem świrować sercowego. – Myślę wciąż o tobie. To męczarnia. Wciąż myślę o tobie i nie mogę zapomnieć, jacy byliśmy szczęśliwi. Tylko we dwoje. – Tak jej nawijałem. Ja, co już dawno zapomniałem, jak wygląda jej twarz. To był kit nad kity, małolat. Prawie o niej nie myślałem. A jak myślałem, to byłem wkurwiony, że tak beznadziejnie się wpierdoliłem. Bardziej myślałem, żeby w łaźni wydymać jakiegoś cwela, niebrzydkiego i niestarego. Tak, małolat, jak się siedzi, to niezdrowo jest myśleć o dziwkach. Głupieje się od tego, a w nocy można sobie kutasa urwać. A w kryminale jak w kryminale, tylko cwel popuści ciasnej. Ale nie tylko.