Выбрать главу

…kurwa!…oddziałowy! Co się tutaj dzieje?… kurwa… obywatelu kapitanie… cholera… porznęli się… porznęli… nie wiem jak… kiedy… jak pragnę zdrowia… rewidowałem… jak pragnę zdrowia rewidowałem. Oni są z szóstego oddziału… tam same bandziory… obywatelu kapitanie… rewidowałem wszystko po kolei… celę też wcześniej sprawdziłem… ktoś im musiał dać żyletkę…

Najmłodszy uśmiecha się przebiegle. Jego zęby na tle czerwonego woalu otulającego szyję są olśniewająco białe. Czuje się bezpiecznie. Płaski i kanciasty kawałek nierdzewnej stali lekko ziębi mu spód języka. Chłód napełnia młodego człowieka spokojem.

…co?… co wam strzeliło do tych głupich łbów… gadać!… nie… niech ich lekarz najpierw poceruje… cholera, co za jatka… panie kapitanie, te zbiry nic nie powiedzą. Oni chcą z naczelnikiem, a naczelnik powiedział, że nie będzie z nimi gadał, bo już im powiedział, co miał do powiedzenia, czternaście dni twardego i niech się cieszą, że izolatki nie dostali. A oni gadają, że im się nie należało…

…doktorze, da pan sobie radę, czy wieziemy do szpitala…

…powoli się zrobi. Jak się trochę wykrwawią, to im tylko na dobre wyjdzie… spokojniejsi będą. Siostro… gotowe do szycia?… jakie zastrzyki!… ja im dam znieczulenie… znieczulenie… Dać mi tu jednego, a reszta pod cele… niech leci… wszystka niech wyleci.

Spasiony lekarz zdejmuje czysty fartuch. Siostra podaje mu kitel ze śladami krwi i jodyny.

KRÓLOWA

Krąży dookoła naczynie. Słój, kubek, szklanka, cokolwiek. O tej porze krąży we wszystkich pokojach zawartych na głucho, opancerzonych żelazem, za oknami w okularach z blachy i nieprzezroczystego szkła. Krąży parujące naczynie. Dłonie ledwo wytrzymują wysoką temperaturę, podnoszą do ust płyn, wypijany razem z pośpiesznie wciąganym strumieniem powietrza. Wysoka temperatura pozwala pokonać obrzydzenie dla niewyobrażalnej goryczy napoju.

O tej porze, a jest głębokie popołudnie albo wczesny wieczór, zasiada się przy rozchwianych stołach we wszystkich więziennych gmachach.

Ubrania są pełne zmęczenia, a twarze rezygnacji. Ale skóra za chwilę wygładzi się, z oczu zniknie pustka, a palce zabębnią w blat stołu. Rozsupłają się opowieści. Twarze powracają, imiona powracają, powracają miejsca, rozkosz i zwycięstwa. Powracają zbrodnie, ucieczki i pijaństwa. Ramiona kochanek oblekają się ciałem. Strach, noce w piwnicach, pięści glin, potoki przelanego alkoholu, krwi i spermy. Z każdym łykiem spływa odkupienie złodziejskiej samotności. Usta i języki mielące ogromne wory minionego czasu.

Krąży, krąży naczynie, słoik po dżemie, plastykowy kubek, przemycona szklanka, nigdy nie myta, bo zawsze służyła do jednego celu.

Wskrzeszenie czasu i wskrzeszenie życia. Bóg może wyłączyć maszynkę swej dobroci na czas, gdy ona -… 1- 2, 3 – trójmetyloksantyna występująca w ziarnach kawy, w liściach herbaty, w orzeszkach kola – mówi.

I chociaż żaden z tych facetów nie wie, że odznacza się swoistym wpływem pobudzającym korę mózgową, że usuwa zmęczenie psychiczne i fizyczne, ułatwia procesy myślowe, przywraca świadomość w stanach omdlenia, poprawia czynność mięśnia sercowego, pobudza ośrodki w rdzeniu przedłużonym, poprawia oddech i ciśnienie krwi – to jednak kochają ją do szaleństwa i pozbywają się wszystkiego, by ją mieć chociaż dziś, chociaż na chwilę. Królowa opowieści…Jak się napiję, to mam takie uczucie, jakbym wcale nie gnił tutaj z wami w tej brudnej celi, tylko znów bujał na wolności… jakbym kradł i nie dał się złapać…

Słowa między jednym łykiem a następnym. Słowa jak rozkładane talie kart, w których zamiast dam i waletów są dni, tygodnie, lata, życia. I dalej, w noc, aż świt zastuka lodowatym brudnym paznokciem w szybę i trzeba naciągać na głowę koce i spać, bo za godzinę wściekną się elektryczne dzwonki i wściekać się będą zesztywniali po nocy klawisze.

