Выбрать главу

Paker walnął się na dechy, a że był wypity, przekomarował spokojnie do szóstej rano. Gdzieś o ósmej klapa się otworzyła i wzięli go na przesłuchanie, nie na górę, tylko właśnie tam na dole, do takiej kanciapy po lewej stronie korytarza. Pies spisywał go po kolei, nazwisko, imię i te wszystkie głupoty. A potem z grubej rury: – Dlaczego skopaliście wczoraj w kiblu na dworcu tego człowieka? Co zrobiłeś z pieniędzmi? Twój koleżka nam wszystko wyśpiewał. – Na to Paker, że on nikogo nie kopał i nic nie wie o żadnych pieniądzach. Na to pies, żeby Paker sobie przypomniał, bo on mu zaraz odświeży pamięć. Na to Paker, że nie ma co odświeżać i że się nie da za damski chuj ugotować. Wtedy dostał parę razy w ryj, ale pies się szybko zmęczył i znowu zaczął swoje. – Gdzie są pieniądze, gdzie jest zegarek? – Na to Paker znowu leci w zaparte, że nic nie wie o żadnym pobiciu, a że wóda mu jeszcze szumiała deczko w głowie, sypnął gliniarzowi wiązankę. Nic wielkiego, że jest końska pyta barchanowym kutasem w aksamitne podniebienie łaskotana i że szuka jelenia, bo nie może znaleźć winnego, a paru punktów mu do premii brakuje. Psa to chyba zdenerwowało, bo otworzył drzwi i coś krzyknął, i za minutę weszło dwu mundurowych, i Paker zaczął chodzić po ścianach. Chodził tak przez pół godziny, dopóki się łobuzeria nie zmęczyła, a Paker nie stracił przytomności. Nic nie powiedzieli, tylko rzucili go pod celę, gdzie nie było nikogo, i chłopaczyna pomyślał, że już po wszystkim. Ale nie było po wszystkim, bo za pół godziny przyszedł śledczy i zapytał, czy wróciła mu już pamięć. Paker coś tam odmruknął, że nic mu nie wróciło i że mogą go tu nawet zabić, bo mu wszystko jedno. I prawie mu było. Mógł się tylko pochlastać, żeby mu dali spokój, ale nie miał mojki, a szyba była za siatką, żarówka też. Pies zaczął go straszyć, że żywy stąd nie wyjdzie, a jak zechcą, to przypucuje się nawet do zabójstwa Kennedy’ego. Na to Paker nic nie powiedział, tylko wcisnął się głębiej w kąt i splunął własnym zębem w stronę śledczego. Na to śledczy do Pakera, że jak się przyzna po dobroci, to go puszczą, a jak nie, to przypomni im się jeszcze parę spraw i będą chcieli, żeby Pakerowi też się przypomniały. Na to Paker, że on dobrze wie, co oni potrafią, ale on nie ma zamiaru za grzechy nie popełnione cierpieć, więc jak są tacy mądrzy, to niech go pytają o te, co popełnił, a najlepiej niech spierdalają, bo on nie jest z pierwszej łapanki i swoje wie. Niech go katują, ale szkoda czasu. Ale im nie było szkoda. Wpadło trzech do celi. Rozłożyli go na tym tapczanie z dykty, gdzie czasem śpi i dziesięciu. Przewrócili go mordą w dół, zdjęli mu buty i zaczęli napierdalać lolą po piętach. Paker mówił, że nie krzyknął ani razu, bo prawie natychmiast zemdlał. Zawsze był sprytny… Jak się przecknął, to śledczy przystawiał mu do twarzy lufę tetetki i mówił, że teraz go rozwali i nawet pies z kulawą nogą o niego nie zapyta. Na to Paker przyświrował, że znowu mdleje. Dostał parę razy kopytem po ryju i go zostawili. Za godzinę przyszli i zabrali go do suki. Jak zapytał, dokąd teraz, może na Pawiak, to mu tak ścisnęli bransoletki, że pierwszy raz zawył. Wtedy ścisnęli mu jeszcze mocniej i zamknął mordę. Powiedzieli mu, że jadą na Rakowiecką, bo już wiedzą wszystko, co chcieli wiedzieć. Ale Paker skumał, że to kit, bo tak łatwo się nie jedzie na Rakowiecką, i już o nic nie pytał, tylko siedział i w trzy minuty byli pod jego kamienicą. Odczekali, aż ulica będzie pusta, weszli na górę, otworzyli jego kluczem, posadzili go na krześle i zaczęli rewizję, bo myśleli, że znajdą coś, co wpierdoli Pakera na mukę. Ale nic nie znaleźli, bo Paker prawie nic w mieszkaniu nie miał. Stół, dwa barłogi, szafę, trochę ubrań, radio sprzed pierwszej wojny i butelkę wódki na parapecie. Zabrali tę połówkę, dali mu jeszcze parę razy w ryj, rozkuli i powiedzieli, że jak go jeszcze raz spotkają na Wschodnim, to mamę jego widoki i już zadbają, żeby śpiewał tak, jak mu zagrają, bo dzisiaj im się nie chce i żeby lepiej nie opowiadał o tym, co go spotkało, bo i tak nikt mu nie uwierzy. Poszli sobie, a Paker obalił się w szmaty i leżał, bo nie bardzo wiedział, po co ma wstawać.

