Выбрать главу

Nie wiem, jak to jest z tymi babami, małolat. Zawsze mi wierzyły. Może ja mam poczciwą mordę, a może one takie głupie.

Poszliśmy potem na spacer nad Wisłę i dymałem ja na stojąco, i było mi tak dobrze jak nigdy. Może dlatego, że wiedziałem, że to już ostatni raz. Jej chyba też, bo musiałem jej usta zatykać, żeby się nie darła.

Coś w tym jest, że im bardziej baba mi wierzyła, tym bardziej miałem ochotę ją przewalić na parę groszy. Jak nie chcesz być walnięty w rogi, to sam musisz walnąć pierwszy. Przewałki są wszędzie. Nawet tutaj w kryminale. Weź choćby herbatę. A bo to raz gotowało się czaj i suszyło fusy, żeby sprzedać frajerstwu? Nie ma to tamto. Od frajerstwa trzeba wyrywać, co się da. Frajer to nie człowiek. A jak już coś masz w ręku, to kopa w chuj i niech frajer spada. Nie ma miejsca na sentymenty.

Pamiętam raz, już za tym wyrokiem, pod celą mieliśmy takiego cwela nie-cwela. Wszyscy go gnębili, a on się cały czas buntował. Nie chciał obciągać, nie chciał prać nam gatek. Zresztą tak naprawdę to nie był cwel, nie wyglądał. Gdzieś ktoś przypadkiem dotknął go kutasem w łaźni i nie zostało nic innego jak wołać za nim – cwel. Ten, co go dotknął, to był chłopak od nas, człowiek, i musiał powiedzieć, że go przecwelił. Nieważne, czy przypadkiem, czy nie. Stało się. Wtedy było jakoś cienko ze szlugami. Przykręt. Nie było co jarać, a ceny były takie, że mózg stawał. No i zbajerowaliśmy tego cwela nie-cwela, że za dwadzieścia ramek to on przestanie być cwelem. Niby od cwela szlugów brać nie wolno, ale ustaliliśmy między sobą, że od niego wolno, bo on jest cwel, ale nie całkiem. Ucieszył się strasznie. Miał jakichś kolesi, zapożyczył się, ale nie wyszło tego więcej niż pięć ramek. Mało. W nocy ukradł swojemu waflowi trzy ramki. Osiem. Mało. Miał przemycony złoty łańcuszek z krzyżykiem. Jakoś mu się udało przemycić to przez wszystkie kipisze. Dopiero za ten blit kalifaktor załatwił mu dwanaście brakujących ramek. Wieczorem przyszedł do naszego kąta w celi i rzucił nam te dwadzieścia ramek. Ten, co trzymał celę, otworzył ramkę i rozdaje szlugi. Jaramy i nic nie mówimy. Jaramy i ani słowa. Nawet nikt nie spojrzy na niego. A on stoi i czeka, aż mu powiemy, że nie jest żaden cwel, tylko zwykły frajerzyna i niech sobie żyje i zdycha w spokoju, a nas to nie obchodzi. W końcu nie wytrzymał i pyta: – No to co będzie? – Z czym? – No ze mną. – Nic. Smaruj dupę! – I ktoś rzucił mu pudełko kremu, co już miał przygotowane w kieszeni. Tamten chciał jeszcze coś powiedzieć, ale mu mowę odebrało. A trzymający krzyknął: – No co, małolaci?! Na co czekacie? – Małolaci skoczyli na równe nogi, wykręcili klientowi ręce, zdarli mu z dupy sztany i wypięli odpowiednio. Trzymający wstał, wyjął kutasa, ruszył skórą i pyta się wyprostowała. Nasmarował ją tym rzuconym kremem i posunął tego cwela nie-cwela, co od tej pory był już najprawilniejszym cwelem. Parowa zaczął się drzeć, bo go pewnie bolało za pierwszym razem. Przy rozprawiczaniu zawsze boli. Małolaci wetknęli mu do ryja brudne gacie i był spokój. A potem sunęli go po kolei. Kto tylko chciał. Ja też się załapałem. Jak się próbował wyrywać, to dostawał w ryj i pokorniał. Jak skończyliśmy, to leżał jak szmata na podłodze.

Dostał potem pierdolca. Chciał się powiesić, ale go odcięli. Potem w nocy pod celą chlasnął się po przegubach i byłby się wykrwawił na śmierć, ale krew tak zasuwała, że zaczęła kapać na łóżko niżej. Klient, co na nim spał, obudził się usmarowany jak rzeźnik i podniósł raban. Potem powieźli go do psychiatrycznego kryminału.