A ona kładzie gorącą dłoń na zbrukanych wydzielinami snach. Widma stają się rzeczywistością. Krwawią, ślinią się. Kaszlą.

RING

Rękawice uszyte są z kawałków koca i wypchane gąbką wygrzebaną z poduszek. Ring jest wolną przestrzenią w środku plątaniny żelaznych łóżek. Judasz jest zasłonięty plecami. Sędzia jest jednocześnie trenerem. Kibice są podnieceni, ale tłumią okrzyki.

Walczy się do nokautu albo trzy rundy, albo do całkowitego wyczerpania. Wagę ustala się na oko albo nie ustala wcale.

Kajtek!… gardę trzymaj, ci mówię… gardę… popatrz na jego łapy… dwa razy dłuższe od twoich… ruszaj się, ruszaj… cały czas się ruszaj, on jest wolniejszy… nogi, nogi pracują… i do zwarcia… do zwarcia, mówię, debilu jeden… idź w zwarcie. Długi w zwarciu jest rzadki… te długie łapy mu się zaplączą… Kajtek! Żywiej! I garda… trzymaj gardę, matole, bo jak się wpierdolisz na jego prawą, to cię żyletkami będziemy skrobać ze ściany… Długi! Punktuj!… punktuj tego karakana… punktuj i czekaj, aż ci podejdzie… lewa lewa lewa… wyczuj go, jak będzie chciał skoczyć do przodu… no żesz kurwa twoja zabiedzona, nie zamykaj oczu, jak on startuje… jak skoczy, to go prawą… jak go dobrze trafisz, to kaplica… i nie zamykaj ślepi, jak on idzie do zwarcia… zwód unik krok do tyłu… półdystans najwyżej… najwyżej półdystans… nie możesz podpuścić go bliżej… lewa lewa lewa i czekaj… nic się nie bój, że skacze… niech skacze, aż się doskacze… i nie ganiaj go po całej celi… po co go ganiasz, jest szybszy i jak spuchniesz, to ci tak wpierdoli, że się nie pozbierasz… czekaj na cios, a on niech sobie fika, aż se nafika… Tak!… Tak!… lewa lewa prawa i odskok, lewa lewa prawa i odskok… tej gardy długo nie utrzyma… Długi!… nie do zwarcia…

Mężczyźni tkwią w stalowych zaroślach łóżek, oblepiają parapet. Papierosy dopalają się w palcach, skręty barwią skórę na żółto. Bezwiednie odrzucają zwęglone do końca niedopałki i sięgają do paczek, nie myśląc o tym, co będzie jutro.

Kołowrót spoconych ciał na czterech, może sześciu metrach kwadratowych. Stęknięcia i uderzenia nagich pleców o ścianę, o kanciaste pręty, o echonośną blachę zasłaniającą kąt z kiblami.

Pojedynek sprawia dziwne, nieco senne wrażenie. Film bez głosu. Cisza, która otacza walczących, czyni ich wysiłki absurdalnymi. Zabiera im kontekst. Widownia nie wybucha wrzawą, chociaż na twarzach maluje się najwyższe napięcie. Trener jest teatralnym suflerem. W kącie stoi chłopak liczący do stu osiemdziesięciu. Jego usta zamienione w sekundową wskazówkę mają wyraz skupienia i żarliwości, jaki można zobaczyć u starych ludzi modlących się w pustych kościołach.

Jeden z walczących traci siły. Jego ramiona nie uderzają już przeciwnika. Coraz częściej trafiają w pustkę albo w rękawice. Jeszcze raz rzuca się do przodu. Lewy prosty w żołądek łamie go wpół. Prawy hak prostuje go i rzuca na ścianę. Nie wiadomo, co pozbawia go przytomności. Czy uderzenie muru, czy kolejne ciosy spadające na jego głowę. Osuwa się powoli w nieopisanej ciszy i nieruchomieje na podłodze.

SIEĆ

…siódemka! Słyszysz mnie? Odezwij się, siódemka… Jestem dziewiątka. Co się tak tłuczesz… bunt na szóstym oddziale, siódemka, bunt… co ty nawijasz, dziewiątka. Jaki bunt? Cisza w całym kryminale, a ty mi tu z jakimś buntem… Powaga, siódemka, bez kitu. Nie bunt, no, głodówka tylko, ale cały oddział pierdolnął platerami, rozumiesz, nawet frajerstwo nie wzięło jedzenia, słuchaj, siódemka, wczoraj zholowali cały oddział na trzeci pawilon i pilnują chłopaków tak, że zapałki nie idzie podać, siódemka… no? Przestukaj na następne cele i nawiń chłopakom, jak jest… git!…