Выбрать главу

I tak nawijałem tej rzeźnickiej Niuni, małolat. Chciałem ją trochę postraszyć, żeby nie była taka do przodu.

Zresztą ja lubię nawijać. Sam widzisz.

Która to będzie? Już się powoli rozwidnia. Całą noc ci przebajerzyłem, małolat. A mógłbym i sto, i tysiąc nocy przegadać. Jak posiedzisz trochę, to zobaczysz, że wieczorem nie ma lepszej sprawy od dobrej bajery. Jak się słucha i jak się opowiada, to jest tak, jakby tego kryminału dookoła nie było. Wystarczy zamknąć oczy i jak ktoś dobrze nawija, to jest jak w kinie. Ile tych przegadanych nocy już było? Tysiące, małolat. Tysiące. Nie ma sensu liczyć. Czaszka pęka. A wszystkie te nawijki w gruncie rzeczy takie same. Prawie się nie różnią. Kryminał, trochę tej byle jakiej wolności i znów kryminał. Wszystko wychodzi na jedno. Jak jesteś na wolności, to nie masz czasu na myślenie. Jak siedzisz w kryminale, to myślisz o wolności i od razu masz i kryminał, i wolność, wszystko naraz. Niby siedzisz w murach, ale jak słuchasz dobrej gadki, to tak, jakbyś w ogóle nie siedział, tylko bujał się po świeżym lufcie, uciekał albo kradł, albo pił, albo dymał. Młyn taki, że na początku można od tego zwariować. Ale potem się człowiek przyzwyczaja i trochę jest tak, jakby żył we śnie, bo ja wiem, albo w kinie.

Kiedyś siedziałem z takim jednym kolesiem. Małolat! To było naprawdę żywe kino! Albo radio, co tam chcesz. Taki nieduży chłopaczyna. Żeby było śmieszniej, w okularach. Wpierdolił się za jakieś oszustwa. Wyłudzenia.

Coś w tym guście. Potem się przypucował, że jest student. Ale w porządku był. Grypsował. Sztywny chłopaczyna. Z wolności to on nie był żaden złodziej, ale w kryminale wolał trzymać ze złodziejami.

Jak on potrafił nawijać! Całe noce, małolat. Całe noce. Za co się nie wziął, to mu takie historie wychodziły, że w książkach nie przeczytasz. O wszystkim bajerzył. O sobie, o życiu, o filmach, o tych swoich farmazoństwach. Wszystko potrafił opowiedzieć. Jak gasili światło, to wszyscy przyłazili do niego na kojko. Nawet frajerstwo bliżej podchodziło i nikt ich nie gonił, bo wszyscy zasłuchani byli. A on nic, tylko nawijał. Lubił nawijać. Czasami to już go prosiliśmy: – Student, zamknij ty mordę chociaż dzisiaj. Chociaż dzisiaj daj się wyspać. To już trzecia noc z kolei, a do roboty trzeba o piątej wstawać.

Grafik prawie zrobiliśmy, kiedy student ma nawijać i co. Miał chłopaczyna caban na karku. Takie więcej wolnościowe historyjki opowiadał. Normalnie. Ze złodziejami się nie bujał, to i wspomnień nie miał. Ustaliliśmy nawet pod celą, że może bajerzyć tak jak chce. Normalnie. Jak opowiadał, to mógł uwagi nie zwracać, czy kulawo nawija, czy nie. No bo jak mieć pretensję do radia, że nie nawija prawilnie. Złodziejskiej bajery nie kuma. Głupota by była. Nie?

Pod inne cele chodził. Klawisze go na noc puszczali, żeby innym ponawijał. Sami stali w nocy przy drzwiach i słuchali, chociaż wiedzieli, że żadnych sensacji nie będzie. Dla przyjemności słuchali. Z czasem chłopaczyna obrotny się zrobił i jak szedł nawijać pod inną celę, to mówił: – Jak za dziękuję, to nic z tego. – Niby dla zbytu tak mówił, ale jak wracał rano, to przynosił i szlugi, i herbatę, i jakieś jedzenie. Wszystko dawał do podziału.

Taki jak on trafia się raz na sto lat.

Normalnie to słuchasz zwyczajnych złodziejskich historii. Wszystkie takie same. Tak samo się zaczynają i tak samo kończą. Puszka. Siedzisz w puszce i nawijasz też o puszce. Wszystko się miesza.

Zaraz będą dzwonić na pobudkę. Podaj mi szluga. Co? Posłuchałbyś jeszcze? Widzę, że byś posłuchał. Ciekawy bandyckiego życia. Nasłuchasz się jeszcze, nasłuchasz, małolat. Masz czas. Sam zaczniesz opowiadać, a inni będą słuchali. Mnie się już nie chce. Zwyczajnie nie chce. No i co, że nie dokończyłem? A co tu jest do kończenia? Koniec jest taki, jak widzisz. Zresztą, inni ci dokończą. Jak nie tak samo, to podobnie. Sam sobie dokończysz, jak trochę posiedzisz.