A my mieliśmy co jarać. Widzę, że ci się to średnio podoba. Mnie też się za bardzo nie podobało, ale co było robić. Tutaj nie liczy się to, co ci się podoba, ale to, co postanowią ludzie. Nie mieliśmy szlugów i trzeba było je skołować. Zresztą nikt nie liczył, że on przyniesie te szlugi. Głupi był. Myślał, że za dwadzieścia ramek przestanie być cwelem. Mógł przynieść tysiąc, byłoby to samo. Zasady to są zasady. Jakby ich nie było, to i nas by nie było. Jasne, że mogliśmy wziąć te szlugi i go pogonić. Bez dymania. Mogliśmy. Ale jak posiedzisz dłużej, to zobaczysz gorsze rzeczy. Przestaniesz się dziwić. Tutaj wszystko jest proste. Żeby nie być cwelem, trzeba dymać cweli. Żeby nie być frajerem, trzeba gnębić frajerów. A przynajmniej nie wolno bać się tych spraw. Przypeniasz pierwszy raz, to możesz przypeniać i drugi. Przypeniasz w małej sprawie, to możesz przypeniać i w dużej. Nie ma litości. Litość to zbrodnia. Codziennie musisz sobie to powtarzać. Codziennie. Dwa razy dziennie. Rano i wieczorem. Kryminał jest dla sztywnych chłopaków. Kryminał dla sztywnych chłopaków jest jak drugi dom. Co ja gadam, drugi. Pierwszy. A w domu musi być porządek. Tyle ci powiem, małolat. Tylko tyle. Pozwól rządzić frajerstwu, a zobaczysz, co się będzie działo. Każdy będzie sprzedawał każdego. Za byle gówno. Za dodatkowe widzenie, za dodatkową paczkę, za pochwałę w raporcie jakiegoś pierdolonego oddziałowego. Tylko strach. Nic innego. Ta cała banda frajerów boi się administracji, ale boi się i nas. Nas boi się bardziej. Klawisza to oni widują trzy razy dziennie, a z nami muszą żyć na co dzień. Kryminał nie jest dla tych, którzy wpierdolili się do niego przez przypadek i żałują za grzechy. Kryminał jest dla tych, co wiedzieli, że do niego trafią. I nie płaczą po nocach w poduszkę. Kryminały zbudowali specjalnie dla nas i my sobie będziemy je urządzać. Powoli to zrozumiesz.

Która to może być, małolat? Do rana jeszcze trochę. Jak się śpi, to się nie siedzi, ale czasem można pobajerzyć. Rzuć mi szluga, małolat.

Wyniosłem się z tej waszej Pragi. To znaczy niezupełnie. Przestałem się bujać po dzielnicy. Przez Pakera miałem trochę znajomych. Zawsze kogoś można było spotkać na ulicy albo w jakiejś spelunie. Czasem nawet któryś ze znajomków Pakera wpadał na Stalową. Ot tak, pogadać, wypić coś, czasem przekomarować jedną czy dwie noce. Nie chciałem ryzykować. Wiesz, jak jest: tu się pójdzie, tam się pójdzie, z tym się spotkasz, z tamtym skoczysz na piwo albo staniesz na chwilkę na ulicy. A na tej waszej Pradze nikt nie ma czystego sumienia. Chwila nieuwagi i psy mnie mogły przypadkiem zhaltować, a potem po nitce do kłębka. Sam rozumiesz. A jakbym jeszcze, nie daj Boże, zaczął szastać groszem, o co bardzo łatwo, jak się ma kolesi. Przyczaiłem się. W mieszkaniu to tylko spałem. A rano na miasto, na drugą stronę Wisły. Uśmiałbyś się małolat, jakbyś mnie wtedy zobaczył. Grzeczny byłem, że aż strach. Jak szczawik z podstawówki na wagarach. Rano do kina na jakiś ekstra film. Potem do jakiejś knajpy wrzucić coś na ruszta, piwko jedno, drugie, ale zawsze bez przesady. Później spacerek to tu, to tam. I cały czas sam. A co miałem robić, jak znałem samych bandziorów? A w mojej sytuacji to było najgorsze towarzystwo. Ja naprawdę miałem zamiar pożyć za ten szmalec. Sporo go było i mogłem się trochę pobawić w zakonnika. Kino, spokojna knajpa, spacerek, ale czaszka mi cały czas pracowała. Co tu robić? Co tu robić? Od czego zacząć? Ostrożny się zrobiłem. Nic mi do głowy nie przychodziło. Na początek wymyśliłem, że szmal i złoto muszę gdzieś lepiej przykitrać, bo póki co, leżało wszystko na Stalowej, w szczurzej dziurze pod podłogą. Szmal to nawet w puszce po landrynkach, bo szczury rzeczywiście grasowały nocami.