Popatrzyłem na niego, posłuchałem i płakać mi się chciało, małolat. Naprawdę chciało mi się płakać i chciałem z gołymi łapami lecieć na komendę i im flaki powypruwać. Ale co ja mogłem poradzić, biedny żuczek. Mogłem tylko zejść do sklepu po gorzałę, bo akurat tego Pakerowi było najbardziej potrzeba. Jak tam szedłem, to przypomniał mi się taki jeden koleś, z którym gibałem. Odsiedział w sumie z piętnastaka, a wszystkie wyroki miał za pobicia milicjantów. Takie miał hobby. Jak siedział ze mną, to był jego chyba szósty wyrok, jakaś grubsza pajda, bo psa ledwo odratowali. Wszystko było czarno na białym w akcie oskarżenia. Sam czytałem. To był spokojny człowieczyna, tylko gliniarze kiedyś skatowali mu brata tak, że został kaleką do końca życia. Dzieciak miał siedemnaście lat. Chcieli go wylegitymować na ulicy, a on głupi próbował się zerwać. No to go pogonili po ulicy. Ale nie zwyczajnie, tylko radiowozem. Zwyczajnie wzięli go pod koła. Przejechali. Ten koleś, z którym siedziałem, to nie był żaden złodziej. Żona, dzieci, dom, jakieś ogrodnictwo. Tylko czasem go brało, jak widział milicjanta. Ten ostatni to podszedł do niego w knajpie i coś nie tak się odezwał. No to wziął go za te niebieskie klapy, pozamiatał nim podłogę w lokalu, wyrzucił go przez witrynę na ulicę, potem odłamał od stołu nogę i wyszedł do niego na świeży luń. Ludzie go odtargali na bok, jak pies zaczynał rzęzić. Potem poszedł do domu i spokojnie czekał. Przyjechały po niego trzy radiowozy, a on jak małe dziecko pozwolił sobie włożyć bransoletki. Co później robili z nim na komendzie, nie chciał opowiadać.

Kupiłem litr gołdy i wróciłem do Pakera. Oczy mu się od razu ucieszyły. Wypiliśmy tego litra i poszliśmy spać.

Pomieszkałem z nim jeszcze miesiąc. Potem już sam, bo go nie było. Chcieli go kiedyś spisać w nocy na Wileńskim, bo był jak zwykle pijany i peron był dla niego za wąski. Myślał biedak, że się zerwie. Ale pewnie mu się na oczy rzuciło i nie zauważył, że wjeżdżał elektryczny z Tłuszcza. Jechał już wolno, ale wystarczyło. Poszatkowało go dokładnie. Musieli go zbierać do plastykowego worka. Jego Mamuśka przyszła następnego dnia i nożem zeskrobywała z podkładów kawałki zamarzniętego mięsa. – Mówiłam, mówiłam, że wódka go zgubi. Wszystkie chłopy w tej rodzinie źle kończyły przez gorzałkę.

Ale to nie przez gorzałkę tak wyszło, małolat, wcale nie przez gorzałkę, ale jego matka tak myślała i parę tygodni później zamknęła swoją metę. Mieszkałem jeszcze przez jakiś czas w jego norze, bo stara lubiła mnie bardzo i nie mogła odżałować, że mnie wtedy z nim nie było, bo myślała, że przy mnie nic by mu się nie stało. Może i tak.