Dzwoni ten łobuz czy nie dzwoni? Zasnął? Człowieka wkurza, jak coś idzie nie tak. Najpierw cię przyzwyczajają, a potem coś popierdolą. Nerwówka. Od dzwonka do dzwonka życie.

Usłyszysz ty jeszcze trochę tych dzwonków. Oj, usłyszysz. Nie martw się, bo ci jaja posiwieją. Ja słyszałem ich z dziesięć razy tyle. A ile jeszcze usłyszę? I co z tego, że wychodzę? Naiwny jesteś jak dzieciak. Wychodzę. Małolat, ja te dzwonki słyszę każdego dnia na wolności. Obojętnie, gdzie i z kim śpię. Zawsze mnie budzą i przypominają, że trzeba się zbierać i iść. Wychodzę. Małolat, jakie to ma znaczenie? Że wsiądę dziś do pociągu, popatrzę na normalnych ludzi? A oni będą patrzeć na mnie jak na nie wiadomo co, bo w mróz się pałętam w marynarce? To wszystko betka.

Tu czy tam. Nie potrafię ci dobrze tego wytłumaczyć, ale to jest tak, jakby nie było różnicy. Żadnej. Ludzie z wolności myślą, że świat jest ciepnięty na pół. Tu więzienie, a tam wolność. Taki chuj jak słonia nos. Do więzienia idzie się tylko raz. Ten pierwszy. Potem już nie ma więzienia. Wolności też nie ma. Wszystko jest równo. Rozumiesz? Jasne, że nie rozumiesz. Jak masz rozumieć, jak nigdy nie wychodziłeś jeszcze na wolność. Ale zrozumiesz. Masz dużo czasu.

Słyszysz? Oddziałowy wyszedł z dyżurki. Będzie dzwonił.

MURY HEBRONU

(Joz., 20,7)

W pustej celi mężczyzna Uczy swoje kroki. Sześć w jedną. Zwrot. Sześć w drugą. Zwrot. Zwrot przy szarych okutych blachą drzwiach z małą klapką w połowie wysokości. Przez klapkę podaje się jedzenie. Zwrot przy oknie zabezpieczonym kratą, drobną siatką i stalową płytą pochyloną pod pewnym kątem tak, że widać prostokąt nieba i skrawek korony drzewa.

Odległości są równe, więc nie musi dodawać w myślach kolejnych stąpnięć. Liczy zwroty. Dziewięć zwrotów – sześćdziesiąt kroków. Sto zwrotów – sześćset kroków. Mężczyzna wie, że jego krok liczy około siedemdziesięciu centymetrów. Prostota działania sprawia mu przyjemność. Mnożenie szóstki i siódemki. Działanie z drugiej połowy tabliczki mnożenia. W dzieciństwie miał z tym kłopoty. Teraz już nie. Czterdziestki dwójki przeskakują w umyśle mechanicznie, jak drzewa, latarnie i skrzyżowania podczas spaceru dobrze znaną trasą. Dziesięć zwrotów, sześćdziesiąt kroków, czterdzieści dwa metry. Sto zwrotów, sześćset kroków, czterysta dwadzieścia metrów. Prawie pół kilometra. Przypomina sobie wszystkie znane miejsca, które mogła dzielić taka odległość. Domy, ulice, dworzec, nie, dworzec nie, przystanki tramwajowe, łąki, ogród zoologiczny, ławki w parku.

Potem upraszcza działanie, ograniczając się do drugiego zwrotu. Drzwi – dwanaście, drzwi – dwanaście, drzwi – dwanaście. Dziesięć drzwi, sto dwadzieścia kroków, osiemdziesiąt cztery metry. Sto drzwi, tysiąc dwieście kroków, osiemset czterdzieści metrów. Prawie kilometr. Odnajduje miejsca położone od siebie w odległości trochę mniejszej niż kilometr. Życie powraca w wirowaniu arytmetycznej spirali. Więc to trwało aż tyle kroków? – pyta.

Czasem jest zmęczony i musi odpocząć. Dociąga do okrągłej liczby zwrotów i zapisuje cyfrę na ścianie. Wydrapuje ją łyżką obok setek innych napisów. Dookoła widnieją cyfry i daty. Są to liczby dni dzielące autorów od wyjścia z tej celi albo od wyjścia w ogóle.

Wydrapuje czterysta i kładzie się na podłodze. Drewniany blat do spania jest pomysłowym urządzeniem przymocowanym do ściany za pomocą zawiasów. Zamykanym na wielką kłódkę. Strażnik zamyka kłódkę o siódmej rano i otwiera wieczorem. Ale jest sierpień i jest gorąco. Betonowa podłoga jest przyjemnie chłodna. I spokojna za dnia. Nocą opanowują ją szczury. Gdy ziąb zaczyna przenikać jego wyciągnięte ciało, podnosi się i wraca do arytmetyki. Czterysta zwrotów, cztery tysiące osiemset kroków, trzy tysiące trzysta sześćdziesiąt metrów. Dzyń.